[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz najpierw czujny jak wilk Cymeryjczyk zmie­rzył podejrzliwym spojrzeniem uśmiechniętego filozofa, blade­go księcia i każdy kąt niewielkiej komnaty.- Zajmijcie się dziewczyną.Koń ją stratował, ale przeka­zała mi twoje posłanie - mruknął, po czym przeszedłszy przez pokój, bezceremonialnie napełnił sobie puchar czerwonym winem, osuszył go duszkiem, następnie porwał kawał pieczonego mięsiwa z półmiska i zjadł go chciwie.Atalis pociągnął za jedwabny sznur i przekazał Hildico pod opiekę milczącego niewolnika, który jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyłonił się zza kotary.- Teraz mów, o co chodzi! - zażądał Conan, sadowiąc się na ławie i skrzywił się z bólu, gdyż uraził się w zranione udo.- Kim jesteście? Skąd znacie moje imię? Czego ode mnie chcecie?- Będziemy mieli dość czasu na rozmowę, ale później - od­parł Atalis.-- Teraz zjedz, napij się i odpocznij.Jesteś ranny.- Na Kroma! Żadne później! Porozmawiajmy teraz.- Bardzo dobrze, lecz pozwól, że w trakcie rozmowy opa­trzę twoją nogę!Cymeryjczyk niecierpliwie wzruszył ramionami, lecz poddał się zabiegom zręcznych palców filozofa.Podczas gdy Atalis przecierał ranę gąbką, smarował wonną maścią i przewiązywał kawałkami czystej tkaniny, Conan zaspokoił głód, pochłaniając zimne mięsiwa i zapijając je tęgo czerwonym winem.- Znam cię, chociaż nigdy się nie spotkaliśmy - zaczął Atalis cichym łagodnym głosem - dzięki memu kryształowi, stojącemu tam, na stole.Dzięki niemu mogę widzieć i słyszeć wszystko, co dzieje się w promieniu stu staj.- Czary? - spytał kwaśno Conan, żywiący prawdziwie żołnierską odrazę do wszystkich magicznych sztuczek.- Jeśli chcesz to tak nazwać.- jasnowidz uśmiechnął się przepraszająco.- Lecz nie jestem czarodziejem - zaledwie poszukiwaczem wiedzy.Niektórzy nazywają mnie filozofem.Jego uśmiech zamienił się w bolesny grymas i barbarzyńca widząc, jak jasnowidz z trudem utrzymuje się na nogach, a je­go prawa stopa wykręca się dziwnie w kostce, poczuł, że wło­sy stają mu dęba.- Na Kroma! Jesteś chory, człowieku?Sycząc z bólu, Atalis opadł na swój fotel.- Nie jestem chory.Ten potwór, który rządzi nami dzię­ki berłu piekielnej magii, rzucił na mnie klątwę! - Atalis kiw­nął głowa ze znużeniem.- To, że nie jestem czarodziejem uratowało mi życie - jak do tej pory.Satrapa zabił wszystkich magów w Yaralet; mnie, jako nieszkodliwemu filozofowi, po­zwolił żyć.Jednak zaczął podejrzewać, że wiem coś o czarnej magii i zesłał na mnie to straszliwe cierpienie.Skręca moje ciało i dręczy umysł, a niebawem odbierze mi życie! Wskazał na nienaturalnie zgiętą, bezwładną prawą rękę.Książę Than spojrzał na Conana oszalałym wyrokiem.- Mnie również przeklął ten piekielny łotr, bo niemal do­równuję mu pozycją i sądzi, że pożądam jego tronu.Mnie torturuje w inny sposób.Zesłał na mnie chorobę umysłu i po­wracające napady ślepoty, bym w końcu postradał zmysły i zo­stał bezrozumnym, godnym litości ślepcem.- Na Kroma! - zaklął cicho Conan.Filozof skinął ręką.- Jesteś naszą jedyną nadzieją.Tylko ty możesz wybawić nasze miasto od tego piekielnego demona, który dręczy nas niezliczonymi plagami.Conan popatrzył na niego zdumiony.- Ja? Człowieku, przecież nie jestem czarodziejem! Do mnie należy to, co można zdziałać zimną stalą, ale jak mam walczyć z czarnoksięską sztuką tego potwora?- Słuchaj, Conanie.Usłyszysz dziwną i straszną historię.5Ręka NergalaW Yaraler - mówił Atalis - gdy noc zapada, ludzie bary­kadują okna i drzwi, a potem dygoczą ze strachu, modlą się i palą świece przed domowymi ołtarzykami, dopóki jasne, czy­ste światło dnia nie obleje swym blaskiem przysadzistych wież miasta.W nocy łucznicy nie strzegą bram, straże nie patrolują pustych uliczek.w mrocznych zaułkach nie ujrzysz skradającego się złodzieja ani wymalowanej ladacznicy, wabiącej sztu­cznym uśmiechem; żebracy, łotrzykowie, mordercy i sprzedajne dziewki szukają szczęścia w tłocznych tawernach i cuch­nących spelunkach.Od zmroku do świtu Yaralet jest miastem ciszy, a jego ciemne ulice są wymarłe.Nie zawsze tak było.Niegdyś miasto tętniło gwarem.Pełne sklepów i bazarów, zamieszkałe przez ludzi szczęśliwych pod rządami mądrego i łagodnego władcy - Munthassem Chana.Nie obciążał ich zbytnio podatkami, rządził mądrze i sprawied­liwie, zajęty swoją kolekcją dzieł sztuki oraz badaniem staro­żytnych przedmiotów, które interesowały jego żywy umysł.Karawany wielbłądów, przybywające do Wrót Pustyni, zawsze przywoziły jego wysłanników, wracających z owocami poszu­kiwań - rzadkimi i dziwnymi trofeami - ku wzbogaceniu pry­watnego muzeum władcy.Później Munthassem Chan przeżył dziwną przemianę.Stra­szliwy cień padł na Yaralet.jakiś zły czar owładnął satrapą.Dawniej miły, szczodry i sprawiedliwy, stał się okrutnym ty­ranem, podejrzliwym i chciwym.Dzień w dzień jego straże chwytały poddanych: arystokratów, bogatych kupców, ma­gów i kapłanów.Wtrącano ich do przepastnych lochów pod pałacem, gdzie na zawsze znikali z ludzkich oczu.Ludzie szeptali, że karawana z dalekiego południa, z nawie­dzonej przez demony Stygii, przywiozła władcy jakiś okropny talizman.Ktoś, kto go widział, opowiadał, że przedmiot ten pokrywały dziwne hieroglify, takie same jak na prastarych stygijskich grobowcach.Ten tajemniczy amulet rzucił zły czar na Munthassem Chana i obdarzył go zdumiewającą, magiczną si­łą.Złe moce chroniły tyrana przed atakami zdesperowanych obywateli Yaralet usiłujących go zabić.Dziwne, purpurowe ognie płonęły nocami w oknach pałacowej wieży, którą zamie­nił w ponury przybytek jakiegoś mrocznego, krwawego kultu.Odtąd po zachodzie słońca ulice miasta stały się królestwem przerażenia i śmierci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl