[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to pan burmistrz we własnej osobie.Nie tamten apoplektycznie purpurowy, kwiczący z niezdrowego podniecenia wieprz na ogromnym łożu Roschepera, lecz elegancko zaokrąglony, idealnie wygolony, ubrany bez zarzutu imponujący mężczyzna ze skromną wstążeczką w klapie i z emblematem Legiii na lewym ramieniu.- Proszę - powiedział Wiktor bez cienia radości.Pan burmistrz usiadł, rozejrzał się i położył dłonie na stole.- Postaram się nie dokuczać panu zbyt długo swoją obecnością - oznajmił - i spróbuję nie przeszkodzić w pańskiej biesiadzie, jednakże problem, z którym zamierzam się do pana zwrócić, dojrzał już ostatecznie, abyśmy wszyscy, wielcy i mali, ci którym drogi jest honor i dobrobyt naszego miasta byli gotowi odłożyć własne sprawy, aby go jak najszybciej i najefektywniej rozwiązać.- Słucham pana - rzekł Wiktor.- Spotykamy się tu panie Baniew, raczej nieoficjalnie, ponieważ zdając sobie sprawę z tego, że jest pan nadzwyczaj zajęty, nie chciałem niepokoić pana w czasie pracy, szczególnie biorąc pod uwagę jej specyfikę.Jednakże zwracając się obecnie do pana jako osobistość oficjalna - i w swoim własnym imieniu i w imieniu całego magistratu.Kelner przyniósł butelkę białego wina i ostrygi.Burmistrz zatrzymał go wzniesionym palcem.- Przyjacielu - powiedział.- Pól porcji kitchigańskiej i kieliszek miętówki.Jesiotr bez sosu.A więc pozwolę sobie kontynuować - oznajmił, ponownie zwracając się do Wiktora.- Obawiam się co prawda, że naszą rozmowę trudno będzie uznać za pogawędkę przy stole, ponieważ mowa będzie o sprawach i okolicznościach nie tylko smutnych, ale, powiedziałbym, nieapetycznych.Zamierzałem porozmawiać z panem o tak zwanych mokrzakach, o tym złośliwym nowotworze, który już nie pierwszy rok zżera nasz nieszczęsny region.- Tak, tak - przytaknął Wiktor.Zaczynało go to interesować.Burmistrz niezbyt głośno wygłosił dobrze przemyślane i nieskazitelne stylistycznie przemówienie.Opowiedział, jak dwadzieścia lat temu, od razu po okupacji, w Końskim Wąwozie zbudowano leprozorium, obóz - kwarantannę dla osób cierpiących na tak zwany żółty trąd czyli chorobę okularniczą.Zresztą prawdę mówiąc choroba ta, jak dobrze wiadomo panu Baniewowi, pojawiła się w naszym kraju jeszcze w niepamiętnych czasach, przy czym, jak dowodzą specjalnie przeprowadzone badania, szczególnie często atakowała ona nie wiedzieć czemu mieszkańców właśnie naszego regionu.Jednakże wyłącznie dzięki wysiłkom pana prezydenta, chorobie tej poświęcono niezmiernie wiele uwagi i tylko na skutek jego osobistego zalecenia pozbawieni opieki lekarskiej, rozproszeni po całym kraju i częstokroć niesprawiedliwie prześladowani przez zacofane grupy ludności, zaś przez okupantów fizycznie likwidowani, nieszczęśnicy ci zostali wreszcie przewiezieni w jedno miejsce, gdzie stworzono im warunki znośnej egzystencji, odpowiedniej do ich sytuacji.Wszystko to nie budzi żadnego sprzeciwu, przedsięwzięte środki można jedynie pochwalać, jednakże, jak to u nas czasami się zdarza, najlepsze i najszlachetniejsze inicjatywy zwracają się przeciwko nam.Nie będziemy w tej chwili szukać winnych.Nie będziemy prowadzić śledztwa w sprawie działalności niejakiego doktora Golema, działalności być może ofiarnej, ale jednak brzemiennej, jak się teraz okazało, w nadzwyczaj nieprzyjemne skutki.Nie będziemy także zajmować się przedwczesnym krytykanctwem, chociaż stanowisko niektórych wystarczająco wysokich instancji uporczywie ignorujących nasze protesty nam osobiście wydaje się dość zagadkowe.Przejdźmy do faktów.- Burmistrz wypił miętówkę, ze smakiem zakąsił jesiotrem i jego głos stał się jeszcze bardziej aksamitny, nie sposób było wyobrazić sobie, że ten człowiek zastawia potrzaski na ludzi.Wielosłownie wyraził pragnienie nieprzeciążania uwagi pana Baniewa krążącymi po mieście plotkami, które to plotki, jak musi wyznać wprost, są rezultatem niedostatecznie precyzyjnego i jednoznacznego wykonywania zaleceń pana prezydenta przez wszystkie szczeble administracyjne, mamy na myśli nadzwyczaj rozpowszechniony pogląd o fatalnej roli tak zwanych mokrzaków, obciążanie ich odpowiedzialnością za gwałtowną zmianę klimatu, zwiększenie liczby poronień i procentu bezpłodnych małżeństw, za gwałtowny exodus niektórych zwierząt domowych, za inwazję szczególnego rodzaju pluskwy domowej a konkretnie - pluskwy skrzydlatej.- Panie burmistrzu - powiedział z westchnieniem Wiktor.- Muszę panu wyznać, że jest mi niezmiernie trudno śledzić pańskie długie okresy.Może porozmawiajmy wprost, jak dobrzy synowie jednego narodu.Może nie będziemy mówić, o czym nie będziemy mówić, a będziemy - o czym będziemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Był to pan burmistrz we własnej osobie.Nie tamten apoplektycznie purpurowy, kwiczący z niezdrowego podniecenia wieprz na ogromnym łożu Roschepera, lecz elegancko zaokrąglony, idealnie wygolony, ubrany bez zarzutu imponujący mężczyzna ze skromną wstążeczką w klapie i z emblematem Legiii na lewym ramieniu.- Proszę - powiedział Wiktor bez cienia radości.Pan burmistrz usiadł, rozejrzał się i położył dłonie na stole.- Postaram się nie dokuczać panu zbyt długo swoją obecnością - oznajmił - i spróbuję nie przeszkodzić w pańskiej biesiadzie, jednakże problem, z którym zamierzam się do pana zwrócić, dojrzał już ostatecznie, abyśmy wszyscy, wielcy i mali, ci którym drogi jest honor i dobrobyt naszego miasta byli gotowi odłożyć własne sprawy, aby go jak najszybciej i najefektywniej rozwiązać.- Słucham pana - rzekł Wiktor.- Spotykamy się tu panie Baniew, raczej nieoficjalnie, ponieważ zdając sobie sprawę z tego, że jest pan nadzwyczaj zajęty, nie chciałem niepokoić pana w czasie pracy, szczególnie biorąc pod uwagę jej specyfikę.Jednakże zwracając się obecnie do pana jako osobistość oficjalna - i w swoim własnym imieniu i w imieniu całego magistratu.Kelner przyniósł butelkę białego wina i ostrygi.Burmistrz zatrzymał go wzniesionym palcem.- Przyjacielu - powiedział.- Pól porcji kitchigańskiej i kieliszek miętówki.Jesiotr bez sosu.A więc pozwolę sobie kontynuować - oznajmił, ponownie zwracając się do Wiktora.- Obawiam się co prawda, że naszą rozmowę trudno będzie uznać za pogawędkę przy stole, ponieważ mowa będzie o sprawach i okolicznościach nie tylko smutnych, ale, powiedziałbym, nieapetycznych.Zamierzałem porozmawiać z panem o tak zwanych mokrzakach, o tym złośliwym nowotworze, który już nie pierwszy rok zżera nasz nieszczęsny region.- Tak, tak - przytaknął Wiktor.Zaczynało go to interesować.Burmistrz niezbyt głośno wygłosił dobrze przemyślane i nieskazitelne stylistycznie przemówienie.Opowiedział, jak dwadzieścia lat temu, od razu po okupacji, w Końskim Wąwozie zbudowano leprozorium, obóz - kwarantannę dla osób cierpiących na tak zwany żółty trąd czyli chorobę okularniczą.Zresztą prawdę mówiąc choroba ta, jak dobrze wiadomo panu Baniewowi, pojawiła się w naszym kraju jeszcze w niepamiętnych czasach, przy czym, jak dowodzą specjalnie przeprowadzone badania, szczególnie często atakowała ona nie wiedzieć czemu mieszkańców właśnie naszego regionu.Jednakże wyłącznie dzięki wysiłkom pana prezydenta, chorobie tej poświęcono niezmiernie wiele uwagi i tylko na skutek jego osobistego zalecenia pozbawieni opieki lekarskiej, rozproszeni po całym kraju i częstokroć niesprawiedliwie prześladowani przez zacofane grupy ludności, zaś przez okupantów fizycznie likwidowani, nieszczęśnicy ci zostali wreszcie przewiezieni w jedno miejsce, gdzie stworzono im warunki znośnej egzystencji, odpowiedniej do ich sytuacji.Wszystko to nie budzi żadnego sprzeciwu, przedsięwzięte środki można jedynie pochwalać, jednakże, jak to u nas czasami się zdarza, najlepsze i najszlachetniejsze inicjatywy zwracają się przeciwko nam.Nie będziemy w tej chwili szukać winnych.Nie będziemy prowadzić śledztwa w sprawie działalności niejakiego doktora Golema, działalności być może ofiarnej, ale jednak brzemiennej, jak się teraz okazało, w nadzwyczaj nieprzyjemne skutki.Nie będziemy także zajmować się przedwczesnym krytykanctwem, chociaż stanowisko niektórych wystarczająco wysokich instancji uporczywie ignorujących nasze protesty nam osobiście wydaje się dość zagadkowe.Przejdźmy do faktów.- Burmistrz wypił miętówkę, ze smakiem zakąsił jesiotrem i jego głos stał się jeszcze bardziej aksamitny, nie sposób było wyobrazić sobie, że ten człowiek zastawia potrzaski na ludzi.Wielosłownie wyraził pragnienie nieprzeciążania uwagi pana Baniewa krążącymi po mieście plotkami, które to plotki, jak musi wyznać wprost, są rezultatem niedostatecznie precyzyjnego i jednoznacznego wykonywania zaleceń pana prezydenta przez wszystkie szczeble administracyjne, mamy na myśli nadzwyczaj rozpowszechniony pogląd o fatalnej roli tak zwanych mokrzaków, obciążanie ich odpowiedzialnością za gwałtowną zmianę klimatu, zwiększenie liczby poronień i procentu bezpłodnych małżeństw, za gwałtowny exodus niektórych zwierząt domowych, za inwazję szczególnego rodzaju pluskwy domowej a konkretnie - pluskwy skrzydlatej.- Panie burmistrzu - powiedział z westchnieniem Wiktor.- Muszę panu wyznać, że jest mi niezmiernie trudno śledzić pańskie długie okresy.Może porozmawiajmy wprost, jak dobrzy synowie jednego narodu.Może nie będziemy mówić, o czym nie będziemy mówić, a będziemy - o czym będziemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]