[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyjrzeli sięDawudowi tak, jak patrzyli na wszystkich, których mijali - zlekko złowróżbnym zmrużeniem oczu, gotowi, prawie żeoczekujący na kłopoty.Dawud po starczemu z szacunkiemskinął im głową i wypatrzył najmniej wrogo wyglądającegowartownika: chudego chłopaka o łagodnych oczach.- Pokój Boga, młody człowieku.Muszę się pilnieskontaktować z kapitanem Hedaadem w niecierpiącej zwłokisprawie.- Jeśli chcesz złożyć skargę na straż, wuju - odparł chłopakuprzejmiej, niż Dawud spodziewałby się po strażniku -obawiam się, że musisz się udać do biura przy wschodniejbramie.Umówią cię tam z zastępcą kapitana i może za kilkadni.- Wybacz, młody człowieku, ale to nie jest sprawa, któramoże czekać.Nazywam się Dawud, syn Wadżida, i Rundobrze mnie zna.Przyrzekam ci, że jeśli podasz mu moje imię,natychmiast zapragnie się ze mną widzieć.Chłopak utkwił w Dawudzie spojrzenie tych swoichłagodnych oczu, doszukując się jakiejś złej intencji.Położyłdłoń na pałce i podrapał się w nos.- Dobrze zna, tak? - Jeszcze jedno przeciągłe spojrzenie.-Dobrze.Ale lepiej, żebyś ze mnie nie kpił, wuju.Dawud z wdzięcznością skłonił głowę.Pół godziny pózniej inny strażnik zaprowadził go do malejkomnaty tuż za właściwym wejściem do pałacu.Pomieszczenie było pełne worków z ziarnem i zwojówłańcucha, ale w rogu stała nieduża otomana.Strażnik pokazałją bez słowa i wyszedł.Ledwie Dawud zdążył z ulgą usiąść naciemnym, drewnianym meblu, w drzwiach stanęła szerokapostać Runa Hedaada.Mag zaczął wstawać, ale kapitan gwardii go powstrzymał.Pochyli! się i uścisnął maga; wymienili pozdrowienia.PotemRun usiadł obok.Krępy mężczyzna zawsze przypominał Dawudowi bryłębrązowego kamienia.W jego gęstych, czarnych wąsachpojawiły się pasemka siwizny, a w kącikach oczu kilkazmarszczek, wyglądał jednak tak samo krzepko jak zawsze,podobnie jak kunsztownej roboty buzdygan o czterech piórachu jego boku.- Dziękuję, że znalazłeś czas, żeby się ze mną spotkać,kapitanie.Hedaad podrapał się w bulwiasty nos.- Zawsze znajdę czas dla człowieka, który uratował mojążonę.Dawud lekceważąco machnął ręką.- To zasługa raczej wywarów mojej małżonki.Poza tymdostaliśmy wtedy sowitą zapłatę za naszą pracę.- Niech ci będzie.Z czym wobec tego do mnie przychodzisz,wuju?Gdyby to była Litaz, miałaby co do słowa zaplanowane, copowinna powiedzieć.Ale to był Dawud.- Wiesz, że ja i moja żona żyliśmy kiedyś z walki zdziwnymi, okrutnymi czarami - zaczął.- Przyszedłem dociebie, bo takie niebezpieczeństwo pojawiło się właśnie wDhamsawaacie.Opowiedział wszystko, co wiedzieli o Mouw Awie i jegopanu, Orszado.Imiona.Morderstwa, które popełnili.Widział,jak zmienia się prosta twarz kapitana - od zirytowanegoniedowierzania, przez głębszy namysł, po na wpół sceptycznąobawę.Hedaad miał jednak dość szacunku dla maga, żeby nieprzerywać.- Proszę tylko o to.- Dawud umilkł, kiedy do komnatywpadł bogato odziany paz.Nie zwrócił uwagi na maga iwyszeptał coś kapitanowi do ucha.Stare uszy czarodziejawychwyciły tylko słowa chce", twoja kolej" i protesty Runa,zanim chłopiec wyszedł.Kapitan się skrzywił.- Cóż, wuju, szczęście ci sprzyja.Jego Zwiątobliwośćczasami każe mi przedstawić mu sprawę, jaką się akuratzajmuję.To samo robi z ministrami skarbu ipodnamiestnikami.Chce w ten sposób pokazać swoje czynnezainteresowanie i pozwolić, by liczne gałęzie aparatu władzyskorzystały z jego mądrości.W głosie Runa nie było ironii - przeciwnie, kapitan z godnympodziwu wysiłkiem starał się, by zabrzmiały szczerze, aleDawud nie potrzebował czarów, żeby poznać jego prawdziweuczucia. Mimo wszystko być może tak będzie najlepiej.Może kalifnaprawdę posłucha".Wprowadzono go nie na Dwór Półksiężyca, ale doniewielkiej sali audiencyjnej. Niewielkiej" jak na PałacPółksiężyca oczywiście, co oznaczało, że była większa niż całydom Dawuda.Różniła się jednak od publicznie dostępnychczęści pałacu, które dotąd widział.Atmosfera przepychu iwładzy nie była tu mniejsza, ale nabierała pewnej intymności.To było miejsce, w którym potężny człowiek udawał, żepochyla się nad czyimiś problemami.Jeśli BógWszechmogący pozwoli, pochyli się nad nimi naprawdę.Dawuda zapowiedziano ciągiem banalnych uprzejmości,jakimi wita się pospólstwo.Herold swoim grzmiącymbarytonem obwieścił, że goście mają zaszczyt znalezć się wobecności Boskiego Namiestnika na Zwiecie, Obrońcy Cnót,Najwyższego z Ludzi, Jego Wysokości Dżabbariegoach-Chaddariego, kalifa Abasenu i wszystkich KrólestwPółksiężyca".Dawud wraz z Runem ukląkł i ukłoni! się takgłęboko, jak tylko pozwalały mu jego słabe członki.Na wysokich oknach widniały Imiona Boga oddane w szkleprzetykanym szmaragdami i opalami.Pluszowe, mieniące sięjak brokat zasłony wyciszały wszystkie hałasy pałacowejkrzątaniny na zewnątrz.Na uboczu dworscy muzycy grali napiszczałkach i dwustrunowych skrzypcach wykładanychplatyną.Grube dywany w skomplikowane wzory i powtarza-jące się znaki pieczęci kalifa tłumiły odgłos kroków.Po drugiejstronie sali, tuż pod sufitem, ze ściany sterczała dziwna, złota,ażurowa skrzynia wielkości małego powozu. Mównicakalifa".Zaprojektowana tak, by władca Abasenu mógłprzyjmować poddanych bez konieczności znoszenia ichnieczystych spojrzeń.W niej zaś siedział Obrońca Cnót.Pod mównicą, po obu stronach niewielkich schodów zróżowego marmuru, stało dwóch mężczyzn w czarnychszatach i z zasłoniętymi twarzami; czarodziejskie zmysłyDawuda wychwyciły bijący od nich silny powiew magicznychmocy.Nadworni magowie.W myśl prawa nikt wDhamsawaacie nie rzucał czarów bez zgody zaklinaczy kalifa.W rzeczywistości ta garstka ludzi nie była w staniepowstrzymać wielu drobnych zaklęć, inwokacji i wskrzeszeńghuli.Prawdziwym celem nadwornych magów byłozapobieganie praktykowaniu magii, która mogłaby zaszkodzićkalifowi albo jego bogactwu.Dawud niewiele jednak wiedziało ich sposobach - cały czas spędzali w odosobnieniuprzeznaczonego im minaretu za właściwym pałacem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Przyjrzeli sięDawudowi tak, jak patrzyli na wszystkich, których mijali - zlekko złowróżbnym zmrużeniem oczu, gotowi, prawie żeoczekujący na kłopoty.Dawud po starczemu z szacunkiemskinął im głową i wypatrzył najmniej wrogo wyglądającegowartownika: chudego chłopaka o łagodnych oczach.- Pokój Boga, młody człowieku.Muszę się pilnieskontaktować z kapitanem Hedaadem w niecierpiącej zwłokisprawie.- Jeśli chcesz złożyć skargę na straż, wuju - odparł chłopakuprzejmiej, niż Dawud spodziewałby się po strażniku -obawiam się, że musisz się udać do biura przy wschodniejbramie.Umówią cię tam z zastępcą kapitana i może za kilkadni.- Wybacz, młody człowieku, ale to nie jest sprawa, któramoże czekać.Nazywam się Dawud, syn Wadżida, i Rundobrze mnie zna.Przyrzekam ci, że jeśli podasz mu moje imię,natychmiast zapragnie się ze mną widzieć.Chłopak utkwił w Dawudzie spojrzenie tych swoichłagodnych oczu, doszukując się jakiejś złej intencji.Położyłdłoń na pałce i podrapał się w nos.- Dobrze zna, tak? - Jeszcze jedno przeciągłe spojrzenie.-Dobrze.Ale lepiej, żebyś ze mnie nie kpił, wuju.Dawud z wdzięcznością skłonił głowę.Pół godziny pózniej inny strażnik zaprowadził go do malejkomnaty tuż za właściwym wejściem do pałacu.Pomieszczenie było pełne worków z ziarnem i zwojówłańcucha, ale w rogu stała nieduża otomana.Strażnik pokazałją bez słowa i wyszedł.Ledwie Dawud zdążył z ulgą usiąść naciemnym, drewnianym meblu, w drzwiach stanęła szerokapostać Runa Hedaada.Mag zaczął wstawać, ale kapitan gwardii go powstrzymał.Pochyli! się i uścisnął maga; wymienili pozdrowienia.PotemRun usiadł obok.Krępy mężczyzna zawsze przypominał Dawudowi bryłębrązowego kamienia.W jego gęstych, czarnych wąsachpojawiły się pasemka siwizny, a w kącikach oczu kilkazmarszczek, wyglądał jednak tak samo krzepko jak zawsze,podobnie jak kunsztownej roboty buzdygan o czterech piórachu jego boku.- Dziękuję, że znalazłeś czas, żeby się ze mną spotkać,kapitanie.Hedaad podrapał się w bulwiasty nos.- Zawsze znajdę czas dla człowieka, który uratował mojążonę.Dawud lekceważąco machnął ręką.- To zasługa raczej wywarów mojej małżonki.Poza tymdostaliśmy wtedy sowitą zapłatę za naszą pracę.- Niech ci będzie.Z czym wobec tego do mnie przychodzisz,wuju?Gdyby to była Litaz, miałaby co do słowa zaplanowane, copowinna powiedzieć.Ale to był Dawud.- Wiesz, że ja i moja żona żyliśmy kiedyś z walki zdziwnymi, okrutnymi czarami - zaczął.- Przyszedłem dociebie, bo takie niebezpieczeństwo pojawiło się właśnie wDhamsawaacie.Opowiedział wszystko, co wiedzieli o Mouw Awie i jegopanu, Orszado.Imiona.Morderstwa, które popełnili.Widział,jak zmienia się prosta twarz kapitana - od zirytowanegoniedowierzania, przez głębszy namysł, po na wpół sceptycznąobawę.Hedaad miał jednak dość szacunku dla maga, żeby nieprzerywać.- Proszę tylko o to.- Dawud umilkł, kiedy do komnatywpadł bogato odziany paz.Nie zwrócił uwagi na maga iwyszeptał coś kapitanowi do ucha.Stare uszy czarodziejawychwyciły tylko słowa chce", twoja kolej" i protesty Runa,zanim chłopiec wyszedł.Kapitan się skrzywił.- Cóż, wuju, szczęście ci sprzyja.Jego Zwiątobliwośćczasami każe mi przedstawić mu sprawę, jaką się akuratzajmuję.To samo robi z ministrami skarbu ipodnamiestnikami.Chce w ten sposób pokazać swoje czynnezainteresowanie i pozwolić, by liczne gałęzie aparatu władzyskorzystały z jego mądrości.W głosie Runa nie było ironii - przeciwnie, kapitan z godnympodziwu wysiłkiem starał się, by zabrzmiały szczerze, aleDawud nie potrzebował czarów, żeby poznać jego prawdziweuczucia. Mimo wszystko być może tak będzie najlepiej.Może kalifnaprawdę posłucha".Wprowadzono go nie na Dwór Półksiężyca, ale doniewielkiej sali audiencyjnej. Niewielkiej" jak na PałacPółksiężyca oczywiście, co oznaczało, że była większa niż całydom Dawuda.Różniła się jednak od publicznie dostępnychczęści pałacu, które dotąd widział.Atmosfera przepychu iwładzy nie była tu mniejsza, ale nabierała pewnej intymności.To było miejsce, w którym potężny człowiek udawał, żepochyla się nad czyimiś problemami.Jeśli BógWszechmogący pozwoli, pochyli się nad nimi naprawdę.Dawuda zapowiedziano ciągiem banalnych uprzejmości,jakimi wita się pospólstwo.Herold swoim grzmiącymbarytonem obwieścił, że goście mają zaszczyt znalezć się wobecności Boskiego Namiestnika na Zwiecie, Obrońcy Cnót,Najwyższego z Ludzi, Jego Wysokości Dżabbariegoach-Chaddariego, kalifa Abasenu i wszystkich KrólestwPółksiężyca".Dawud wraz z Runem ukląkł i ukłoni! się takgłęboko, jak tylko pozwalały mu jego słabe członki.Na wysokich oknach widniały Imiona Boga oddane w szkleprzetykanym szmaragdami i opalami.Pluszowe, mieniące sięjak brokat zasłony wyciszały wszystkie hałasy pałacowejkrzątaniny na zewnątrz.Na uboczu dworscy muzycy grali napiszczałkach i dwustrunowych skrzypcach wykładanychplatyną.Grube dywany w skomplikowane wzory i powtarza-jące się znaki pieczęci kalifa tłumiły odgłos kroków.Po drugiejstronie sali, tuż pod sufitem, ze ściany sterczała dziwna, złota,ażurowa skrzynia wielkości małego powozu. Mównicakalifa".Zaprojektowana tak, by władca Abasenu mógłprzyjmować poddanych bez konieczności znoszenia ichnieczystych spojrzeń.W niej zaś siedział Obrońca Cnót.Pod mównicą, po obu stronach niewielkich schodów zróżowego marmuru, stało dwóch mężczyzn w czarnychszatach i z zasłoniętymi twarzami; czarodziejskie zmysłyDawuda wychwyciły bijący od nich silny powiew magicznychmocy.Nadworni magowie.W myśl prawa nikt wDhamsawaacie nie rzucał czarów bez zgody zaklinaczy kalifa.W rzeczywistości ta garstka ludzi nie była w staniepowstrzymać wielu drobnych zaklęć, inwokacji i wskrzeszeńghuli.Prawdziwym celem nadwornych magów byłozapobieganie praktykowaniu magii, która mogłaby zaszkodzićkalifowi albo jego bogactwu.Dawud niewiele jednak wiedziało ich sposobach - cały czas spędzali w odosobnieniuprzeznaczonego im minaretu za właściwym pałacem [ Pobierz całość w formacie PDF ]