[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obecność licznych żaglówekoraz szacownych domków z ogródkami nadawała miasteczku atmosferę kurortu.Taksówkarzpowiedział Jackowi, że prawy brzeg jeziora podobno lepiej prosperuje. Europejczycy woląmieszkać twarzą na zachód , poinformował.Kilchberg leżące na lewym brzegu byłozorientowane na wschód.Jack uznał miasteczko za urocze.Zobaczył nawet małą winnicę, a przynajmniej coś,co wyglądało na gospodarstwo.Klinika leżała wysoko na wzgórzu z widokiem na jeziorooraz położony w kierunku północnym Zurych; na południu wznosiły się Alpy.- Większość pacjentów jezdzi autobusem z Biirkliplatz, przy klinice jestprzystanek - oznajmił kierowca.- To znaczy, mówię o pacjentach, którzy mogą swobodnieopuszczać klinikę - dodał, spoglądając czujnie we wsteczne lusterko na Jacka, jakby uważałgo za zbiegłego szaleńca.- Może następnym razem pojedzie pan autobusem.Numersześćdziesiąt jeden, jeśli pan zapamięta.Taksówkarz pochodził z Bliskiego Wschodu, był prawdopodobnie Turkiem.(Z odraząwspomniał o Europejczykach ).Jego angielski był znacznie lepszy niż niemiecki, którymposługiwał się równie kulawo jak Jack.Kiedy najpierw spróbowali dogadać się po niemiecku,kierowca szybko przeskoczył na angielski.Jack zastanawiał się, dlaczego uznano go zapacjenta.Kierowca nie należał pewnie do wielbicieli kina.W przeciwieństwie do nienaturalnie chudej dziewczyny w adidasach i dresie, którapowitała Jacka w tym, co wziął za główne wejście do szpitalnej części kliniki.Była tampoczekalnia oraz recepcja, w której dziewczyna spacerowała tam i z powrotem.Wziął ją zainstruktorkę, może była fizjoterapeutką albo kimś w rodzaju osobistego trenera pacjentów.Powinna trochę przytyć, pomyślał.Bez przesady z tą dbałością o figurę.- Stać! - powiedziała po angielsku, celując w Jacka palcem.(Oprócz nich wpoczekalni nie było nikogo).Jack stanął jak wryty.Z korytarza pośpiesznie wyszła pielęgniarka.- Pamela, er ist harmlos - powiedziała.- Oczywiście, że jest nieszkodliwy, on nie istnieje - oświadczyła Pamela.- Lekdziała, nie ma obawy.Wiem, że jest nieszkodliwy.On nie istnieje.Mówiła z amerykańskim akcentem, lecz pielęgniarka zwróciła się do niej poniemiecku i najwyrazniej została zrozumiana.Może chuda dziewczyna tak długo przebywaław klinice, że nauczyła się niemieckiego, pomyślał Jack.- Es tut mir leid - powiedziała do Jacka pielęgniarka, odprowadzając młodąAmerykankę.( Przykro mi ).- Mów do niego po angielsku - upomniała pielęgniarkę Pamela.- Gdyby byłprawdziwy, mówiłby po angielsku, jak w filmach.- Jestem umówiony z profesorem Ritterem! - zawołał w ślad za pielęgniarkąJack.- Ich bin gleich wieder dal - odkrzyknęła.( Zaraz wracam! ).Znikły w korytarzu, lecz Jack wciąż słyszał podniesiony głos dziewczyny.Co zawariactwo, że wziął ją za członka personelu.- Oni zazwyczaj nic nie mówią - przekonywała Pamela.- Zwykle tylko siępojawiają, ale nie mówią.Boże, może ten lek jednak nie działa!- Das macht nichts - odrzekła łagodnie pielęgniarka.( Nieważne ).Jack Burns był gwiazdorem filmowym w klinice psychiatrycznej: nic dziwnego, żepierwsza napotkana pacjentka wzięła go za gadającą fatamorganę.(Doktor Garcia doszłabydo wniosku, że to wcale trafna definicja aktora).Pielęgniarka niebawem wróciła, mamrocząc coś pod nosem po niemiecku.Gdyby niefartuch oraz fakt, że widział kobietę wcześniej, Jack zapewne wziąłby ją za obłąkaną.Byłaniską kobietą po pięćdziesiątce, zażywną i przysadzistą.Miała siwe, kręcone włosy: Jackdoszedł do wniosku, że kiedyś była blondynką.- Zabawne, że pierwszą osobą, którą spotyka pan po przyjezdzie, jest naszajedyna Amerykanka - powiedziała pielęgniarka.- Bleibel - dodała, energicznie potrząsającręką Jacka.- Słucham?- Waltraut Bleibel.Właśnie się panu przedstawiłam!- Ach tak.Jack Burns.- Wiem.Profesor Ritter się pana spodziewa.Wszyscy się pana spodziewaliśmyoprócz biednej Pameli.Wyszli z kliniki i przecięli patio.Jack zobaczył ogród rzezb oraz płytki staw znenufarami.(Nic, w czym można by się utopić, uznał w duchu).Większość budynków miaładuże okna, na niektórych widniały czarne sylwetki namalowanych ptaków.- Nasze ptaki antyptakowe - wyjaśniła siostra Bleibel, machając ręką.- Pewniemacie je w Ameryce.- Chyba trafiłem do niewłaściwego budynku - powiedział.- Owszem, niekoniecznie wpuściłabym pana na oddział żeński - odrzekła siostraBleibel.Teren był pięknie utrzymany.Zcieżkami przechadzało się około tuzina osób, innisiedzieli na ławkach, twarzą do jeziora.(Nikt nie wyglądał na wariata).Na wodzie musiało sięznajdować około stu żaglówek.- Czasem jeżdżę z Williamem kupować ubrania - poinformowała pielęgniarka.-W życiu nie spotkałam mężczyzny, który lubiłby to tak jak on.Kiedy ma coś przymierzyć,bywa trudny.Lustra stanowią prawdziwe wyzwanie.Doktor von Rohr nazwałaby jekatalizatorami.Ale William zachowuje się przy mnie bez zarzutu.%7ładnych głupichpomysłów.Weszli do części biurowej.W powietrzu unosiły się kuchenne zapachy: być może wpobliżu znajdowała się kafeteria albo stołówka.Jack poszedł za pielęgniarką na górę,odnotowując, że pani Bleibel sadzi po dwa stopnie naraz.W wypadku niskiej kobiety wspódnicy wymagało to szczególnej determinacji.(Wcale się nie dziwił, że ojciec nie miał przyniej głupich pomysłów).Znalezli profesora Rittera w sali konferencyjnej; siedział sam przy długim stole,notując coś w bloczku.Kiedy weszli do środka, zerwał się na równe nogi.Był to żylastymężczyzna o mocnym uścisku.Trochę przypominał Davida Nivena, tyle że nie miał na sobiestroju do tenisa.Nosił spodnie khaki zaprasowane na kant, a jego brązowe półbuty wyglądałyna świeżo pastowane.Oprócz tego miał na sobie zieloną koszulę z krótkim rękawem.- Ach, znalazł nas pan! - wykrzyknął.- Er hat zuerst Pamela gefunden - zaznaczyła siostra Bleibel.( Najpierwznalazł Pamelę ).- Biedna Pamela - odpowiedział profesor Ritter.- Das macht nichts.Pamela myśli, że to wina lekarstwa - rzuciła na odchodnympielęgniarka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Obecność licznych żaglówekoraz szacownych domków z ogródkami nadawała miasteczku atmosferę kurortu.Taksówkarzpowiedział Jackowi, że prawy brzeg jeziora podobno lepiej prosperuje. Europejczycy woląmieszkać twarzą na zachód , poinformował.Kilchberg leżące na lewym brzegu byłozorientowane na wschód.Jack uznał miasteczko za urocze.Zobaczył nawet małą winnicę, a przynajmniej coś,co wyglądało na gospodarstwo.Klinika leżała wysoko na wzgórzu z widokiem na jeziorooraz położony w kierunku północnym Zurych; na południu wznosiły się Alpy.- Większość pacjentów jezdzi autobusem z Biirkliplatz, przy klinice jestprzystanek - oznajmił kierowca.- To znaczy, mówię o pacjentach, którzy mogą swobodnieopuszczać klinikę - dodał, spoglądając czujnie we wsteczne lusterko na Jacka, jakby uważałgo za zbiegłego szaleńca.- Może następnym razem pojedzie pan autobusem.Numersześćdziesiąt jeden, jeśli pan zapamięta.Taksówkarz pochodził z Bliskiego Wschodu, był prawdopodobnie Turkiem.(Z odraząwspomniał o Europejczykach ).Jego angielski był znacznie lepszy niż niemiecki, którymposługiwał się równie kulawo jak Jack.Kiedy najpierw spróbowali dogadać się po niemiecku,kierowca szybko przeskoczył na angielski.Jack zastanawiał się, dlaczego uznano go zapacjenta.Kierowca nie należał pewnie do wielbicieli kina.W przeciwieństwie do nienaturalnie chudej dziewczyny w adidasach i dresie, którapowitała Jacka w tym, co wziął za główne wejście do szpitalnej części kliniki.Była tampoczekalnia oraz recepcja, w której dziewczyna spacerowała tam i z powrotem.Wziął ją zainstruktorkę, może była fizjoterapeutką albo kimś w rodzaju osobistego trenera pacjentów.Powinna trochę przytyć, pomyślał.Bez przesady z tą dbałością o figurę.- Stać! - powiedziała po angielsku, celując w Jacka palcem.(Oprócz nich wpoczekalni nie było nikogo).Jack stanął jak wryty.Z korytarza pośpiesznie wyszła pielęgniarka.- Pamela, er ist harmlos - powiedziała.- Oczywiście, że jest nieszkodliwy, on nie istnieje - oświadczyła Pamela.- Lekdziała, nie ma obawy.Wiem, że jest nieszkodliwy.On nie istnieje.Mówiła z amerykańskim akcentem, lecz pielęgniarka zwróciła się do niej poniemiecku i najwyrazniej została zrozumiana.Może chuda dziewczyna tak długo przebywaław klinice, że nauczyła się niemieckiego, pomyślał Jack.- Es tut mir leid - powiedziała do Jacka pielęgniarka, odprowadzając młodąAmerykankę.( Przykro mi ).- Mów do niego po angielsku - upomniała pielęgniarkę Pamela.- Gdyby byłprawdziwy, mówiłby po angielsku, jak w filmach.- Jestem umówiony z profesorem Ritterem! - zawołał w ślad za pielęgniarkąJack.- Ich bin gleich wieder dal - odkrzyknęła.( Zaraz wracam! ).Znikły w korytarzu, lecz Jack wciąż słyszał podniesiony głos dziewczyny.Co zawariactwo, że wziął ją za członka personelu.- Oni zazwyczaj nic nie mówią - przekonywała Pamela.- Zwykle tylko siępojawiają, ale nie mówią.Boże, może ten lek jednak nie działa!- Das macht nichts - odrzekła łagodnie pielęgniarka.( Nieważne ).Jack Burns był gwiazdorem filmowym w klinice psychiatrycznej: nic dziwnego, żepierwsza napotkana pacjentka wzięła go za gadającą fatamorganę.(Doktor Garcia doszłabydo wniosku, że to wcale trafna definicja aktora).Pielęgniarka niebawem wróciła, mamrocząc coś pod nosem po niemiecku.Gdyby niefartuch oraz fakt, że widział kobietę wcześniej, Jack zapewne wziąłby ją za obłąkaną.Byłaniską kobietą po pięćdziesiątce, zażywną i przysadzistą.Miała siwe, kręcone włosy: Jackdoszedł do wniosku, że kiedyś była blondynką.- Zabawne, że pierwszą osobą, którą spotyka pan po przyjezdzie, jest naszajedyna Amerykanka - powiedziała pielęgniarka.- Bleibel - dodała, energicznie potrząsającręką Jacka.- Słucham?- Waltraut Bleibel.Właśnie się panu przedstawiłam!- Ach tak.Jack Burns.- Wiem.Profesor Ritter się pana spodziewa.Wszyscy się pana spodziewaliśmyoprócz biednej Pameli.Wyszli z kliniki i przecięli patio.Jack zobaczył ogród rzezb oraz płytki staw znenufarami.(Nic, w czym można by się utopić, uznał w duchu).Większość budynków miaładuże okna, na niektórych widniały czarne sylwetki namalowanych ptaków.- Nasze ptaki antyptakowe - wyjaśniła siostra Bleibel, machając ręką.- Pewniemacie je w Ameryce.- Chyba trafiłem do niewłaściwego budynku - powiedział.- Owszem, niekoniecznie wpuściłabym pana na oddział żeński - odrzekła siostraBleibel.Teren był pięknie utrzymany.Zcieżkami przechadzało się około tuzina osób, innisiedzieli na ławkach, twarzą do jeziora.(Nikt nie wyglądał na wariata).Na wodzie musiało sięznajdować około stu żaglówek.- Czasem jeżdżę z Williamem kupować ubrania - poinformowała pielęgniarka.-W życiu nie spotkałam mężczyzny, który lubiłby to tak jak on.Kiedy ma coś przymierzyć,bywa trudny.Lustra stanowią prawdziwe wyzwanie.Doktor von Rohr nazwałaby jekatalizatorami.Ale William zachowuje się przy mnie bez zarzutu.%7ładnych głupichpomysłów.Weszli do części biurowej.W powietrzu unosiły się kuchenne zapachy: być może wpobliżu znajdowała się kafeteria albo stołówka.Jack poszedł za pielęgniarką na górę,odnotowując, że pani Bleibel sadzi po dwa stopnie naraz.W wypadku niskiej kobiety wspódnicy wymagało to szczególnej determinacji.(Wcale się nie dziwił, że ojciec nie miał przyniej głupich pomysłów).Znalezli profesora Rittera w sali konferencyjnej; siedział sam przy długim stole,notując coś w bloczku.Kiedy weszli do środka, zerwał się na równe nogi.Był to żylastymężczyzna o mocnym uścisku.Trochę przypominał Davida Nivena, tyle że nie miał na sobiestroju do tenisa.Nosił spodnie khaki zaprasowane na kant, a jego brązowe półbuty wyglądałyna świeżo pastowane.Oprócz tego miał na sobie zieloną koszulę z krótkim rękawem.- Ach, znalazł nas pan! - wykrzyknął.- Er hat zuerst Pamela gefunden - zaznaczyła siostra Bleibel.( Najpierwznalazł Pamelę ).- Biedna Pamela - odpowiedział profesor Ritter.- Das macht nichts.Pamela myśli, że to wina lekarstwa - rzuciła na odchodnympielęgniarka [ Pobierz całość w formacie PDF ]