[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z wysiłkiem, ale nieprzerwanie podciągała Konstancjusza aż do występuw murze, skąd mógł wyważyć drewniane drzwi i dostać się do wnętrza.Opuścił kubeł na ziemię.Teraz przyszła kolej na Madulajn.Saracenka miała rację: nigdy by się jej nie udało wciągnąć go na górę.Pracował ciężko,choć kobieta była od niego przecież dużo lżejsza.Żyły wystąpiły mu na czole, dłonie paliłyżywym ogniem.Wreszcie w otworze ukazała się głowa, a potem tułów Madulajn.Konstancjusz pomógł jej stanąć na nogi.Puścił linę i kubeł z trzaskiem uderzył o ziemię.Przez chwilę Czerwony Sokół trzymał Madulajn w ramionach, oddychali ciężko igwałtownie, w końcu roześmiali się i chyba oboje pomyśleli to samo.Abu Al-Amlak w towarzystwie zbrojnych kroczył napuszony po schodach prowadzącychz komnat sułtana do ogrodu.– Gdzie się podziewa dostojny poseł cesarza?! – zawołał zjadliwie.– Czy odmawiazłożenia mi uszanowania, czy też nie chce pokazać mi swej twarzy?– Jestem tutaj, czcigodny Abu Al-Amlaku! – krzyknął z góry Konstancjusz, obejmującramieniem Madulajn.– Przybyłem jako gość do waszego pana, lecz pozostaję pod opiekąmojego!– Zejdźcie tutaj, proszę – przemówił cienkim, przymilnym głosem szambelan – ażebymmógł was powitać tym razem jako cesarskiego posła w zastępstwie mego władcy, dostojnegosułtana.Szarpnął zamkniętymi żelaznymi drzwiami i pojął, że Konstancjusz nie da się złapać napiękne słówka.Karzeł zrzucił maskę.–.choć dobrze pamiętam mameluckiego sokoła z Kairu, a giermka przy waszym bokupoznałem jako hurysę Turanszaha!– Hurysa natomiast poznała karła, który oszukuje swego pana! – odparła Madulajn.–Kiedy zdradzisz An-Nasira na rzecz Egipcjan?Karzeł zaczął pluć jadem i żółcią, Konstancjusz zaś zawołał:– Przedtem jednak sułtan każe cię zaćwiczyć na śmierć, ponieważ cesarskiemu posłowinie okazałeś należytego respektu!– Przynieście klucz! – syknął Ojciec Olbrzyma do jednego z żołnierzy, ciągnąc rozmowęz Konstancjuszem: – Możliwe, że tym razem przybyliście z polecenia cesarza, lecz znacieprzecież zwyczajowe prawo dotyczące posła w smutnym wypadku zgonu jego mocodawcy.Wasz cesarz nie żyje i tym samym straciliście glejt jako poseł! Oddajcie się w moje ręce!– Nie wierz ani jednemu jego słowu! – zirytowała się Madulajn.– An-Nasir poćwiartujetę kreaturę i nakarmi nią szczury!– Sułtan mnie pochwali, gdy pokażę mu wasze głowy i powiadomię, od jakich oszustównastających na jego życie udało mi się go uwolnić.Nadbiegł żołnierz i wręczył karłowi klucz.Madulajn to spostrzegła i Konstancjuszpodbiegł do drzwi, które prowadziły do wnętrza donżonu.Obejrzał belkowanie, połączonedrabinami poszczególne empory.Stracili za wiele czasu, teraz drabin nie można już było usunąć.Wciągnął najwyższą nagórę i popchnął stojące niżej.Spadły w dół, co stworzyło na kilka chwil, ale nie więcej,przewagę nad prześladowcami, którzy teraz otworzyli żelazne drzwi.Już świsnęły pierwsze strzały i wbiły się obok niego w drewno, gdy spostrzegł, że głównydźwigar został tak ustawiony, iż można go łatwo podważyć.Wsunął pod niego koniecdrabiny, rozhuśtał, belka podniosła się i runęła, pociągając za sobą w głąb wszystkie podporyi elementy drewniane, rozbiła całą konstrukcję i połamała wielopiętrową klatkę schodową,zamieniając ją w stos popękanych pni, jakby przez donżon przeszła trąba powietrzna.Konstancjusz wciągnął drabinę na piętro, na którym stał z Madulajn.Drzwi następnej kondygnacji, zwykły otwór w murze, były dostępne tylko z zewnątrz zapomocą drabiny.Przystawił ją do ściany i Saracenka zaczęła się wspinać.W ten sposób jednak stała się dla żołnierzy odsłoniętym celem.Zasypał ją natychmiastgrad strzał, więc zeskoczyła z drabiny i przykucnęła wraz z Konstancjuszem za dającymosłonę blankiem.– Komin! – zabrzmiał przenikliwy krzyk Szirat.Zobaczyli, że rozzłoszczony karzeł zamierzył się na mamelucką dziewczynę, ale zarazopuścił rękę, ponieważ Szirat fuknęła:– Nie ważcie się mnie tknąć!Abu Al-Amlak kazał żołnierzom wyprowadzić ją z ogrodu.Konstancjusz zrozumiał wskazówkę.W korytarzu prowadzącym do wnętrza donżonuznajdował się w grubym murze komin, a przed nim wąski szyb, akurat wystarczający, bywpuścić tam koniec drabiny i wsunąć ją do zakopconej czeluści komina; pojedynczo możnasię było wspiąć na górę.Madulajn szła pierwsza, Konstancjusz podążał tuż za nią, tak że jego głowa znalazła sięmiędzy jej nogami.Na przekór powadze sytuacji raz czy dwa razy ścisnęła go udami.Dotarli do otworu w murze, przez który wpadało dzienne światło.Był to dymnik wiodącyna zewnątrz, który przedtem wzięli za drzwi.Do wnętrza prowadziła tylko żelazna klapa,której nikt nie otwierał od lat, była zapieczona rdzą i sadzą.Znajdowali się teraz tuż podgórnym pułapem donżonu.Podciągnęli drabinę i rozpoczęli ostatnie wejście.Głęboko w dolesłyszeli karła, który wrzeszczał, żeby przyniesiono drabiny szturmowe.Wspięli się, wczołgaliprzez otwór w pułapie i usiedli nieruchomo w półmroku kopuły.Kiedy ich oczy przyzwyczaiły się do słabego światła, zobaczyli zwierciadło sygnałoweoraz otwór, który otwierał się do góry.– Gdybym znał kod, mógłbym teraz przywołać na pomoc asasynów – powiedziałKonstancjusz melancholijnie.– Do tego nie wystarczy już naszego czasu na tej ziemi – westchnęła Madulajn.– Oddajmi raczej jako mężczyzna ostatnią przysługę.Wskazała sztylet, który Konstancjusz zatknął za cholewę buta.– Wepchnij mi nóż w serce, nim sam się zabijesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Z wysiłkiem, ale nieprzerwanie podciągała Konstancjusza aż do występuw murze, skąd mógł wyważyć drewniane drzwi i dostać się do wnętrza.Opuścił kubeł na ziemię.Teraz przyszła kolej na Madulajn.Saracenka miała rację: nigdy by się jej nie udało wciągnąć go na górę.Pracował ciężko,choć kobieta była od niego przecież dużo lżejsza.Żyły wystąpiły mu na czole, dłonie paliłyżywym ogniem.Wreszcie w otworze ukazała się głowa, a potem tułów Madulajn.Konstancjusz pomógł jej stanąć na nogi.Puścił linę i kubeł z trzaskiem uderzył o ziemię.Przez chwilę Czerwony Sokół trzymał Madulajn w ramionach, oddychali ciężko igwałtownie, w końcu roześmiali się i chyba oboje pomyśleli to samo.Abu Al-Amlak w towarzystwie zbrojnych kroczył napuszony po schodach prowadzącychz komnat sułtana do ogrodu.– Gdzie się podziewa dostojny poseł cesarza?! – zawołał zjadliwie.– Czy odmawiazłożenia mi uszanowania, czy też nie chce pokazać mi swej twarzy?– Jestem tutaj, czcigodny Abu Al-Amlaku! – krzyknął z góry Konstancjusz, obejmującramieniem Madulajn.– Przybyłem jako gość do waszego pana, lecz pozostaję pod opiekąmojego!– Zejdźcie tutaj, proszę – przemówił cienkim, przymilnym głosem szambelan – ażebymmógł was powitać tym razem jako cesarskiego posła w zastępstwie mego władcy, dostojnegosułtana.Szarpnął zamkniętymi żelaznymi drzwiami i pojął, że Konstancjusz nie da się złapać napiękne słówka.Karzeł zrzucił maskę.–.choć dobrze pamiętam mameluckiego sokoła z Kairu, a giermka przy waszym bokupoznałem jako hurysę Turanszaha!– Hurysa natomiast poznała karła, który oszukuje swego pana! – odparła Madulajn.–Kiedy zdradzisz An-Nasira na rzecz Egipcjan?Karzeł zaczął pluć jadem i żółcią, Konstancjusz zaś zawołał:– Przedtem jednak sułtan każe cię zaćwiczyć na śmierć, ponieważ cesarskiemu posłowinie okazałeś należytego respektu!– Przynieście klucz! – syknął Ojciec Olbrzyma do jednego z żołnierzy, ciągnąc rozmowęz Konstancjuszem: – Możliwe, że tym razem przybyliście z polecenia cesarza, lecz znacieprzecież zwyczajowe prawo dotyczące posła w smutnym wypadku zgonu jego mocodawcy.Wasz cesarz nie żyje i tym samym straciliście glejt jako poseł! Oddajcie się w moje ręce!– Nie wierz ani jednemu jego słowu! – zirytowała się Madulajn.– An-Nasir poćwiartujetę kreaturę i nakarmi nią szczury!– Sułtan mnie pochwali, gdy pokażę mu wasze głowy i powiadomię, od jakich oszustównastających na jego życie udało mi się go uwolnić.Nadbiegł żołnierz i wręczył karłowi klucz.Madulajn to spostrzegła i Konstancjuszpodbiegł do drzwi, które prowadziły do wnętrza donżonu.Obejrzał belkowanie, połączonedrabinami poszczególne empory.Stracili za wiele czasu, teraz drabin nie można już było usunąć.Wciągnął najwyższą nagórę i popchnął stojące niżej.Spadły w dół, co stworzyło na kilka chwil, ale nie więcej,przewagę nad prześladowcami, którzy teraz otworzyli żelazne drzwi.Już świsnęły pierwsze strzały i wbiły się obok niego w drewno, gdy spostrzegł, że głównydźwigar został tak ustawiony, iż można go łatwo podważyć.Wsunął pod niego koniecdrabiny, rozhuśtał, belka podniosła się i runęła, pociągając za sobą w głąb wszystkie podporyi elementy drewniane, rozbiła całą konstrukcję i połamała wielopiętrową klatkę schodową,zamieniając ją w stos popękanych pni, jakby przez donżon przeszła trąba powietrzna.Konstancjusz wciągnął drabinę na piętro, na którym stał z Madulajn.Drzwi następnej kondygnacji, zwykły otwór w murze, były dostępne tylko z zewnątrz zapomocą drabiny.Przystawił ją do ściany i Saracenka zaczęła się wspinać.W ten sposób jednak stała się dla żołnierzy odsłoniętym celem.Zasypał ją natychmiastgrad strzał, więc zeskoczyła z drabiny i przykucnęła wraz z Konstancjuszem za dającymosłonę blankiem.– Komin! – zabrzmiał przenikliwy krzyk Szirat.Zobaczyli, że rozzłoszczony karzeł zamierzył się na mamelucką dziewczynę, ale zarazopuścił rękę, ponieważ Szirat fuknęła:– Nie ważcie się mnie tknąć!Abu Al-Amlak kazał żołnierzom wyprowadzić ją z ogrodu.Konstancjusz zrozumiał wskazówkę.W korytarzu prowadzącym do wnętrza donżonuznajdował się w grubym murze komin, a przed nim wąski szyb, akurat wystarczający, bywpuścić tam koniec drabiny i wsunąć ją do zakopconej czeluści komina; pojedynczo możnasię było wspiąć na górę.Madulajn szła pierwsza, Konstancjusz podążał tuż za nią, tak że jego głowa znalazła sięmiędzy jej nogami.Na przekór powadze sytuacji raz czy dwa razy ścisnęła go udami.Dotarli do otworu w murze, przez który wpadało dzienne światło.Był to dymnik wiodącyna zewnątrz, który przedtem wzięli za drzwi.Do wnętrza prowadziła tylko żelazna klapa,której nikt nie otwierał od lat, była zapieczona rdzą i sadzą.Znajdowali się teraz tuż podgórnym pułapem donżonu.Podciągnęli drabinę i rozpoczęli ostatnie wejście.Głęboko w dolesłyszeli karła, który wrzeszczał, żeby przyniesiono drabiny szturmowe.Wspięli się, wczołgaliprzez otwór w pułapie i usiedli nieruchomo w półmroku kopuły.Kiedy ich oczy przyzwyczaiły się do słabego światła, zobaczyli zwierciadło sygnałoweoraz otwór, który otwierał się do góry.– Gdybym znał kod, mógłbym teraz przywołać na pomoc asasynów – powiedziałKonstancjusz melancholijnie.– Do tego nie wystarczy już naszego czasu na tej ziemi – westchnęła Madulajn.– Oddajmi raczej jako mężczyzna ostatnią przysługę.Wskazała sztylet, który Konstancjusz zatknął za cholewę buta.– Wepchnij mi nóż w serce, nim sam się zabijesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]