[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, zaczął się do niej zbli­żać.Nie przyciągała go jednak tylko jej uroda.Coś w jej postaci sugerowało zepsucie i obojętność na konwenanse.- Płacze, pła­cze - myślał.- Czemu ona płacze? - Potknął się.Był bardzo pijany.Świeca stojąca na obrusie zachwiała się i przewróciła.Zga­sła, posyłając wprost pod sufit pasmo wonnego dymu.Znalazł się tuż przy dziewczynie, podziwiając te granatowo-niebieskie oczy, w których nie czaił się strach przed nim.Nie było w nich strachu.Nie było.A czemuż, na Boga, miałaby się go bać? Nie miał zamiaru jej dotknąć.A jednak wyciągnął dłoń.Nagle w jej oczach, bez żadnego powodu, znów pojawiły się łzy.Łkała bezradnie.Sama położyła głowę na jego ramieniu.Była to chwila pełna udręki.Przerażająca.Jej miękkie, jasne włosy dotykające policzka Tonia pachniały deszczem, a w rozwar­tym dekolcie jej sukni ujrzał piersi, które go dotykały.Wiedział, że jeśli od niej nie odejdzie, to uderzy ją, wyrządzi jej jakąś po­tworną krzywdę, a jednak przytulał tę dziewczynę tak mocno, że z pewnością musiała czuć ból.Dotknął jej podbródka i uniósł głowę.Otoczył jej usta swoimi i wtedy usłyszał krzyk.Wyrywała się.Zdawało się, że upadł w tył.Dziewczyna była bardzo, bardzo da­leko od niego, a jej zacieniona twarz zdawała się tak niewinna i pełna cierpienia, że Tonio odwrócił się i wybiegł z komnaty.Biegł, póki nie znalazł się w samym centrum balu, pośród wielu tancerzy.- Maestro - szeptał, kręcąc się bezradnie, a kiedy Guido nie­spodziewanie złapał go za ramię, Tonio nalegał, by stąd w tej chwili wyszli.Starsza kobieta kiwała do niego głową.Stojący obok człowiek wyjaśnił, że markiza pragnie z nim zatańczyć.- Nie potrafię.- Potrząsnął głową.- Potrafisz - zadudnił mu w uchu głos Guida.Czuł jego rękę na swym karku.- Niech cię szlag - szepnął.- Muszę się stąd wydostać.masz mi pomóc.wrócić do konserwatorium.Ale już kłaniał się tej starej kobiecie, całując jej dłoń.Wyraz jej twarzy, ruin pozostałych po urodzie, był pełen słodyczy i nawet w sposobie, w jaki podawała mu zwiędnięte ramię, był wdzięk.- Nie, maestro! - szepnął.Obracała się lekko w swych białych pantofelkach.Toniowi cała sala wirowała przed oczami.Nie może więcej ujrzeć tej złotowło­sej dziewczyny.Nie może! Zwariowałby, gdyby nagle się ukazała, ale jednocześnie tak chciałby dać jej o tym znać.Właściwie o czym?Że to nie jego wina; ani jej.Stał naprzeciwko markizy, orkiestra od jakiegoś czasu grała ka­dryla, a Tonio jakimś cudem ruszał w przód, skłaniał się partner­ce, rozłączając się z nią, by przejść wzdłuż długiego szeregu par, dokładnie tak, jak robił to wcześniej tysiące razy, wciąż jednak zapominał, co właściwie robi!Pojawił się Guido.Jego brązowe oczy zdawały się być za duże na tle twarzy.Po chwili Tonio opierał się już na jego ramieniu i coś do kogoś mówił, usprawiedliwiał się, że musi wyjść, wydostać się z tego miej­sca, dostać się do własnego pokoju, swojego pokoju, albo iść na wulkan.Tak, na wulkan, do tego właśnie nie potrafił sam przed sobą się przyznać i było to nieznośne.- Jesteś zmęczony - rzekł Guido.Potrząsnął przecząco głową.Nie mógł nikomu tego powiedzieć, ale myśl, że nigdy więcej nie będzie mógł spać z kobietą, była nieznośna.Jeśli nie przestanie o tym myśleć, zacznie krzyczeć.Gdzie ona jest? Nawet przez chwilę nie wierzył, że Alessandro naprawdę mógłby to robić! Matka wydawała mu się takim dzieckiem, i Beppo, nie, to nieprawdopodobne.I Caffarelli; co naprawdę robił, gdy zo­stawał z nimi sam na sam?Guido wsadzał go od powozu.- Chcę iść na wulkan! - po­wtórzył Tonio z wściekłością.- Zostaw mnie w spokoju.Chcę iść, wiem, gdzie się udaję.Powóz ruszył.Tonio widział gwiazdy, czuł na twarzy ciepłą bry­zę, patrzył na porośnięte liśćmi gałęzie pochylające się w dół, jakby pragnęły go pogłaskać.Jeśli pomyśli teraz o Bettinie w gondoli, o miękkim gniazdku białych nóg, jedwabistej skórze wnętrza jej uda, to zwariuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl