[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spuściłem oczy, otępiały od tego obrazu chaosu, i uświadomiłem sobie, że się przyglądam krwawemu szlakowi na podłodze od zwłok Bast do napisu na ścianie.Podszedłem bliżej.Litery były nierówne, wiele z nich krzywo lub błędnie napisane, ale ortograficznie napis był prawidłowy.Najwyraźniej wykonał go ktoś nienawykły do pisania, może nawet kompletny analfabeta, odtwarzający symbole według wzoru.Treść napisu kłuła mnie w oczy:MILCZ ALBO GIŃ.POZWÓL DZIAŁAĆ RZYMSKIEJ SPRAWIEDLIWOŚCI WEDŁUG JEJ WOLI.Bethesda przeszła obok mnie, szerokim łukiem omijając martwą kotkę i odwracając oczy od ściany.– Musisz być bardzo głodny – powiedziała dziwnie spokojnym i rzeczowym tonem.– Bardzo – przytaknąłem, ruszając za nią na tyły domu, do kuchni.Uniosła pokrywę z garnka i wyjęła całą rybę.Położyła ją na stole; w kuchni rozszedł się jej silny zapach.Obok leżała garść ziół, cebula i kilka liści winogronowych.– Widzisz? – powiedziała.– Dopiero co wróciłam z rynku.– Kiedy przyszli? Ilu ich było?– Dwóch mężczyzn.– Sięgnęła po nóż i zręcznym ruchem odcięła głowę ryby.– Przyszli dwa razy.Najpierw późnym rankiem.Zrobiłam tak, jak mi zawsze każesz: trzymałam drzwi zamknięte na zasuwę i rozmawiałam z nimi przez małe okienko.Powiedziałam, że cię nie ma i prawdopodobnie wrócisz bardzo późno.Nie chcieli powiedzieć, kim są.Powiedzieli tylko, że tu wrócą.Patrzyłem, jak czyści rybę, używając paznokci i czubka noża.Ręce miała niezwykle zręczne.– Poszłam potem na rynek.Udało mi się kupić rybę bardzo tanio.Dzień był gorący, na rynku kurzyło się i sprzedawca bał się, że mu się zepsuje, zanim uda mu się ją sprzedać.Świeża ryba z rzeki.Dokończyłam zakupy i wróciłam na górę.Drzwi zastałam zamknięte, skobel był na miejscu.Sprawdziłam specjalnie, tak jak mnie zawsze uczyłeś.Zaczęła siekać zioła, szybko i mocno uderzając nożem.Przypomniałem sobie starą sklepikarkę.– Ale dzień był taki upalny i bezwietrzny.Ani powiewu z ogrodu.Ledwo się trzymałam na nogach.Zostawiłam drzwi otwarte.Tylko na chwilę, myślałam, ale musiałam zapomnieć.Byłam tak senna, że poszłam się położyć do mojego pokoju.Nie wiem, czy spałam, czy nie, ale po jakimś czasie usłyszałam ich w westybulu.Byłam pewna, że to ci sami mężczyźni.Słyszałam, jak cicho rozmawiają, a potem hałas, jakby stół się przewrócił.Zaczęli krzyczeć, wołać cię, wykrzykiwać różne świństwa.Schowałam się.Słyszałam, jak biegają po całym domu, przewracają meble, rzucają czymś o ściany.Potem wpadli do mojego pokoju.Człowiek sobie wyobraża, że w razie potrzeby może się dobrze ukryć, ale oczywiście znaleźli mnie od razu.– I co? – spytałem, a serce waliło mi jak młotem.– Nie to, co myślisz.– Otarła łzę z oka.– To ta cebula.Dostrzegłem na jej przegubie siniak, który otaczał jej rękę jak bransoleta: ślad po uścisku silnego mężczyzny.– Ale pobili cię.– Popychali mnie.Uderzyli mnie kilka razy.Jeden z nich złapał mnie od tyłu i unieruchomił.Zmusili mnie do patrzenia.– Wpatrzyła się w blat stołu.Jej głos brzmiał ponuro.– Opędzałam się od Bast cały dzień.Zapach ryby wprawił ją w amok.Jeden z nich znalazł ją w kuchni i przyniósł do sieni.Ugryzła go i podrapała mu twarz.Cisnął nią o ścianę.Potem wyciągnął nóż.– Spojrzała na mnie znad stołu.– Coś napisali jej krwią.Powiedzieli, że to wiadomość dla ciebie i że nie powinieneś jej zapomnieć.Co to jest? Jakieś przekleństwo?– Nie.To pogróżka.Bez sensu.– To musi mieć coś wspólnego z tym młodym niewolnikiem, który tu przyszedł wczoraj, prawda? Chodzi o nowego klienta, ojcobójcę?– Być może, choć nie rozumiem dlaczego.Dopiero dziś zacząłem wkładać kij w mrowisko, a mimo to oni już tu byli, zanim nawet porozmawiałem ze sklepikarzem i jego żoną.Jak udało ci się uciec?– Tak samo, jak przed chwilą od ciebie.Za pomocą zębów.Ten duży, który mnie trzymał, to zwykły tchórz.Piszczał jak świnia.– Jak wyglądali?Wzruszyła ramionami.– Jak strażnicy albo gladiatorzy.Duzi i brzydcy.– A jeden z nich utykał.Powiedziałem to jako pewnik, lecz Bethesda potrząsnęła głową.– Nie.Żaden nie utykał.Obserwowałam ich, jak odchodzili za pierwszym razem.– Jesteś pewna? Nie był kulawy?– Tego, który mnie trzymał, właściwie nie widziałam.Ale ten, który pisał na ścianie, był olbrzymi i miał jasne włosy.Twarz mu krwawiła od pazurów Bast.Mam nadzieję, że zostaną mu paskudne blizny.Wrzuciła rybę do garnka, posypała ziołami i przykryła winnymi liśćmi.Nalała z urny wody, postawiła na kuchni i kucnęła, by rozniecić ogień.Zauważyłem, że zaczęły jej drżeć ręce.– Takim ludziom – powiedziała – nie wystarczy zabicie kota, prawda?– Prawda.Myślę, że mogą nie poprzestać na tym.Skinęła głową.– Drzwi były wciąż otwarte.Wiedziałam, że muszę uciec, dopóki ten wielki blondyn jest zajęty bazgraniem po ścianach.Ugryzłam więc tego, który mnie trzymał, tak mocno, jak mogłam; o, tutaj – wskazała na najgrubszą część przedramienia.– Wyśliznęłam się z jego uchwytu i wybiegłam na ulicę.Pobiegli za mną, ale stanęli nagle, kiedy znaleźli się między murami sąsiadów.Słyszałam, jak coś wykrzykują z obrzydzeniem i prychają jak świnie.– Pewnie wtedy wdepnęli w łajno naszej sąsiadki.– Tak.Wyobrażasz sobie, co to za ludzie, którzy mogą umazać sobie ręce w kociej krwi, a zmieniają się w piskliwe baby na widok kawałka gówna na sandałach? Rzymianie! – To słowo wyleciało z jej ust jak jad.Tylko rodowita Aleksandryjka może wymówić nazwę stolicy świata z tak skondensowaną odrazą.– Schroniłam się gdzieś w zakamarkach Eskwilinu, dopóki nie uznałam, że już musieli sobie pójść.Kiedy jednak znów stanęłam u podnóża naszej ulicy, obleciał mnie strach.Weszłam więc do tawerny.Znam z rynku kobietę, która tam gotuje, i pozwoliła mi się ukryć w jednym z pokojów na piętrze.Siedziałam tam, dopóki nie zobaczyłam, że wracasz do domu.Pożyczyła mi lampę.Wołałam cię z dołu, chciałam cię ostrzec, zanim dojdziesz na miejsce, ale nie słyszałeś mnie.– Wpatrzyła się w ogień.– Czy oni tu wrócą?– Nie dzisiaj – zapewniłem ją, choć nie miałem o tym najmniejszego pojęcia.Podjadłszy sobie, zatęskniłem za snem, lecz Bethesda nie dała mi spocząć, dopóki nie pozbyliśmy się kocich zwłok.Rzymianie nigdy nie czcili zwierząt jak bogów.Nie są też sentymentalni, jeśli chodzi o domowe stworzenia.Jakże mogłoby być inaczej w narodzie, który tak nisko ceni życie ludzkie? Pod wpływem tępej apatii swych panów niewolnicy Rzymu, przywleczeni ze wszystkich stron świata, ale zwłaszcza ze Wschodu, zatracają często wszelkie pojęcie o świętości życia, jakie mogli wynieść z domów i stron rodzinnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Spuściłem oczy, otępiały od tego obrazu chaosu, i uświadomiłem sobie, że się przyglądam krwawemu szlakowi na podłodze od zwłok Bast do napisu na ścianie.Podszedłem bliżej.Litery były nierówne, wiele z nich krzywo lub błędnie napisane, ale ortograficznie napis był prawidłowy.Najwyraźniej wykonał go ktoś nienawykły do pisania, może nawet kompletny analfabeta, odtwarzający symbole według wzoru.Treść napisu kłuła mnie w oczy:MILCZ ALBO GIŃ.POZWÓL DZIAŁAĆ RZYMSKIEJ SPRAWIEDLIWOŚCI WEDŁUG JEJ WOLI.Bethesda przeszła obok mnie, szerokim łukiem omijając martwą kotkę i odwracając oczy od ściany.– Musisz być bardzo głodny – powiedziała dziwnie spokojnym i rzeczowym tonem.– Bardzo – przytaknąłem, ruszając za nią na tyły domu, do kuchni.Uniosła pokrywę z garnka i wyjęła całą rybę.Położyła ją na stole; w kuchni rozszedł się jej silny zapach.Obok leżała garść ziół, cebula i kilka liści winogronowych.– Widzisz? – powiedziała.– Dopiero co wróciłam z rynku.– Kiedy przyszli? Ilu ich było?– Dwóch mężczyzn.– Sięgnęła po nóż i zręcznym ruchem odcięła głowę ryby.– Przyszli dwa razy.Najpierw późnym rankiem.Zrobiłam tak, jak mi zawsze każesz: trzymałam drzwi zamknięte na zasuwę i rozmawiałam z nimi przez małe okienko.Powiedziałam, że cię nie ma i prawdopodobnie wrócisz bardzo późno.Nie chcieli powiedzieć, kim są.Powiedzieli tylko, że tu wrócą.Patrzyłem, jak czyści rybę, używając paznokci i czubka noża.Ręce miała niezwykle zręczne.– Poszłam potem na rynek.Udało mi się kupić rybę bardzo tanio.Dzień był gorący, na rynku kurzyło się i sprzedawca bał się, że mu się zepsuje, zanim uda mu się ją sprzedać.Świeża ryba z rzeki.Dokończyłam zakupy i wróciłam na górę.Drzwi zastałam zamknięte, skobel był na miejscu.Sprawdziłam specjalnie, tak jak mnie zawsze uczyłeś.Zaczęła siekać zioła, szybko i mocno uderzając nożem.Przypomniałem sobie starą sklepikarkę.– Ale dzień był taki upalny i bezwietrzny.Ani powiewu z ogrodu.Ledwo się trzymałam na nogach.Zostawiłam drzwi otwarte.Tylko na chwilę, myślałam, ale musiałam zapomnieć.Byłam tak senna, że poszłam się położyć do mojego pokoju.Nie wiem, czy spałam, czy nie, ale po jakimś czasie usłyszałam ich w westybulu.Byłam pewna, że to ci sami mężczyźni.Słyszałam, jak cicho rozmawiają, a potem hałas, jakby stół się przewrócił.Zaczęli krzyczeć, wołać cię, wykrzykiwać różne świństwa.Schowałam się.Słyszałam, jak biegają po całym domu, przewracają meble, rzucają czymś o ściany.Potem wpadli do mojego pokoju.Człowiek sobie wyobraża, że w razie potrzeby może się dobrze ukryć, ale oczywiście znaleźli mnie od razu.– I co? – spytałem, a serce waliło mi jak młotem.– Nie to, co myślisz.– Otarła łzę z oka.– To ta cebula.Dostrzegłem na jej przegubie siniak, który otaczał jej rękę jak bransoleta: ślad po uścisku silnego mężczyzny.– Ale pobili cię.– Popychali mnie.Uderzyli mnie kilka razy.Jeden z nich złapał mnie od tyłu i unieruchomił.Zmusili mnie do patrzenia.– Wpatrzyła się w blat stołu.Jej głos brzmiał ponuro.– Opędzałam się od Bast cały dzień.Zapach ryby wprawił ją w amok.Jeden z nich znalazł ją w kuchni i przyniósł do sieni.Ugryzła go i podrapała mu twarz.Cisnął nią o ścianę.Potem wyciągnął nóż.– Spojrzała na mnie znad stołu.– Coś napisali jej krwią.Powiedzieli, że to wiadomość dla ciebie i że nie powinieneś jej zapomnieć.Co to jest? Jakieś przekleństwo?– Nie.To pogróżka.Bez sensu.– To musi mieć coś wspólnego z tym młodym niewolnikiem, który tu przyszedł wczoraj, prawda? Chodzi o nowego klienta, ojcobójcę?– Być może, choć nie rozumiem dlaczego.Dopiero dziś zacząłem wkładać kij w mrowisko, a mimo to oni już tu byli, zanim nawet porozmawiałem ze sklepikarzem i jego żoną.Jak udało ci się uciec?– Tak samo, jak przed chwilą od ciebie.Za pomocą zębów.Ten duży, który mnie trzymał, to zwykły tchórz.Piszczał jak świnia.– Jak wyglądali?Wzruszyła ramionami.– Jak strażnicy albo gladiatorzy.Duzi i brzydcy.– A jeden z nich utykał.Powiedziałem to jako pewnik, lecz Bethesda potrząsnęła głową.– Nie.Żaden nie utykał.Obserwowałam ich, jak odchodzili za pierwszym razem.– Jesteś pewna? Nie był kulawy?– Tego, który mnie trzymał, właściwie nie widziałam.Ale ten, który pisał na ścianie, był olbrzymi i miał jasne włosy.Twarz mu krwawiła od pazurów Bast.Mam nadzieję, że zostaną mu paskudne blizny.Wrzuciła rybę do garnka, posypała ziołami i przykryła winnymi liśćmi.Nalała z urny wody, postawiła na kuchni i kucnęła, by rozniecić ogień.Zauważyłem, że zaczęły jej drżeć ręce.– Takim ludziom – powiedziała – nie wystarczy zabicie kota, prawda?– Prawda.Myślę, że mogą nie poprzestać na tym.Skinęła głową.– Drzwi były wciąż otwarte.Wiedziałam, że muszę uciec, dopóki ten wielki blondyn jest zajęty bazgraniem po ścianach.Ugryzłam więc tego, który mnie trzymał, tak mocno, jak mogłam; o, tutaj – wskazała na najgrubszą część przedramienia.– Wyśliznęłam się z jego uchwytu i wybiegłam na ulicę.Pobiegli za mną, ale stanęli nagle, kiedy znaleźli się między murami sąsiadów.Słyszałam, jak coś wykrzykują z obrzydzeniem i prychają jak świnie.– Pewnie wtedy wdepnęli w łajno naszej sąsiadki.– Tak.Wyobrażasz sobie, co to za ludzie, którzy mogą umazać sobie ręce w kociej krwi, a zmieniają się w piskliwe baby na widok kawałka gówna na sandałach? Rzymianie! – To słowo wyleciało z jej ust jak jad.Tylko rodowita Aleksandryjka może wymówić nazwę stolicy świata z tak skondensowaną odrazą.– Schroniłam się gdzieś w zakamarkach Eskwilinu, dopóki nie uznałam, że już musieli sobie pójść.Kiedy jednak znów stanęłam u podnóża naszej ulicy, obleciał mnie strach.Weszłam więc do tawerny.Znam z rynku kobietę, która tam gotuje, i pozwoliła mi się ukryć w jednym z pokojów na piętrze.Siedziałam tam, dopóki nie zobaczyłam, że wracasz do domu.Pożyczyła mi lampę.Wołałam cię z dołu, chciałam cię ostrzec, zanim dojdziesz na miejsce, ale nie słyszałeś mnie.– Wpatrzyła się w ogień.– Czy oni tu wrócą?– Nie dzisiaj – zapewniłem ją, choć nie miałem o tym najmniejszego pojęcia.Podjadłszy sobie, zatęskniłem za snem, lecz Bethesda nie dała mi spocząć, dopóki nie pozbyliśmy się kocich zwłok.Rzymianie nigdy nie czcili zwierząt jak bogów.Nie są też sentymentalni, jeśli chodzi o domowe stworzenia.Jakże mogłoby być inaczej w narodzie, który tak nisko ceni życie ludzkie? Pod wpływem tępej apatii swych panów niewolnicy Rzymu, przywleczeni ze wszystkich stron świata, ale zwłaszcza ze Wschodu, zatracają często wszelkie pojęcie o świętości życia, jakie mogli wynieść z domów i stron rodzinnych [ Pobierz całość w formacie PDF ]