[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak sądzimy.Gubernator spojrzała wyczekująco na Scopolicky'ego, a ten skinął potakująco głową.Hoover pomyślał, że w końcu wie mniej więcej, o co chodzi.Kolejna organizacja, która nie lubiRządu, uwiła sobie gniazdko w błotach Ampis.- Oni zachowują się tak, jakby wiedzieli, że są nie do pokonania, że są silniejsi i nic im niegrozi.A jednocześnie oficjalnie niczego nie pragną, nie żądają - po prostu spotykają się i medytują.To wszystko, co robią.Hoover zacisnął zęby, policzył pod wyczekującym spojrzeniem obojga rozmówców dodziesięciu, a potem powiedział:- Może zróbmy tak: ja będę zadawał pytania, a wy będziecie odpowiadać.To systemsprawdzony od stuleci.Pytanie pierwsze: jakie to stowarzyszenie?- Nazywamy je Stowarzyszeniem Tysiąc.Oni.- Chwileczkę - przerwał Hoover.- Jak są zorganizowani, jaka jest struktura tej grupy?- To jest właśnie najtrudniejsza kwestia - powiedział wahając się Scopolicky - bo z jednejstrony niby wszystko o nich wiadomo, a z drugiej.Zresztą, sam pan zobaczy.Na czeleStowarzyszenia stoi Wielki Wąż, który ma pod sobą - choć to wyrażenie niczego nie tłumaczy -dziewięciu Wodników, ci z kolei przewodzą dziewięćdziesięciu Smokom wybranym spośród okołodziewięciuset Adeptów, W sumie jest to około tysiąca ludzi, stąd nazwa.- I co pan w tym widzi niezwykłego? - nie wytrzymał Hoover.- Zasada stara jak świat iistniejąca od starożytnego Egiptu po dzisiejsze Wojska Galaktyczne.Liczby tylko różne.Ma pan rację, ale nie w tym jest niezwykłość Tysiąca.Nie wiem czy będę umiał panuwytłumaczyć, na czym to polega.Najkrócej rzecz ujmując, w każdej wymienionej przez panaformacji zasada przekazywania poleceń jest prosta - dowódca wydaje rozkaz swoim oficerom, cipodoficerom, a dalej są żołnierze, którzy rozkaz wykonują i meldunek o tym wraca dogłównodowodzącego tą samą drogą.Dla uproszczenia załóżmy, że Stowarzyszenie Tysiąc jeststrukturą wojskową.Otóż wtedy mielibyśmy armie, w której poborowi rozkazują oficerom, a nawetmarszałkowi!- Anarchia! - prychnął z pogardą i oburzeniem Hoover.- Właśnie że nie! - wykrzyknął Scopolicky.- Stowarzyszenie jest zdyscyplinowane.Mojeporównanie z wojskiem nie jest najszczęśliwsze, bo wziąłem je z drugiego bieguna U nich nie madowódców, nie ma rozkazów, tylko mnie jest brak słów na określenie tego, co się tam dzieje.Tojest nowa struktura władzy! Nie możemy jej pojąć, chociaż każdy z tych ludzi zapytany z osobnastara się nam wytłumaczyć wszystko i dokładnie.Wszyscy oni mówią to samo, tylko my nierozumiemy.%7łeby ich pojąć, trzeba być jednym z nich.A ja się boję, mnie oni przerażają i niewstąpię tam.To jest właśnie pana zadanie.- Kto jest Wielkim Wężem? - zapytał spokojnie inspektor.- Kevin Shore, plantator kopraty.- Porozmawiam z nim - zdecydował Hoover.Scopolicky westchnął.- To nic nie da.Myśmy już z nim rozmawiali.Mówił chętnie My nic z tego nie wiemy.- Ale jak ja.- Nie - przerwała Roma Rolison.- Scopolicky ma rację.To nic nie da.Pan po prostu nic niezrozumiał.I trudno się temu dziwić.To nie jest mafia, masoneria czy inny tajny związek.Raczejcoś zbliżonego do buddyzmu lub lamaizmu, tylko bez ich hierarchii.Fakt, że Wielkim Wężem jestjakiś tam hreczkosiej, nie znaczy, iż jest ich przywódcą w pańskim rozumieniu tego słowa.Równiedobrze najważniejszą dla nich decyzję może podjąć najmłodszy Adept.Zresztą.John panu cośopowie.Hoover spojrzał na sekretarza.Czuł się jak w domu wariatów, ale postanowił wytrwać dokońca.- Słucham - powiedział oschle.- Widzi pan - zaczął niepewnie Scopolicky - my się z nimi liczymy.więc sam panrozumie, tak na wszelki wypadek.Inspektor skinął głową.Rozumiał.Rozumiał doskonale, że gubernator Roma Rolison i jejsekretarz panicznie boją się Stowarzyszenia, choć ono nic złego na razie nie czyni.Czują się takżeodpowiedzialni przed Federacją, czego dowodem obecność tutaj inspektora.Zapalili więc tejżeświeczkę, a Stowarzyszeniu ogarek.Lub może nawet na odwrót.-.no, jednym słowem, powiedzieliśmy im o panu - wyrzucił wreszcie z siebie sekretarz.- Im, to znaczy komu?- Właśnie o to chodzi - ucieszył się niespodziewanie Scopolicky.- Ja napisałem do Shore'a,że choć jego Stowarzyszenie trudno uznać za tajne czy spiskujące przeciw Federacji, to jednakgubernator czuje się w obowiązku poinformować Rząd o jego istnieniu, gdyż nie chce za niegobrać na siebie odpowiedzialności.W związku z tym należy się spodziewać, że na Ampisprzybędzie ktoś, najpewniej inspektor, w celu zbadania tej sprawy.Spytałem też w imieniuThreear, czy będzie pan mógł zapoznać się z ich działaniem.- I co? - nie wytrzymał Hoover.Scopolicky popatrzył na niego uważnie, wyraznie grając na efekt., - Ano, właśnie.Niechpan sobie wyobrazi, że po kilku dniach pojechałem po pocztę i pucybut - w urzędach jest takaprofesja, to konieczne przy naszej pogodzie - powiedział do mnie: - "Panie sekretarzu, zgadzam się.Ten inspektor może nawet być z nami".Da pan wiarę?! Ten chłopak, który jest Adeptem zaledwieod tygodnia, "zgodził się" w imieniu Shore'a - Wielkiego Węża! I nie była to drwina czyprzejęzyczenie! Oni tak mówią, tak jakby byli jednym.no, jednym, czy ja wiem.jednym ciałem,nie to pompatyczne, jedną jaznią, jednym człowiekiem.A, niech to cholera!Scopolicky umilkł.Zapadła cisza, bo Hoover nie śpieszył się z wyrażeniem swojego zdania,a Threear od jakiegoś czasu popijała małymi łyczkami swoją wstrętną kawę.- A co oni jako Stowarzyszenie w ogóle robią? - spytał po chwili inspektor.- Nic - powiedziała Roma Rolison odstawiając filiżankę.- Doskonalą się - wycedziła zezłością.- Jednak porozmawiam z tym Shore'em - zdecydował Hoover.- Gdzie go można znalezć?Hoover jechał w zupełnej ciemności, bo światła reflektorów grzęzły w deszczu na kilkametrów przed maską wozu.Jechał powoli, przechylony ponad kierownicą, i wytrzeszczając oczyusiłował przebić wzrokiem zwartą zasłonę wody.Trzy wielkie wycieraczki z trudem utrzymywałyszybę w stanie jakiej takiej przejrzystości, przy czym i tak po ich każdorazowym przejściu na szklepozostawała cieniutka warstwa wodnego filmu.Na to jednak nie mógł nic poradzić, tutejsza wodame dzieliła się chętnie, a jej duża lepkość i napięcie powierzchniowe czyniły ją nieczułą na ludzkiei mechaniczne zabiegi.Na siedzeniu obok Hoovera leżała rozłożona mapa, a na niej włączona latarka, któraoświetlała ciągle ten sam fragment kartograficznego krajobrazu.Drogi ubywało rozpaczliwiewolno i Hoover zaczynał coraz bardziej żałować, że nie zabrał ze sobą Scopolicky'ego, któryupierał się, by zostać w tej wyprawie jego kierowcą.Było to rozsądne, zwłaszcza że urodzony tutaj,znał doskonale teren i przyzwyczajony był do tych nieludzkich warunków.Tymczasem inspektorzdecydował, że pojedzie sam.I teraz, mimo że według obliczeń i zapewnień sekretarza powinienbyć już od godziny na farmie Shore'a, kręcił się beznadziejnie gdzieś na pustkowiu.Scopolicky'egonie wziął ze sobą, bo liczył, że bez obecności gubernatorskiego utrzymanka dowie się więcej odprzywódcy Stowarzyszenia Tysiąc.Teraz jednak żałował swego kroku i zadufania.Drogi w ścisłym znaczeniu tego słowa w ogóle nie było.Chociaż Hoover mgliście pamiętał,jak wyglądała dawniej szosa, to był jednak przekonany, że to, po czym jedzie, może być najwyżejocenione jako polny trakt, i to w stanie nadającym się do remontu.Jedyna jej zaleta polegała natym, iż na szczęście trudno było ją zgubić, gdyż była nie tyle zbudowana, co wydeptana na nasypiepodobnym do kolejowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Tak sądzimy.Gubernator spojrzała wyczekująco na Scopolicky'ego, a ten skinął potakująco głową.Hoover pomyślał, że w końcu wie mniej więcej, o co chodzi.Kolejna organizacja, która nie lubiRządu, uwiła sobie gniazdko w błotach Ampis.- Oni zachowują się tak, jakby wiedzieli, że są nie do pokonania, że są silniejsi i nic im niegrozi.A jednocześnie oficjalnie niczego nie pragną, nie żądają - po prostu spotykają się i medytują.To wszystko, co robią.Hoover zacisnął zęby, policzył pod wyczekującym spojrzeniem obojga rozmówców dodziesięciu, a potem powiedział:- Może zróbmy tak: ja będę zadawał pytania, a wy będziecie odpowiadać.To systemsprawdzony od stuleci.Pytanie pierwsze: jakie to stowarzyszenie?- Nazywamy je Stowarzyszeniem Tysiąc.Oni.- Chwileczkę - przerwał Hoover.- Jak są zorganizowani, jaka jest struktura tej grupy?- To jest właśnie najtrudniejsza kwestia - powiedział wahając się Scopolicky - bo z jednejstrony niby wszystko o nich wiadomo, a z drugiej.Zresztą, sam pan zobaczy.Na czeleStowarzyszenia stoi Wielki Wąż, który ma pod sobą - choć to wyrażenie niczego nie tłumaczy -dziewięciu Wodników, ci z kolei przewodzą dziewięćdziesięciu Smokom wybranym spośród okołodziewięciuset Adeptów, W sumie jest to około tysiąca ludzi, stąd nazwa.- I co pan w tym widzi niezwykłego? - nie wytrzymał Hoover.- Zasada stara jak świat iistniejąca od starożytnego Egiptu po dzisiejsze Wojska Galaktyczne.Liczby tylko różne.Ma pan rację, ale nie w tym jest niezwykłość Tysiąca.Nie wiem czy będę umiał panuwytłumaczyć, na czym to polega.Najkrócej rzecz ujmując, w każdej wymienionej przez panaformacji zasada przekazywania poleceń jest prosta - dowódca wydaje rozkaz swoim oficerom, cipodoficerom, a dalej są żołnierze, którzy rozkaz wykonują i meldunek o tym wraca dogłównodowodzącego tą samą drogą.Dla uproszczenia załóżmy, że Stowarzyszenie Tysiąc jeststrukturą wojskową.Otóż wtedy mielibyśmy armie, w której poborowi rozkazują oficerom, a nawetmarszałkowi!- Anarchia! - prychnął z pogardą i oburzeniem Hoover.- Właśnie że nie! - wykrzyknął Scopolicky.- Stowarzyszenie jest zdyscyplinowane.Mojeporównanie z wojskiem nie jest najszczęśliwsze, bo wziąłem je z drugiego bieguna U nich nie madowódców, nie ma rozkazów, tylko mnie jest brak słów na określenie tego, co się tam dzieje.Tojest nowa struktura władzy! Nie możemy jej pojąć, chociaż każdy z tych ludzi zapytany z osobnastara się nam wytłumaczyć wszystko i dokładnie.Wszyscy oni mówią to samo, tylko my nierozumiemy.%7łeby ich pojąć, trzeba być jednym z nich.A ja się boję, mnie oni przerażają i niewstąpię tam.To jest właśnie pana zadanie.- Kto jest Wielkim Wężem? - zapytał spokojnie inspektor.- Kevin Shore, plantator kopraty.- Porozmawiam z nim - zdecydował Hoover.Scopolicky westchnął.- To nic nie da.Myśmy już z nim rozmawiali.Mówił chętnie My nic z tego nie wiemy.- Ale jak ja.- Nie - przerwała Roma Rolison.- Scopolicky ma rację.To nic nie da.Pan po prostu nic niezrozumiał.I trudno się temu dziwić.To nie jest mafia, masoneria czy inny tajny związek.Raczejcoś zbliżonego do buddyzmu lub lamaizmu, tylko bez ich hierarchii.Fakt, że Wielkim Wężem jestjakiś tam hreczkosiej, nie znaczy, iż jest ich przywódcą w pańskim rozumieniu tego słowa.Równiedobrze najważniejszą dla nich decyzję może podjąć najmłodszy Adept.Zresztą.John panu cośopowie.Hoover spojrzał na sekretarza.Czuł się jak w domu wariatów, ale postanowił wytrwać dokońca.- Słucham - powiedział oschle.- Widzi pan - zaczął niepewnie Scopolicky - my się z nimi liczymy.więc sam panrozumie, tak na wszelki wypadek.Inspektor skinął głową.Rozumiał.Rozumiał doskonale, że gubernator Roma Rolison i jejsekretarz panicznie boją się Stowarzyszenia, choć ono nic złego na razie nie czyni.Czują się takżeodpowiedzialni przed Federacją, czego dowodem obecność tutaj inspektora.Zapalili więc tejżeświeczkę, a Stowarzyszeniu ogarek.Lub może nawet na odwrót.-.no, jednym słowem, powiedzieliśmy im o panu - wyrzucił wreszcie z siebie sekretarz.- Im, to znaczy komu?- Właśnie o to chodzi - ucieszył się niespodziewanie Scopolicky.- Ja napisałem do Shore'a,że choć jego Stowarzyszenie trudno uznać za tajne czy spiskujące przeciw Federacji, to jednakgubernator czuje się w obowiązku poinformować Rząd o jego istnieniu, gdyż nie chce za niegobrać na siebie odpowiedzialności.W związku z tym należy się spodziewać, że na Ampisprzybędzie ktoś, najpewniej inspektor, w celu zbadania tej sprawy.Spytałem też w imieniuThreear, czy będzie pan mógł zapoznać się z ich działaniem.- I co? - nie wytrzymał Hoover.Scopolicky popatrzył na niego uważnie, wyraznie grając na efekt., - Ano, właśnie.Niechpan sobie wyobrazi, że po kilku dniach pojechałem po pocztę i pucybut - w urzędach jest takaprofesja, to konieczne przy naszej pogodzie - powiedział do mnie: - "Panie sekretarzu, zgadzam się.Ten inspektor może nawet być z nami".Da pan wiarę?! Ten chłopak, który jest Adeptem zaledwieod tygodnia, "zgodził się" w imieniu Shore'a - Wielkiego Węża! I nie była to drwina czyprzejęzyczenie! Oni tak mówią, tak jakby byli jednym.no, jednym, czy ja wiem.jednym ciałem,nie to pompatyczne, jedną jaznią, jednym człowiekiem.A, niech to cholera!Scopolicky umilkł.Zapadła cisza, bo Hoover nie śpieszył się z wyrażeniem swojego zdania,a Threear od jakiegoś czasu popijała małymi łyczkami swoją wstrętną kawę.- A co oni jako Stowarzyszenie w ogóle robią? - spytał po chwili inspektor.- Nic - powiedziała Roma Rolison odstawiając filiżankę.- Doskonalą się - wycedziła zezłością.- Jednak porozmawiam z tym Shore'em - zdecydował Hoover.- Gdzie go można znalezć?Hoover jechał w zupełnej ciemności, bo światła reflektorów grzęzły w deszczu na kilkametrów przed maską wozu.Jechał powoli, przechylony ponad kierownicą, i wytrzeszczając oczyusiłował przebić wzrokiem zwartą zasłonę wody.Trzy wielkie wycieraczki z trudem utrzymywałyszybę w stanie jakiej takiej przejrzystości, przy czym i tak po ich każdorazowym przejściu na szklepozostawała cieniutka warstwa wodnego filmu.Na to jednak nie mógł nic poradzić, tutejsza wodame dzieliła się chętnie, a jej duża lepkość i napięcie powierzchniowe czyniły ją nieczułą na ludzkiei mechaniczne zabiegi.Na siedzeniu obok Hoovera leżała rozłożona mapa, a na niej włączona latarka, któraoświetlała ciągle ten sam fragment kartograficznego krajobrazu.Drogi ubywało rozpaczliwiewolno i Hoover zaczynał coraz bardziej żałować, że nie zabrał ze sobą Scopolicky'ego, któryupierał się, by zostać w tej wyprawie jego kierowcą.Było to rozsądne, zwłaszcza że urodzony tutaj,znał doskonale teren i przyzwyczajony był do tych nieludzkich warunków.Tymczasem inspektorzdecydował, że pojedzie sam.I teraz, mimo że według obliczeń i zapewnień sekretarza powinienbyć już od godziny na farmie Shore'a, kręcił się beznadziejnie gdzieś na pustkowiu.Scopolicky'egonie wziął ze sobą, bo liczył, że bez obecności gubernatorskiego utrzymanka dowie się więcej odprzywódcy Stowarzyszenia Tysiąc.Teraz jednak żałował swego kroku i zadufania.Drogi w ścisłym znaczeniu tego słowa w ogóle nie było.Chociaż Hoover mgliście pamiętał,jak wyglądała dawniej szosa, to był jednak przekonany, że to, po czym jedzie, może być najwyżejocenione jako polny trakt, i to w stanie nadającym się do remontu.Jedyna jej zaleta polegała natym, iż na szczęście trudno było ją zgubić, gdyż była nie tyle zbudowana, co wydeptana na nasypiepodobnym do kolejowego [ Pobierz całość w formacie PDF ]