[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A na tyle właśnie zostaniemy razem.- Objęła go miłośnie i poczuła, jak drży czy się wzdryga.Wydało się jej, że okryte grubą tkaniną i skórą ramiona są szersze, niż pamiętała.To tylko chłopiec, o sile mężczyzny.i jego słabości.Przynajmniej na zawsze pozostaniesz młody, pomyślała, próbując jeszcze raz uwierzyć, tak jak wierzyła kiedyś, że woli umrzeć, niż żyć w świecie, w którym byłaby biedna, chora i stara.Wokół wozu zebrała się eskorta z zimackich dostojników, wszyscy byli odziani w luźne białe szaty, nosili bezkształtne białe maski z równie białymi wizerunkami totemów ich rodów.Kilku z nich chwyciło za postronki, by pociągnąć wóz, sprowadzić go z góry; cała reszta, niosąc cenne pozaziemskie przedmioty, osłoniła pojazd ludzkim murem, przynajmniej częściowo broniąc Arienrhod przed wzrokiem, zniewagami, a nawet niekiedy odpadkami rzucanymi przez Letniaków, tłoczących się wzdłuż całej drogi.Obecność dostojników, ich godna służących praca, była zarówno zaszczytem, jak i rodzajem kary.Ułożyła fałdy swego zabytkowego pierzastego płaszcza, roztapiającego się w bieli futer; tego samego, który zakładała przy wszystkich uroczystościach, który nosiła przez półtora wieku przy każdym pojedynku o tytuł Starbucka.Pod nim miała tylko prostą białą suknię.Biel, kolor Zimy i żałoby.Włosy jak welon opadały jej swobodnie na plecy, skrzyły się wśród nich diamenty i szafiry.Nie nosiła żadnej maski - tylko ona jedna miała odsłoniętą twarz - tak iż wszyscy wiedzieli na pewno, że jest Królową Śniegu.Jestem Królową Śniegu.Patrzyła na mijane po raz ostami bogato ozdobione rezydencje szlachty; wyobrażała je sobie odarte z pozaziemskiej elegancji; wspominała lojalną służbę, jakiej nie szczędzili jej ich liczni mieszkańcy, którzy przez te lata byli jej dworzanami.I pełnią ją nawet dzisiaj.Patrzyła na boki na swój orszak, słuchała cichej pozaziemskiej pieśni, którą śpiewali, by uczcić ją i zagłuszyć tłum.Garść zamaskowanej gwardii honorowej była niemal równie stara co ona - choć ich młodość była trochę gorzej zachowana.Stale potwierdzali swą wierność i użyteczność i zawsze otrzymywali za to nagrodę, podczas gdy mniej pożyteczni i giętcy starzeli się i zostawali zsyłani na wieś.Wiedziała, że ich dzisiejszy żal jest szczery, podobnie jak wszystkich lamentujących, płaczących Zimaków - i jak wszyscy Zimacy, rozpaczali głównie nad sobą.Byli jednak tylko ludźmi.Ale tak naprawdę nie było pośród nich ani jednego, którego odejścia by żałowała; wielu lubiła czy nawet szanowała, ale do żadnego nie czuła osobiście nic cieplejszego od zadurzenia, które przeżyła bardzo dawno temu.Tylko jednego człowieka naprawdę kochała w życiu - a jego nie zostawia.Położyła dłoń na okrytym opończą kolanie Starbucka, odsunął ją, nim opadła.Po chwili jednak, jakby w przeprosinach, sam objął ją pod płaszczem.Uśmiechała się, połci na futrach nie wylądował łeb ryby.Znaleźli się już na skraju Labiryntu.Czy to miasto jest naprawdę takie małe? Spojrzała na zaśmiecone boczne aleje, w ich wylotach kłębiły się tłumy; patrzyły na nią nic nie widzące oczy pustych wystaw sklepowych.Widzi to wszystko po raz ostatni.wspomniała nagle, jak ujrzała je po raz pierwszy, każdy widok był wtedy doskonały i nowy, jak chodzenie po świeżo spadłym śniegu.Pierwszy i ostatni raz są tym samym, nie mają nic wspólnego z wszystkimi niezliczonymi zdarzeniami zaszłymi między nimi.I dosłownie miały z sobą wiele wspólnego - świętujące tłumy, porzucone, opustoszałe budynki.Ale gdy po raz pierwszy ujrzała Krwawnik, był koniec panowania Lata.Przybyła tu z rodzinnej plantacji na pierwsze od stu lat Święto.Chciała zobaczyć powrót pozaziemców i wziąć udział w wyborach nowej Królowej.Choć pochodziła ze szlacheckiego zimackiego rodu, wzrastała pod koniec Lata, a to oznaczało, że bardzo nieznacznie przewyższała kulturą Letniaków.Wszystkie wyroby pozaziemców, które zdają się jej teraz czymś zwyczajnym, dla naiwnej, wiejskiej dziewczyny były równie dziwne i cudowne, co dla każdego Letniaka.Szybko jednak poznała się na użyteczności darów przywożonych na planetę przez pozaziemców - dziwnych czarów techniki, dziwnych zwyczajów i występków.Dowiedziała się także, czego dysponujący nimi wielcy panowie żądają w zamian od Tiamat i od jego niedoświadczonej władczyni - zaczęła się na własnych błędach uczyć, jak brać bez dawania i dawać bez ulegania, jak wyciskać krew z kamienia.Wzięła swego pierwszego Starbucka, którego obcych rysów już nie pamiętała, którego prawdziwe nazwisko zapomniała dawno temu.Po nim przyszło kilku innych, nim nie znalazła tego jedynego.Przez cały czas obserwowała także, jak Krwawnik zmieniał się w kwitnący port gwiezdny; z roku na rok coraz lepiej orientowała się w użyteczności techniki, kruchości ludzkich charakterów, poznawała wszechświat w ogólności, a siebie w szczególności.Choćby żyła dziesięć razy dłużej, niż przeciętnie człowiek, to i tak dopiero zaczęłaby opanowywać to, czego można się było nauczyć, a dane jej były tylko dwa żywoty.Mimo to zrozumiała w końcu, że ten świat jest przedłużeniem jej ciała, że jego nieśmiertelności nigdy nie osiągnie żaden człowiek.Snuła plany, iż zakończywszy panowanie, zostawi go jako spadek po sobie, by mógł swobodnie rosnąć i nabywać wiedzę.Lecz nie udało się jej.Nie zdołała zachować klucza do przyszłości Tiamat, nie zdołała przeprowadzić zmienionego planu osobistego nim kierowania, nie zdołała zatrzymać Moon, gdy dziewczyna okazała się być ostatnią nadzieją.Tymczasem zagubiła jakoś nadzieje na własną przyszłość.Kiedyś żyła tak jak Letniacy, ale było to zbyt dawno temu.Nie mogła sobie nawet wyobrazić, że może się tak cofnąć, nic nie robić, prowadzić znowu życie barbarzyńcy.A gdyby nawet nie pozwoliła Letniakom na zniszczenia wszelkich resztek techniki, jakie znajdą w Krwawniku, to i tak miasto, podobnie jak i cała planeta, przestanie być nawet zamazanym hologramem kwitnącej, międzyplanetarnej przesiadki, jakim było przedtem.Kiedyś - wierząc niezłomnie, że Moon, jej klon, wcieli się w nią - przekonana była, iż ochoczo odda się na ofiarę.Iż do końca zagra swą tradycyjną rolę, a śmierć okaże się ostatnim z nowych doznań ciała, które doświadczyło już wszystkich, jakie są tylko możliwe.Sądziła, że bez żalu rozstanie się z życiem, bo wraz z nią zginie wszystko to, co znała.Gdy jednak straciła Moon i znalazła zamiast niej Sparksa, gdy zaczęła snuć nowe plany opierające się na niej samej, przestała myśleć o końcu.Zapomniała, iż ona i jej kochanek będą musieli się postarzeć i ciężko pracować nad utrzymywaniem przy życiu Zimy i własnego dziedzictwa.Nie, nie zapomniała - zlekceważyła to, skupiając się na większym celu, na większej szansie nieśmiertelności.Ale teraz - teraz przegrała, ostatecznie, całkowicie.O świcie spotka ją wieczny kres; stanie się jeszcze jednym ogniwem w nieskończonym łańcuchu zapomnianych Królowych, żyjących i umierających nadaremnie.A na taką śmierć nie jest przygotowana! Nie, nie - nie bez zostawienia dziedzictwa! Niech ich diabli, tych cholernych pozaziemców, którzy zniszczyli jej przyszłość, by zapewnić sobie własną.Niech diabli wezmą bezdenną głupotę Letniaków, tych żałosnych, śmierdzących idiotów, którzy tak się cieszą, że wyrzygają całą wiedzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.A na tyle właśnie zostaniemy razem.- Objęła go miłośnie i poczuła, jak drży czy się wzdryga.Wydało się jej, że okryte grubą tkaniną i skórą ramiona są szersze, niż pamiętała.To tylko chłopiec, o sile mężczyzny.i jego słabości.Przynajmniej na zawsze pozostaniesz młody, pomyślała, próbując jeszcze raz uwierzyć, tak jak wierzyła kiedyś, że woli umrzeć, niż żyć w świecie, w którym byłaby biedna, chora i stara.Wokół wozu zebrała się eskorta z zimackich dostojników, wszyscy byli odziani w luźne białe szaty, nosili bezkształtne białe maski z równie białymi wizerunkami totemów ich rodów.Kilku z nich chwyciło za postronki, by pociągnąć wóz, sprowadzić go z góry; cała reszta, niosąc cenne pozaziemskie przedmioty, osłoniła pojazd ludzkim murem, przynajmniej częściowo broniąc Arienrhod przed wzrokiem, zniewagami, a nawet niekiedy odpadkami rzucanymi przez Letniaków, tłoczących się wzdłuż całej drogi.Obecność dostojników, ich godna służących praca, była zarówno zaszczytem, jak i rodzajem kary.Ułożyła fałdy swego zabytkowego pierzastego płaszcza, roztapiającego się w bieli futer; tego samego, który zakładała przy wszystkich uroczystościach, który nosiła przez półtora wieku przy każdym pojedynku o tytuł Starbucka.Pod nim miała tylko prostą białą suknię.Biel, kolor Zimy i żałoby.Włosy jak welon opadały jej swobodnie na plecy, skrzyły się wśród nich diamenty i szafiry.Nie nosiła żadnej maski - tylko ona jedna miała odsłoniętą twarz - tak iż wszyscy wiedzieli na pewno, że jest Królową Śniegu.Jestem Królową Śniegu.Patrzyła na mijane po raz ostami bogato ozdobione rezydencje szlachty; wyobrażała je sobie odarte z pozaziemskiej elegancji; wspominała lojalną służbę, jakiej nie szczędzili jej ich liczni mieszkańcy, którzy przez te lata byli jej dworzanami.I pełnią ją nawet dzisiaj.Patrzyła na boki na swój orszak, słuchała cichej pozaziemskiej pieśni, którą śpiewali, by uczcić ją i zagłuszyć tłum.Garść zamaskowanej gwardii honorowej była niemal równie stara co ona - choć ich młodość była trochę gorzej zachowana.Stale potwierdzali swą wierność i użyteczność i zawsze otrzymywali za to nagrodę, podczas gdy mniej pożyteczni i giętcy starzeli się i zostawali zsyłani na wieś.Wiedziała, że ich dzisiejszy żal jest szczery, podobnie jak wszystkich lamentujących, płaczących Zimaków - i jak wszyscy Zimacy, rozpaczali głównie nad sobą.Byli jednak tylko ludźmi.Ale tak naprawdę nie było pośród nich ani jednego, którego odejścia by żałowała; wielu lubiła czy nawet szanowała, ale do żadnego nie czuła osobiście nic cieplejszego od zadurzenia, które przeżyła bardzo dawno temu.Tylko jednego człowieka naprawdę kochała w życiu - a jego nie zostawia.Położyła dłoń na okrytym opończą kolanie Starbucka, odsunął ją, nim opadła.Po chwili jednak, jakby w przeprosinach, sam objął ją pod płaszczem.Uśmiechała się, połci na futrach nie wylądował łeb ryby.Znaleźli się już na skraju Labiryntu.Czy to miasto jest naprawdę takie małe? Spojrzała na zaśmiecone boczne aleje, w ich wylotach kłębiły się tłumy; patrzyły na nią nic nie widzące oczy pustych wystaw sklepowych.Widzi to wszystko po raz ostatni.wspomniała nagle, jak ujrzała je po raz pierwszy, każdy widok był wtedy doskonały i nowy, jak chodzenie po świeżo spadłym śniegu.Pierwszy i ostatni raz są tym samym, nie mają nic wspólnego z wszystkimi niezliczonymi zdarzeniami zaszłymi między nimi.I dosłownie miały z sobą wiele wspólnego - świętujące tłumy, porzucone, opustoszałe budynki.Ale gdy po raz pierwszy ujrzała Krwawnik, był koniec panowania Lata.Przybyła tu z rodzinnej plantacji na pierwsze od stu lat Święto.Chciała zobaczyć powrót pozaziemców i wziąć udział w wyborach nowej Królowej.Choć pochodziła ze szlacheckiego zimackiego rodu, wzrastała pod koniec Lata, a to oznaczało, że bardzo nieznacznie przewyższała kulturą Letniaków.Wszystkie wyroby pozaziemców, które zdają się jej teraz czymś zwyczajnym, dla naiwnej, wiejskiej dziewczyny były równie dziwne i cudowne, co dla każdego Letniaka.Szybko jednak poznała się na użyteczności darów przywożonych na planetę przez pozaziemców - dziwnych czarów techniki, dziwnych zwyczajów i występków.Dowiedziała się także, czego dysponujący nimi wielcy panowie żądają w zamian od Tiamat i od jego niedoświadczonej władczyni - zaczęła się na własnych błędach uczyć, jak brać bez dawania i dawać bez ulegania, jak wyciskać krew z kamienia.Wzięła swego pierwszego Starbucka, którego obcych rysów już nie pamiętała, którego prawdziwe nazwisko zapomniała dawno temu.Po nim przyszło kilku innych, nim nie znalazła tego jedynego.Przez cały czas obserwowała także, jak Krwawnik zmieniał się w kwitnący port gwiezdny; z roku na rok coraz lepiej orientowała się w użyteczności techniki, kruchości ludzkich charakterów, poznawała wszechświat w ogólności, a siebie w szczególności.Choćby żyła dziesięć razy dłużej, niż przeciętnie człowiek, to i tak dopiero zaczęłaby opanowywać to, czego można się było nauczyć, a dane jej były tylko dwa żywoty.Mimo to zrozumiała w końcu, że ten świat jest przedłużeniem jej ciała, że jego nieśmiertelności nigdy nie osiągnie żaden człowiek.Snuła plany, iż zakończywszy panowanie, zostawi go jako spadek po sobie, by mógł swobodnie rosnąć i nabywać wiedzę.Lecz nie udało się jej.Nie zdołała zachować klucza do przyszłości Tiamat, nie zdołała przeprowadzić zmienionego planu osobistego nim kierowania, nie zdołała zatrzymać Moon, gdy dziewczyna okazała się być ostatnią nadzieją.Tymczasem zagubiła jakoś nadzieje na własną przyszłość.Kiedyś żyła tak jak Letniacy, ale było to zbyt dawno temu.Nie mogła sobie nawet wyobrazić, że może się tak cofnąć, nic nie robić, prowadzić znowu życie barbarzyńcy.A gdyby nawet nie pozwoliła Letniakom na zniszczenia wszelkich resztek techniki, jakie znajdą w Krwawniku, to i tak miasto, podobnie jak i cała planeta, przestanie być nawet zamazanym hologramem kwitnącej, międzyplanetarnej przesiadki, jakim było przedtem.Kiedyś - wierząc niezłomnie, że Moon, jej klon, wcieli się w nią - przekonana była, iż ochoczo odda się na ofiarę.Iż do końca zagra swą tradycyjną rolę, a śmierć okaże się ostatnim z nowych doznań ciała, które doświadczyło już wszystkich, jakie są tylko możliwe.Sądziła, że bez żalu rozstanie się z życiem, bo wraz z nią zginie wszystko to, co znała.Gdy jednak straciła Moon i znalazła zamiast niej Sparksa, gdy zaczęła snuć nowe plany opierające się na niej samej, przestała myśleć o końcu.Zapomniała, iż ona i jej kochanek będą musieli się postarzeć i ciężko pracować nad utrzymywaniem przy życiu Zimy i własnego dziedzictwa.Nie, nie zapomniała - zlekceważyła to, skupiając się na większym celu, na większej szansie nieśmiertelności.Ale teraz - teraz przegrała, ostatecznie, całkowicie.O świcie spotka ją wieczny kres; stanie się jeszcze jednym ogniwem w nieskończonym łańcuchu zapomnianych Królowych, żyjących i umierających nadaremnie.A na taką śmierć nie jest przygotowana! Nie, nie - nie bez zostawienia dziedzictwa! Niech ich diabli, tych cholernych pozaziemców, którzy zniszczyli jej przyszłość, by zapewnić sobie własną.Niech diabli wezmą bezdenną głupotę Letniaków, tych żałosnych, śmierdzących idiotów, którzy tak się cieszą, że wyrzygają całą wiedzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]