[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zdając sobie z tego sprawy, przyjąłwobec tej pary rolę świadka, który patrzy, widzi i akceptuje.Markiz był za to wdzięcznyBurlingowi, choć mogłoby się wydawać, że nie jest mu potrzebna żadna akceptacja.I jakby w nagrodę opowiedział Anglikowi o Księdze, a mówiąc o Księdze pokazał musiebie.Burling przeżył wtedy coś w rodzaju szoku.Markiz, pewny siebie, mocno sto-jący na ziemi dyplomata, który jedzie do ościennego kraju w interesach, przestał ist-61 nieć.Burling zobaczył teraz przed sobą szaleńca, bo jak inaczej można nazwać człowie-ka, który poświęca swoją karierę, pieniądze, ryzykuje życie, żeby zdobyć coś tak niere-alnego jak Księga? A jednak taki rodzaj szaleństwa pociągał Burling a.Jako racjonali-sta, zwolennik Kartezjusza i piewca rozumu, w głębi duszy Burling potrzebował wodyze zródła irracjonalizmu, baśni i przesądu.Choćby po to, żeby z nimi walczyć, bo wal-czy się przecież z tym, co najbardziej pociąga.Człowiek, który opowiadał mu te baśnie,był kimś, kogo szanował, kogo zaczął traktować już jak przyjaciela, osobę wielkiego ro-zumu i wiedzy.Cały następny dzień Anglik przeżył w wielkim pomieszaniu.W jego racjonalnymwyobrażeniu świata nie było miejsca na coś takiego jak Księga.Zwiat składał się z mate-rii ożywionej tchnieniem Boga.Bóg tchnął w nią życie w momencie tworzenia i od tejpory przejawiał się tylko w prawach rządzących materią.%7łe Bóg istnieje, w to Burlingnigdy nie wątpił, ale jest tak daleki, tak odległy, że być może nie ma już wpływu czy teżraczej nie chce mieć wpływu na to, co się dzieje tutaj.Burling nie dopuszczał więc żad-nego innego sposobu, w jaki Bóg mógłby kontaktować się z ludzmi; chyba że czyniąc topoprzez prawa natury.Bóg, który przejawiałby się wbrew stworzonym przez siebie pra-wom, przeczyłby własnemu istnieniu.Burling wytężał całą swoją inteligencję, żeby jakoś wyjaśnić to, co wydawało mu siękompletnie niespójne, i rozwiązanie przyszło samo  nagły, jasny wgląd w sedno spra-wy, bez słów, bez retoryki.Otóż pojął, że Księga jest symbolem tych wszystkich praw,które rządzą materią, jest myślowym ukonkretnieniem celu wszystkich ludzkich poszu-kiwań, badań, doświadczeń, eksperymentów i odkryć.Jako rzecz fizyczna nie istnieje.Któż by miał ją napisać? W jakim języku? Po hebrajsku czy po francusku? Może po ła-cinie, żeby była lepiej zrozumiała w Europie? I, przede wszystkim, w jakim celu? Bo jakito wszystko miałoby sens, gdyby drobiazgowe badania, zbliżanie się krok po kroku doprawdy, wyliczenia, dowody, gdyby to wszystko można było pominąć dzięki przeczyta-niu Księgi? Jaki sens miałby wtedy rozwój, postęp, poszukiwania i wątpliwości człowie-ka, jego zmaganie się z własnymi możliwościami pojmowania, jeżeli wszystko jest jużwyjaśnione i zapisane w Księdze, którą może sobie znalezć każdy?Rozgorączkowanemu Burlingowi wydawało się jednak, że jego myślenie zataczakręgi i wciąż wymyka mu się to, co najważniejsze.Wyobrażał sobie, co by mogła zawie-rać Księga, gdyby oczywiście istniała.Co aż tak ważnego, że nazwano ją Księgą %7łycia?Może to zbiór jakichś praw w stylu tych głośnych wzorów Newtona z Cambridge? Albojedno tylko prawo, które zawiera w sobie wszystkie inne, prawo-matkę? Może jakieśformuły alchemiczne? Burling miał wiele uznania dla alchemii i podniósłby ją nawetdo rangi nauki, gdyby nie ten przerost mistycyzmu.Nagle przypomniał sobie panade Chevillon i jego dom, przepych i bogactwo.Złoto! Od razu wiedział, że bogactwoChevillon a jest podejrzane.Lecz skoro Chevillon znał tajemnicę uzyskiwania złota ze62 zwykłych pierwiastków, to po co planowałby wyprawę po Księgę? Powodem musiałobyć coś konkretnego, coś materialnego, co daje korzyść.Samo abstrakcyjne Poznanienie mogłoby tyle znaczyć dla nikogo.Baśniowy mit nie mógłby łudzić ludzi takich jakMarkiz, i wtedy kołujące niczym muchy myśli Burling a zatrzymały się na momenti jednocześnie trafiły w sedno.Burling z ulgą przymknął oczy i szepnął: Eliksir życia, eliksir wiecznej młodości.Dlatego Chevillon.ten starzec.to fi-nansuje.I Markiz.To mogło być rozwiązanie.To na pewno było rozwiązanie.I Burling postanowiłspytać o to Markiza wprost.Lecz po spędzonym w oberży popołudniu, kiedy wsiadalido powozu, efekt jego długich rozmyślań wydał mu się nagle dziecinnie głupi.Patrzącna Markiza, zawstydził się własnej podejrzliwości i wiary w zbyt proste, narzucające sięrozwiązania. Powiedz mi, panie, proszę  zapytał potem Markiza  ale szczerze, jeżeli niejest to oczywiście tajemnica, czy pan de Chevillon.Czy on potrafi robić złoto?Markiz zamarł z ustami pełnymi winogron. Co ci, panie, na miłość boską, przychodzi do głowy? Ten jego dom, ta służba, te nie kończące się ogrody.Markiz uśmiechnął się pod nosem i dalej z zainteresowaniem wpatrywał się w doj-rzałe owoce. Przecież, o ile mi wiadomo, nie wierzysz, przyjacielu, w możliwości uzyskaniazłota domowym sposobem. Przebywanie z tobą zmienia moje obyczaje i sądy.Czasem myślę, że mógłbyśmnie przekonać o istnieniu smoków, gdyby tylko ci to przyszło do głowy  odrzekłBurling z pretensją w głosie i po chwili dodał:  Ale ty wierzysz w transmutację me-tali? Tak, ale dla mnie nie jest to kwestia wiary.To fakt, mój drogi.Złoto jako kon-kretny i pożądany przez ludzi metal daje się uzyskać przez transmutację, i nie ma corobić z tego sensacji.Dla adepta alchemii otrzymywanie złota ma jednak wartość gra-tyfikującą, ale nie z powodu spodziewanego bogactwa.Pokazuje mu, że dzięki wytrwa-łości, odwadze, wierze, wyrzeczeniu i wtajemniczeniu zaszedł tak daleko.Złoto jestsymbolem, a jeżeli nawet Chevillon umie je zrobić.to, powiedzmy, nie czyni z tegoużytku. Gdy tymczasem setki alchemików tutaj, w Anglii i całej Europie spala prawdziwaauri sacra fama.Ludzie potrzebują złota jako złota, a nie jako symbolu. Są alchemicy różnego autoramentu.Większości z nich daleko do prawdziwejwiedzy.W gruncie rzeczy pragną sławy i bogactwa.Dlatego go tak gorączkowo poszu-kują.Gdyby im się to udało, świat byłby pełen wojen, grabieży, podstępów i kłamstw.Rządy państw prześcigałyby się w próbach poznania tajemnicy.Alchemików więziono63 by i szantażem czy torturami zmuszano do produkcji złota na wyposażenie armii, nanowe zaciągi żołnierzy, mundury, muszkiety, armaty.Ten, kto by zdobył adepta tej naukii uczynił z niego niewolnika, byłby władcą świata.Nie trzeba być szczególnym mędr-cem, żeby się domyślić, ile zła by to przyniosło.Dlatego ci, którym udaje się zrobić złoto,utrzymują ten fakt w głębokiej tajemnicy.To są ludzie o czystych duszach, bo jakże in-aczej udałoby im się ingerować w boskie procesy? Dla nich złoto jest po prostu meta-lem, takim jak srebro czy rtęć, a przez to, że należy do Słońca, jest koroną wszystkich in-nych pierwiastków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl