[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z damskiego powozu doleciały okrzyki przerażenia i zachwytu.Powozy jechały drogą wy-rytą w zupełnie prostopadłym skalistym brzegu i całemu towarzystwu zdawało się, że pędziwzdłuż półki przymocowanej do wysokiej ściany i że powozy zaraz spadną do przepaści.Z prawej strony rozpościerało się morze, z lewej sterczała nierówna brunatna ściana pełnaczarnych plam, czerwonych żył i pnących się korzenisk, a z góry spoglądały jakby ze stra-chem i ciekawością pochylone kudłate choiny.Po chwili znowu pisk i śmiech; trzeba byłoprzejechać pod olbrzymim zwisającym kamieniem. Nie rozumiem, po kiego diabła jadę z wami powiedział Aajewski. Jakie to głupie itrywialne! Powinienem wynieść się na północ, uciekać, ratować się, a ja nie wiadomo po cojadę na tę idiotyczną wycieczkę. Spójrz lepiej, jaka panorama! powiedział Samojlenko, kiedy konie skręciły na lewo iodsłonił się widok na dolinę %7łółtej Rzeczki, potem błysnęła rzeczka, żółta, mętna, wariacka. Nic pięknego w tym nie widzę, Sasza odparł Aajewski. Wieczne zachwyty nad przy-rodą demaskują ubóstwo wyobrazni.W porównaniu z tym, co mi może dać moja wyobraznia,te wszystkie strumyki i skały to po prostu lichota.Powozy jechały już brzegiem rzeczki.Wysokie, górzyste brzegi stopniowo zbliżały się kusobie, dolina zwężała się i coraz bardziej przypominała wąwóz; kamienistą górę, koło którejjechano, matka przyroda skleciła z olbrzymich głazów, przygniatających jeden drugi z takpotworną siłą, że patrząc na nie Samojlenko mimo woli stęknął.Posępną i piękną górę miej-scami przecinały wąskie szczeliny i żleby, z których wionęło zapachem wilgoci i tajemniczo-ścią; poprzez żleby widać było inne góry brunatne, różowe, fioletowe, zamglone lub skąpa-ne w jaskrawym świetle.Czasem, gdy mijano żleby, słychać było, jak gdzieś z wysoka spadawoda i pluszcze o kamienie. Ach, te przeklęte góry! wzdychał Aajewski. Jak one mi obrzydły!W tym miejscu, gdzie Czarna Rzeczka wpadała do %7łółtej i czarna, podobna do atramentuwoda brudziła żółtą, tocząc z nią walkę, stała opodal drogi karczma Tatara Kierbałaja z rosyj-ską flagą na dachu, z szyldem wypisanym kredą: Przyjemny duchan ; obok był niewielkiogródek okolony płotem, gdzie stały ławki i stoły, a wśród nędznych krzaków kolczastychwznosił się jeden cyprys piękny i ciemny.Kierbałaj, mały, zwinny Tatar w granatowej koszuli i białym fartuchu, stał na drodze itrzymając się za brzuch witał niskimi ukłonami nadjeżdżające powozy, a śmiejąc się, wysta-wiał na wierzch wszystkie swoje białe, lśniące zęby. Dzień dobry, Kierbałajku! zawołał Samojlenko. Odjedziemy trochę dalej, podasz tamsamowar i krzesła.Szybko!Kierbałaj kiwał ostrzyżoną głową i coś mamrotał, ale tylko ci, co siedzieli w ostatnim po-wozie, dosłyszeli: Mamy pstrągi, wasza ekscelencjo. Dawaj, dawaj! powiedział mu von Koren.Powozy odjechały o pięćset kroków i zatrzymały się.Samojlenko wypatrzył niewielkąpolankę, gdzie leżało sporo rozrzuconych tu i ówdzie kamieni wygodnych do siedzenia iobalone przez burzę drzewo z wywróconym włochatym korzeniskiem, z wyschniętymi żół-tymi igłami.Brzegi rzeczki wiązał rzadziutki most z belek, a po drugiej stronie, akurat na-przeciw, wznosiła się na czterech niewysokich palach mała szopa suszarnia kukurydzy20przypominająca baśniową chatkę na kurzych nóżkach; od jej drzwi prowadziła w dół drabin-ka.Pierwsze wrażenie zebranych było takie, że już nigdy się stąd nie wydostaną.Wszędzie,gdziekolwiek spojrzeć, piętrzyły się i nawisały góry, od strony duchanu i ciemnego cyprysuszybko sunął wieczorny cień i dzięki temu wąska, zakrzywiona dolina Czarnej Rzeczki sta-wała się jeszcze węższa, a góry wyższe.Słychać było, jak szemrała woda i bez przerwy ter-kotały cykady. Uroczo! oznajmiła Bitiugowa wydając serię entuzjastycznych westchnień. Dzieci,spójrzcie, jak pięknie! Jaka cisza! Tak, rzeczywiście pięknie przytaknął Aajewski, któremu spodobał się widok; gdy spoj-rzał na niebo i na granatowy dymek, wylatujący z komina karczmy, zrobiło mu się jakośsmutno. Tak, pięknie! powtórzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Z damskiego powozu doleciały okrzyki przerażenia i zachwytu.Powozy jechały drogą wy-rytą w zupełnie prostopadłym skalistym brzegu i całemu towarzystwu zdawało się, że pędziwzdłuż półki przymocowanej do wysokiej ściany i że powozy zaraz spadną do przepaści.Z prawej strony rozpościerało się morze, z lewej sterczała nierówna brunatna ściana pełnaczarnych plam, czerwonych żył i pnących się korzenisk, a z góry spoglądały jakby ze stra-chem i ciekawością pochylone kudłate choiny.Po chwili znowu pisk i śmiech; trzeba byłoprzejechać pod olbrzymim zwisającym kamieniem. Nie rozumiem, po kiego diabła jadę z wami powiedział Aajewski. Jakie to głupie itrywialne! Powinienem wynieść się na północ, uciekać, ratować się, a ja nie wiadomo po cojadę na tę idiotyczną wycieczkę. Spójrz lepiej, jaka panorama! powiedział Samojlenko, kiedy konie skręciły na lewo iodsłonił się widok na dolinę %7łółtej Rzeczki, potem błysnęła rzeczka, żółta, mętna, wariacka. Nic pięknego w tym nie widzę, Sasza odparł Aajewski. Wieczne zachwyty nad przy-rodą demaskują ubóstwo wyobrazni.W porównaniu z tym, co mi może dać moja wyobraznia,te wszystkie strumyki i skały to po prostu lichota.Powozy jechały już brzegiem rzeczki.Wysokie, górzyste brzegi stopniowo zbliżały się kusobie, dolina zwężała się i coraz bardziej przypominała wąwóz; kamienistą górę, koło którejjechano, matka przyroda skleciła z olbrzymich głazów, przygniatających jeden drugi z takpotworną siłą, że patrząc na nie Samojlenko mimo woli stęknął.Posępną i piękną górę miej-scami przecinały wąskie szczeliny i żleby, z których wionęło zapachem wilgoci i tajemniczo-ścią; poprzez żleby widać było inne góry brunatne, różowe, fioletowe, zamglone lub skąpa-ne w jaskrawym świetle.Czasem, gdy mijano żleby, słychać było, jak gdzieś z wysoka spadawoda i pluszcze o kamienie. Ach, te przeklęte góry! wzdychał Aajewski. Jak one mi obrzydły!W tym miejscu, gdzie Czarna Rzeczka wpadała do %7łółtej i czarna, podobna do atramentuwoda brudziła żółtą, tocząc z nią walkę, stała opodal drogi karczma Tatara Kierbałaja z rosyj-ską flagą na dachu, z szyldem wypisanym kredą: Przyjemny duchan ; obok był niewielkiogródek okolony płotem, gdzie stały ławki i stoły, a wśród nędznych krzaków kolczastychwznosił się jeden cyprys piękny i ciemny.Kierbałaj, mały, zwinny Tatar w granatowej koszuli i białym fartuchu, stał na drodze itrzymając się za brzuch witał niskimi ukłonami nadjeżdżające powozy, a śmiejąc się, wysta-wiał na wierzch wszystkie swoje białe, lśniące zęby. Dzień dobry, Kierbałajku! zawołał Samojlenko. Odjedziemy trochę dalej, podasz tamsamowar i krzesła.Szybko!Kierbałaj kiwał ostrzyżoną głową i coś mamrotał, ale tylko ci, co siedzieli w ostatnim po-wozie, dosłyszeli: Mamy pstrągi, wasza ekscelencjo. Dawaj, dawaj! powiedział mu von Koren.Powozy odjechały o pięćset kroków i zatrzymały się.Samojlenko wypatrzył niewielkąpolankę, gdzie leżało sporo rozrzuconych tu i ówdzie kamieni wygodnych do siedzenia iobalone przez burzę drzewo z wywróconym włochatym korzeniskiem, z wyschniętymi żół-tymi igłami.Brzegi rzeczki wiązał rzadziutki most z belek, a po drugiej stronie, akurat na-przeciw, wznosiła się na czterech niewysokich palach mała szopa suszarnia kukurydzy20przypominająca baśniową chatkę na kurzych nóżkach; od jej drzwi prowadziła w dół drabin-ka.Pierwsze wrażenie zebranych było takie, że już nigdy się stąd nie wydostaną.Wszędzie,gdziekolwiek spojrzeć, piętrzyły się i nawisały góry, od strony duchanu i ciemnego cyprysuszybko sunął wieczorny cień i dzięki temu wąska, zakrzywiona dolina Czarnej Rzeczki sta-wała się jeszcze węższa, a góry wyższe.Słychać było, jak szemrała woda i bez przerwy ter-kotały cykady. Uroczo! oznajmiła Bitiugowa wydając serię entuzjastycznych westchnień. Dzieci,spójrzcie, jak pięknie! Jaka cisza! Tak, rzeczywiście pięknie przytaknął Aajewski, któremu spodobał się widok; gdy spoj-rzał na niebo i na granatowy dymek, wylatujący z komina karczmy, zrobiło mu się jakośsmutno. Tak, pięknie! powtórzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]