[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— I co?— I nic.Już nie lata.— Bo co?— Bo zostało rozparte wkrętami i namoczone w rzadkiej farbie z rozpuszczalnikiem.Teraz stanowi monolit.Martusia zamyśliła się na chwilę.— I Borkowski by wkrętał i moczył.?— Wkręcał — poprawiłam.— Wkręty się wkręca.Jeśli nawet nie własną ręką, to wziąłby człowieka i wiedział, co należy zrobić.Na takiego wyglądał.Na tych zdjęciach.Wygląd rzecz złudna, ale sądząc po otaczających go uczuciach płomiennych, coś z tego wszystkiego musiał w sobie mieć.— Forsę — zaopiniowała Martusia po kolejnym, krótkim namyśle.— Z wierzchu najlepiej widoczna.Brody nie miał.?— Nie, nigdy w życiu, nic ci na to nie poradzę.Ale czekaj.Zaraz.Nikt nie składa się z samych zalet, normalny człowiek wady mieć musi.— No.?— To piękny chłopak.I taki.no, dorodny.Załóżmy, w szkole miał piątki z matematyki i z fizyki, może nawet z polskiego, ściągi dawał, bić się umiał, wykop miał, rozrywki rozmaite organizował, przewodnictwo samo mu wchodziło w ręce, dziewczyny mu się przypodchlebiały, przywykł do tego, że jest najlepszy.Najlepszemu się należy, nie? Wielbią go wszyscy, no, wyobraź sobie, że ty albo ja.Nie, lepiej ty, jesteś bardziej okazowa.— Oszalałaś.?! — przeraziła się Martusia.— Nie mam na myśli, że ważysz trzysta osiemdziesiąt kilo.— Na litość boską, dlaczego trzysta osiemdziesiąt kilo.?!— Tyle ważył okazowy knur na wystawie rolniczej na Służewcu — wyjaśniłam niecierpliwie — ale nie o to chodzi.Jesteś z telewizji, instytucja poniekąd dla oczu, możesz się pokazywać.— Nie chcę.!!!— Ale możesz.Jesteś najlepsza, co zrobisz, to ci wychodzi wystrzałowo, od pierwszej chwili, przywykasz, ciągną cię, podlizują się, najwyższe stawki kombinują.— A cóż ty za niebo przede mną roztaczasz.?— Nie zwracaj uwagi.Najlepsza jesteś i wiesz, że jesteś słusznie, i nagle ktoś cię byle jak traktuje.Jak pierwsze lepsze pomietło, sam też uważa, że jest lepszy, chociaż w innej dziedzinie.No przecież nie zniesiesz tego, nie? Nie przyznasz się przed samą sobą, bo żaden z ciebie megaloman, głupia zarozumiałość odpada, taka chcesz być sprawiedliwa, a tu chała.W wątpia cię gryzie, coś tam ci się wydaje nie tak jak trzeba, bezwiednie wejdziesz w szranki.I już ta szafa zgrzyta, zamiast grać.Cała moja przyjaźń z Martusią polegała na tym, że w mgnieniu oka łapała moje najdziwaczniejsze nawet przenośnie, najbardziej obrazowe porównania, najtrudniejsze skróty myślowe, dokładała się do nich spontanicznie i z własnej inicjatywy.Niczego nie musiałam uściślać.— I w dodatku ja jestem kobietą, a Borkowski to facet? — powiedziała z przejęciem.— Ja bym zniosła, on nie.Stoi na tym cokole, a to świecące w kółko dookoła głowy mu lata.I żadna baba nie na klęczkach nie ma u niego szans.To miałaś na myśli?— No właśnie.Grubo mówimy i ogólnie przesadzamy, a to delikatne, chociaż w życiu codziennym wyłazi.I tak długo z Barbarą wytrzymał, ona człowiek, a nie kapłanka, ale jak mu Urszulka kadzić zaczęła, nagle się w nim potrzeby duszy ocknęły.Proszę, został doceniony!— I stąd ten jego cały wygłup.Milczałyśmy przez długą chwilę, bo właściwie impreza od podszewki stała się dla nas zrozumiała doskonale.Wiedziała Urszulka, w co puknąć.— Wróci teraz do pierwszej żony? — zastanowiła się Martusią.Skrzywiłam się serdecznie.— Po takiej kompromitacji? Mowy nie ma! Żadne z nich tego nie wytrzyma, ona już by go wielbić nie mogła, a on braku uwielbienia nie zniesie.Coś innego sobie znajdą, a jego czeka niespodzianka, bo nikt go w tej Szwecji o niczym do tej pory nie zawiadamiał.I osobiście uważam, że dobrze mu tak.Martusia całkowicie zgodziła się ze mną.Musiałam jeszcze raz powtórzyć wszystko, co słyszałam i widziałam, upewniając ją, że naprawdę Urszulka broń palną i klucze Feli trzymała wśród ścierek kuchennych, zapewne przekonana, iż schowek jest nie do wykrycia.Po czym wreszcie postanowiłyśmy pójść spać.Martusia jednakże zatrzymała się nagle na schodach, wiodących do gościnnego pokoju.— Czekaj — rzekła niespokojnie.— Czy nie powinnaś teraz zadzwonić do tej żywej Borkowskiej? Do Barbary? Jej się chyba należy, nie?— Zwariowałaś? O tej porze?— Na takie przecudowne wiadomości każda pora dobra, a poza tym i cóż takiego? Dwadzieścia po dwunastej, wielkie rzeczy! Ty byś się nie ucieszyła, gdyby ktoś ci coś podobnego opowiedział nawet w środku nocy?Popatrzyłam na nią.No owszem, ucieszyłabym się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— I co?— I nic.Już nie lata.— Bo co?— Bo zostało rozparte wkrętami i namoczone w rzadkiej farbie z rozpuszczalnikiem.Teraz stanowi monolit.Martusia zamyśliła się na chwilę.— I Borkowski by wkrętał i moczył.?— Wkręcał — poprawiłam.— Wkręty się wkręca.Jeśli nawet nie własną ręką, to wziąłby człowieka i wiedział, co należy zrobić.Na takiego wyglądał.Na tych zdjęciach.Wygląd rzecz złudna, ale sądząc po otaczających go uczuciach płomiennych, coś z tego wszystkiego musiał w sobie mieć.— Forsę — zaopiniowała Martusia po kolejnym, krótkim namyśle.— Z wierzchu najlepiej widoczna.Brody nie miał.?— Nie, nigdy w życiu, nic ci na to nie poradzę.Ale czekaj.Zaraz.Nikt nie składa się z samych zalet, normalny człowiek wady mieć musi.— No.?— To piękny chłopak.I taki.no, dorodny.Załóżmy, w szkole miał piątki z matematyki i z fizyki, może nawet z polskiego, ściągi dawał, bić się umiał, wykop miał, rozrywki rozmaite organizował, przewodnictwo samo mu wchodziło w ręce, dziewczyny mu się przypodchlebiały, przywykł do tego, że jest najlepszy.Najlepszemu się należy, nie? Wielbią go wszyscy, no, wyobraź sobie, że ty albo ja.Nie, lepiej ty, jesteś bardziej okazowa.— Oszalałaś.?! — przeraziła się Martusia.— Nie mam na myśli, że ważysz trzysta osiemdziesiąt kilo.— Na litość boską, dlaczego trzysta osiemdziesiąt kilo.?!— Tyle ważył okazowy knur na wystawie rolniczej na Służewcu — wyjaśniłam niecierpliwie — ale nie o to chodzi.Jesteś z telewizji, instytucja poniekąd dla oczu, możesz się pokazywać.— Nie chcę.!!!— Ale możesz.Jesteś najlepsza, co zrobisz, to ci wychodzi wystrzałowo, od pierwszej chwili, przywykasz, ciągną cię, podlizują się, najwyższe stawki kombinują.— A cóż ty za niebo przede mną roztaczasz.?— Nie zwracaj uwagi.Najlepsza jesteś i wiesz, że jesteś słusznie, i nagle ktoś cię byle jak traktuje.Jak pierwsze lepsze pomietło, sam też uważa, że jest lepszy, chociaż w innej dziedzinie.No przecież nie zniesiesz tego, nie? Nie przyznasz się przed samą sobą, bo żaden z ciebie megaloman, głupia zarozumiałość odpada, taka chcesz być sprawiedliwa, a tu chała.W wątpia cię gryzie, coś tam ci się wydaje nie tak jak trzeba, bezwiednie wejdziesz w szranki.I już ta szafa zgrzyta, zamiast grać.Cała moja przyjaźń z Martusią polegała na tym, że w mgnieniu oka łapała moje najdziwaczniejsze nawet przenośnie, najbardziej obrazowe porównania, najtrudniejsze skróty myślowe, dokładała się do nich spontanicznie i z własnej inicjatywy.Niczego nie musiałam uściślać.— I w dodatku ja jestem kobietą, a Borkowski to facet? — powiedziała z przejęciem.— Ja bym zniosła, on nie.Stoi na tym cokole, a to świecące w kółko dookoła głowy mu lata.I żadna baba nie na klęczkach nie ma u niego szans.To miałaś na myśli?— No właśnie.Grubo mówimy i ogólnie przesadzamy, a to delikatne, chociaż w życiu codziennym wyłazi.I tak długo z Barbarą wytrzymał, ona człowiek, a nie kapłanka, ale jak mu Urszulka kadzić zaczęła, nagle się w nim potrzeby duszy ocknęły.Proszę, został doceniony!— I stąd ten jego cały wygłup.Milczałyśmy przez długą chwilę, bo właściwie impreza od podszewki stała się dla nas zrozumiała doskonale.Wiedziała Urszulka, w co puknąć.— Wróci teraz do pierwszej żony? — zastanowiła się Martusią.Skrzywiłam się serdecznie.— Po takiej kompromitacji? Mowy nie ma! Żadne z nich tego nie wytrzyma, ona już by go wielbić nie mogła, a on braku uwielbienia nie zniesie.Coś innego sobie znajdą, a jego czeka niespodzianka, bo nikt go w tej Szwecji o niczym do tej pory nie zawiadamiał.I osobiście uważam, że dobrze mu tak.Martusia całkowicie zgodziła się ze mną.Musiałam jeszcze raz powtórzyć wszystko, co słyszałam i widziałam, upewniając ją, że naprawdę Urszulka broń palną i klucze Feli trzymała wśród ścierek kuchennych, zapewne przekonana, iż schowek jest nie do wykrycia.Po czym wreszcie postanowiłyśmy pójść spać.Martusia jednakże zatrzymała się nagle na schodach, wiodących do gościnnego pokoju.— Czekaj — rzekła niespokojnie.— Czy nie powinnaś teraz zadzwonić do tej żywej Borkowskiej? Do Barbary? Jej się chyba należy, nie?— Zwariowałaś? O tej porze?— Na takie przecudowne wiadomości każda pora dobra, a poza tym i cóż takiego? Dwadzieścia po dwunastej, wielkie rzeczy! Ty byś się nie ucieszyła, gdyby ktoś ci coś podobnego opowiedział nawet w środku nocy?Popatrzyłam na nią.No owszem, ucieszyłabym się [ Pobierz całość w formacie PDF ]