[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Daru siedział przykuty nieopodal, jako że to on podjął się opieki nad Karsą.Pokładowy uzdrowiciel wysmarował maścią stawy Teblora, co złagodziło nieco jego cierpienia.Pojawił się jednak nowy ból, szalejący pod czaszką.– Boli cię? – wyszeptał Torvald Nom.– To się nazywa kac, przyjacielu.Wlano w ciebie cały bukłak rumu.Masz farta, skurczybyku.Oczywiście, połowę natychmiast wyrzygałeś, ale w międzyczasie rum zepsuł się na tyle, że zdołałem się powstrzymać przed lizaniem pokładu i w ten sposób zachowałem godność.A w tej chwili obaj potrzebujemy trochę cienia, bo inaczej zaczniemy bredzić w malignie, a uwierz mi, że wykonałeś już normę za nas obu.Na szczęście, gadałeś po teblorsku, a na pokładzie chyba nikt nie rozumie tego języka.Tak jest, na razie rozstaliśmy się z kapitanem Milutkiem i jego żołnierzami.Oni płyną innym statkiem.Swoją drogą, kim jest Dayliss? Nie, lepiej mi nie mów.Sporządziłeś całkiem długą listę okropnych rzeczy, które zamierzasz uczynić temu Daylissowi czy tej Dayliss.Tak czy inaczej, gdy dotrzemy do Malyntaeas, powinieneś już się przyzwyczaić do kołysania statku.To przygotuje cię na grozę Oceanu Meningalle.Mam taką nadzieję.– Jesteś głodny? – dodał po chwili.Załoga, złożona głównie z Malazańczyków, omijała Karsę szerokim łukiem.Inni więźniowie byli przetrzymywani pod pokładem, lecz dno wozu nie chciało przejść przez luk ładowni, a kapitan Milutek wydał stanowcze rozkazy, że Karsy w żadnym wypadku nie wolno uwolnić, nawet jeśli zacznie sprawiać wrażenie, że postradał zmysły.Nie był to przejaw sceptycyzmu, wyjaśnił szeptem Torvald, lecz po prostu legendarna ostrożność kapitana, ponoć wyjątkowa nawet jak na żołnierza.Wyglądało na to, że fortel się udał.Cios w głowę zamienił Karsę w nieszkodliwego wołu.W jego pozbawionych wyrazu oczach nie widziało się błysku inteligencji, a nieodłączny, makabryczny uśmieszek świadczył o permanentnym braku zrozumienia.Olbrzym, były wojownik, był teraz kimś mniej niż dziecko.Pociechę dawał mu jedynie zakuty w kajdany bandyta, Torvald Nom, który ani na chwilę nie przestawał gadać.– Prędzej czy później będą musieli zdjąć ci te łańcuchy – mruknął w pewnej chwili Daru, gdy statek płynął przez noc ku Malyntaeas.– Ale możliwe, że zrobią to dopiero wtedy, gdy dotrzemy do kopalni.Będziesz musiał to wytrzymać, Karso Orlong.Zakładając, że nadal tylko udajesz, iż postradałeś zmysły.Przyznaję, że udało ci przekonać nawet mnie.Wciąż jesteś zdrowy na umyśle, prawda?Karsa stęknął cicho, choć bywały chwile, że sam nie był tego pewien.Niektóre dni w ogóle nie zapisały się w jego pamięci.Zostały po nich tylko białe plamy.Nigdy nie przeżył nic równie przerażającego.Miał to wytrzymać? Nie wiedział, czy zdoła.Malyntaeas sprawiało wrażenie zlepionego w jedną całość z trzech odrębnych miast.Statek zawinął do portu w południe i opartemu o maszt Karsie nic nie zasłaniało widoku.Nad trzema wzniesieniami dominowały trzy ogromne fortece z kamienia.Środkowa wznosiła się nieco dalej od brzegu niż dwie pozostałe, a każda z nich charakteryzowała się odrębnym stylem.Twierdza widoczna po lewej była przysadzista, solidna i zaprojektowana bez polotu.Zbudowano ją ze złocistego, niemal pomarańczowego wapienia, który w blasku słońca wydawał się spękany i pełen plam.Centralna forteca, przesłonięta przez całun dymu, unoszący się nad labiryntem uliczek wypełniającym niżej położone tarasy między wzgórzami, sprawiała wrażenie starszej i mocno już nadgryzionej zębem czasu.Jej mury, kopuły i wieże pokrywała wyblakła, czerwona farba.Twierdzę po prawej stronie wzniesiono na samej krawędzi nadbrzeżnego klifu.O głazy u jego podstaw tłukły fale, a samo urwisko było usiane licznymi dziobami i bliznami po walce.Kiedyś w przeszłości o pochyłe mury twierdzy uderzały wystrzelone z okrętów pociski.Od blizn rozchodziły się promieniście głębokie szczeliny, a jedna z kwadratowych baszt osunęła się i pochyliła niebezpiecznie na zewnątrz.Mimo to nad murami powiewał szereg sztandarów.Wokół wszystkich trzech twierdz, na zboczach i na położonych niżej płaskich terenach, każdy skrawek wolnego miejsca zajmowały budynki naśladujące styl danej fortecy.Granice panowania poszczególnych stylów wyznaczały szerokie, kręte ulice, które wiodły w głąb lądu.Gdy żaglowiec zbliżał się do brzegu przez gąszcz łodzi rybackich i kupieckich statków, Karsa doszedł do wniosku, że osiedliły się tu trzy plemiona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Daru siedział przykuty nieopodal, jako że to on podjął się opieki nad Karsą.Pokładowy uzdrowiciel wysmarował maścią stawy Teblora, co złagodziło nieco jego cierpienia.Pojawił się jednak nowy ból, szalejący pod czaszką.– Boli cię? – wyszeptał Torvald Nom.– To się nazywa kac, przyjacielu.Wlano w ciebie cały bukłak rumu.Masz farta, skurczybyku.Oczywiście, połowę natychmiast wyrzygałeś, ale w międzyczasie rum zepsuł się na tyle, że zdołałem się powstrzymać przed lizaniem pokładu i w ten sposób zachowałem godność.A w tej chwili obaj potrzebujemy trochę cienia, bo inaczej zaczniemy bredzić w malignie, a uwierz mi, że wykonałeś już normę za nas obu.Na szczęście, gadałeś po teblorsku, a na pokładzie chyba nikt nie rozumie tego języka.Tak jest, na razie rozstaliśmy się z kapitanem Milutkiem i jego żołnierzami.Oni płyną innym statkiem.Swoją drogą, kim jest Dayliss? Nie, lepiej mi nie mów.Sporządziłeś całkiem długą listę okropnych rzeczy, które zamierzasz uczynić temu Daylissowi czy tej Dayliss.Tak czy inaczej, gdy dotrzemy do Malyntaeas, powinieneś już się przyzwyczaić do kołysania statku.To przygotuje cię na grozę Oceanu Meningalle.Mam taką nadzieję.– Jesteś głodny? – dodał po chwili.Załoga, złożona głównie z Malazańczyków, omijała Karsę szerokim łukiem.Inni więźniowie byli przetrzymywani pod pokładem, lecz dno wozu nie chciało przejść przez luk ładowni, a kapitan Milutek wydał stanowcze rozkazy, że Karsy w żadnym wypadku nie wolno uwolnić, nawet jeśli zacznie sprawiać wrażenie, że postradał zmysły.Nie był to przejaw sceptycyzmu, wyjaśnił szeptem Torvald, lecz po prostu legendarna ostrożność kapitana, ponoć wyjątkowa nawet jak na żołnierza.Wyglądało na to, że fortel się udał.Cios w głowę zamienił Karsę w nieszkodliwego wołu.W jego pozbawionych wyrazu oczach nie widziało się błysku inteligencji, a nieodłączny, makabryczny uśmieszek świadczył o permanentnym braku zrozumienia.Olbrzym, były wojownik, był teraz kimś mniej niż dziecko.Pociechę dawał mu jedynie zakuty w kajdany bandyta, Torvald Nom, który ani na chwilę nie przestawał gadać.– Prędzej czy później będą musieli zdjąć ci te łańcuchy – mruknął w pewnej chwili Daru, gdy statek płynął przez noc ku Malyntaeas.– Ale możliwe, że zrobią to dopiero wtedy, gdy dotrzemy do kopalni.Będziesz musiał to wytrzymać, Karso Orlong.Zakładając, że nadal tylko udajesz, iż postradałeś zmysły.Przyznaję, że udało ci przekonać nawet mnie.Wciąż jesteś zdrowy na umyśle, prawda?Karsa stęknął cicho, choć bywały chwile, że sam nie był tego pewien.Niektóre dni w ogóle nie zapisały się w jego pamięci.Zostały po nich tylko białe plamy.Nigdy nie przeżył nic równie przerażającego.Miał to wytrzymać? Nie wiedział, czy zdoła.Malyntaeas sprawiało wrażenie zlepionego w jedną całość z trzech odrębnych miast.Statek zawinął do portu w południe i opartemu o maszt Karsie nic nie zasłaniało widoku.Nad trzema wzniesieniami dominowały trzy ogromne fortece z kamienia.Środkowa wznosiła się nieco dalej od brzegu niż dwie pozostałe, a każda z nich charakteryzowała się odrębnym stylem.Twierdza widoczna po lewej była przysadzista, solidna i zaprojektowana bez polotu.Zbudowano ją ze złocistego, niemal pomarańczowego wapienia, który w blasku słońca wydawał się spękany i pełen plam.Centralna forteca, przesłonięta przez całun dymu, unoszący się nad labiryntem uliczek wypełniającym niżej położone tarasy między wzgórzami, sprawiała wrażenie starszej i mocno już nadgryzionej zębem czasu.Jej mury, kopuły i wieże pokrywała wyblakła, czerwona farba.Twierdzę po prawej stronie wzniesiono na samej krawędzi nadbrzeżnego klifu.O głazy u jego podstaw tłukły fale, a samo urwisko było usiane licznymi dziobami i bliznami po walce.Kiedyś w przeszłości o pochyłe mury twierdzy uderzały wystrzelone z okrętów pociski.Od blizn rozchodziły się promieniście głębokie szczeliny, a jedna z kwadratowych baszt osunęła się i pochyliła niebezpiecznie na zewnątrz.Mimo to nad murami powiewał szereg sztandarów.Wokół wszystkich trzech twierdz, na zboczach i na położonych niżej płaskich terenach, każdy skrawek wolnego miejsca zajmowały budynki naśladujące styl danej fortecy.Granice panowania poszczególnych stylów wyznaczały szerokie, kręte ulice, które wiodły w głąb lądu.Gdy żaglowiec zbliżał się do brzegu przez gąszcz łodzi rybackich i kupieckich statków, Karsa doszedł do wniosku, że osiedliły się tu trzy plemiona [ Pobierz całość w formacie PDF ]