[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Peugeot stał w garażu, używałam go, oddalona od Armanda, spokojna, bezpieczna, szczęśliwa, z Ewą i Karolem zdążyłam się zobaczyć, odwiedziłam odremontowane Montilly, wygrałam na wyścigach, zakupy poczyniłam w magazynach i domach mody, czułam, jak wszystko we mnie rozkwita! Gastona z wielką stanowczością odsunęłam od siebie, raz tylko u niego czekałam, obiad zjedliśmy, a potem on usiadł do pracy przed komputerem, na którym niezwykłe jakieś rysunki się pojawiały.Zasnęłam, czekając, obudził mnie o jakiejś porannej godzinie, mną się zajął, zamiast odpocząć, niemożliwe to było.Nie dla mnie, dla niego.Razem szczęśliwy był i okropnie niewyspany.O nie, na jego zdrowiu też mi zależało.Zapowiedziałam, że do piątku niech o mnie zapomni, weekend będzie dla nas na teraz, a reszta tygodnia też dla nas na przyszłość.Pokochał mnie za to chyba jeszcze bardziej, twierdząc, że rzadko która kobieta pracy mężczyzny zgodzi się dać pierwszeństwo.- A któryż mężczyzna pojmie, że do gotowalni damskiej przed balem wchodzić nie należy? - odparłam na to bez chwili namysłu.Co mi do głowy strzeliło, żeby takie zeszłowieczne słowa wypowiedzieć, sama pojąć nie mogłam.Na szczęście Gaston za żart je poczytał.- Balzak się kłania.Siedzisz w klasykach, zauważyłem.Jeśli taki wpływ mają na ciebie, zacznę ich kochać.- Zacznij.Mają doskonały.Byłabym nie jeden, a dwa tygodnie w tym Paryżu spędziła, gdyby nie wściekła chęć ponownego lotu samolotem.Wymyśliłam jakieś potrzeby, choć nie było to konieczne, bo w pośpiechu Gaston i tak rezerwacji na najbliższy piątek dokonał.Później dopiero pomyślał, że można było mój pobyt przedłużyć.I na dobre nam wyszło.Pierwsze słowa, jakie czekający na lotnisku Roman wygłosił, to że Armand, z opóźnieniem dowiedziawszy się o moim wyjeździe, sam też do Paryża pojechał.Samochodem, zatem dłużej to musiało trwać i pewnie właśnie na weekend tam się znalazł.Mijał się z nami, dobre i tyle.Dwa tygodnie nam jeszcze do ślubu zostało.Licząc na to, że Armand, zdezorientowany, do następnego weekendu w Paryżu poczeka, postanowiłam spokojnie spędzić je w domu.Inną drogę do wyjazdu sobie znalazłam, wspomnienia przywoławszy, przez las do szosy na Magdalenkę, która za moich czasów nie istniała, leśną przecinką, a potem jakimiś lokalnymi dojazdami.Dalej to było znacznie i mniej wygodnie, ale za to bezpieczniej.Na powrót do przeszłości nie miałam chęci się narażać.Jako pierwsza, moją ciążę odgadła Monika.- Nic nie widać, ale tak kwitniesz, że mam podejrzenia - rzekła przy którejś wizycie, przyglądając mi się z uwagą.- Sama miłość czy jednak przychówek?Myśl o czasach, w których dziecko hańby nie stanowi, uszczęśliwiała mnie tak, że straciłam opamiętanie, pozwoliłam sobie na szczerość.- Ciąża, jasne - odparłam beztrosko.- Nie masz pojęcia, jak okropnie chciałam wreszcie coś urodzić.Chcę mieć dzieci.- A on? Gastona mam na myśli, bo chyba o niego chodzi? - Też.Chce.Im prędzej, tym lepiej.- Prawie ci zazdroszczę, chociaż dzieci ogólnie nie lubię.Gdzie będziecie mieszkać?- Pół na pół.Trochę tu, trochę we Francji.Ślub weźmiemy tutaj, potem na trochę wyjedziemy, potem się zastanowimy… Monika z gratulacjami wystąpiła, ale roztargnienie w niej widać było.O Armanda zaczęła mnie pytać, co też on w tej Francji robi i po co właściwie pojechał.Wyznała, że zależy jej na nim, nie jest to żadna wielka miłość, ale zauroczenie i fascynacja, i chciałaby mieć go dla siebie chociaż przez jakiś czas.Chciałaby więcej o nim wiedzieć.Zakłopotała mnie tym okropnie, bo jakże mogłam jej powiedzieć, że podejrzenia o zbrodnię na nim się grupują, a i ja sama strzec się go muszę z całej siły.Ostrzegłam ją delikatnie, że nie można na niego zbytnio liczyć, żałuję, że aż tak w nim ugrzęzła, bo rozczarowania mogą ją spotkać, ale na to wzruszyła ramionami i nie przejęła się zbytnio.- Przez rozczarowania do Wisły skakać nie będę - rzekła lekceważąco.- Idzie mi tylko o to, czy mam się go jeszcze spodziewać, bo bezowocnego czekania bardzo nie lubię.Myślisz, że jeszcze przyjedzie? Bo prawie mam ochotę sama jechać do Paryża i tam go przypadkiem spotkać, o ile mi powiesz, gdzie mieszka.Przyjazdu Armanda byłam zupełnie pewna i to jej mogłam zagwarantować.Odeszła, pocieszona i ożywiona, i zaraz potem zadzwoniła pani Łęska.Że już nadszedł październik, rezydowała w Montilly.Okazało się, że swojej obietnicy dotrzymała.- Nie chce mi się teraz lecieć do Warszawy - zawiadomiła mnie od razu.- Podobno tu byłaś, jak mnie jeszcze nie było, szkoda.Nie przyjedziesz ponownie?- Nie wiem.Chyba dopiero po ślubie, razem z Gastonem.- Na waszym ślubie też nie będę, zdjęcia przywieźcie albo film.Ale wolałabym wszystko opowiedzieć ci osobiście, bo przez telefon gorzej się plotkuje.No nic, powiem ogólnie…No i powiedziała.Więcej niż pół godziny słuchawkę do ucha przyciskałam, rozciekawiona i przejęta.Otóż pani Łęska odnalazła jedną dawną pomoc kuchenną z Montilly i owa pomoc kuchenna stanowiła cały romans.Nie była to żadna prosta dziewka, tylko absolwentka specjalnej szkoły gastronomicznej, do gotowania utalentowana wielce i karierę w tej dziedzinie zamierzała zrobić.Konkurencję miała ogromną, zaczęła zatem od praktyki w dużym domu, w Montilly właśnie.Nie pchała się ze swoimi umiejętnościami, na byle jaką pensję się zgodziła, udawała takie stworzenie cichutkie i nieśmiałe, podpatrywała kucharkę, szperała w starych przepisach, wścibska była w ogóle i lubiła wszystko wiedzieć.Ale poza tym sympatyczna i niegłupia.Panna Luiza znienawidziła ją śmiertelnie, ponieważ bardzo szybko wypatrzył ją Armand.On zaś z pięknych dziewczyn lubił korzystać i nie żałował sobie.Tym razem jednak panna stawiła opór, nie chciała go, być może wolała unikać zadrażnień i nie odbijać amanta wszechwładnej gospodyni, w każdym razie Armand, zły na nią i uparty, zachował się nieostrożnie i panna Luiza nabrała podejrzeń.Wyrzuciła ją w końcu i potrzebnego jej świadectwa odmówiła.Ale dziewczyna też była uparta [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Peugeot stał w garażu, używałam go, oddalona od Armanda, spokojna, bezpieczna, szczęśliwa, z Ewą i Karolem zdążyłam się zobaczyć, odwiedziłam odremontowane Montilly, wygrałam na wyścigach, zakupy poczyniłam w magazynach i domach mody, czułam, jak wszystko we mnie rozkwita! Gastona z wielką stanowczością odsunęłam od siebie, raz tylko u niego czekałam, obiad zjedliśmy, a potem on usiadł do pracy przed komputerem, na którym niezwykłe jakieś rysunki się pojawiały.Zasnęłam, czekając, obudził mnie o jakiejś porannej godzinie, mną się zajął, zamiast odpocząć, niemożliwe to było.Nie dla mnie, dla niego.Razem szczęśliwy był i okropnie niewyspany.O nie, na jego zdrowiu też mi zależało.Zapowiedziałam, że do piątku niech o mnie zapomni, weekend będzie dla nas na teraz, a reszta tygodnia też dla nas na przyszłość.Pokochał mnie za to chyba jeszcze bardziej, twierdząc, że rzadko która kobieta pracy mężczyzny zgodzi się dać pierwszeństwo.- A któryż mężczyzna pojmie, że do gotowalni damskiej przed balem wchodzić nie należy? - odparłam na to bez chwili namysłu.Co mi do głowy strzeliło, żeby takie zeszłowieczne słowa wypowiedzieć, sama pojąć nie mogłam.Na szczęście Gaston za żart je poczytał.- Balzak się kłania.Siedzisz w klasykach, zauważyłem.Jeśli taki wpływ mają na ciebie, zacznę ich kochać.- Zacznij.Mają doskonały.Byłabym nie jeden, a dwa tygodnie w tym Paryżu spędziła, gdyby nie wściekła chęć ponownego lotu samolotem.Wymyśliłam jakieś potrzeby, choć nie było to konieczne, bo w pośpiechu Gaston i tak rezerwacji na najbliższy piątek dokonał.Później dopiero pomyślał, że można było mój pobyt przedłużyć.I na dobre nam wyszło.Pierwsze słowa, jakie czekający na lotnisku Roman wygłosił, to że Armand, z opóźnieniem dowiedziawszy się o moim wyjeździe, sam też do Paryża pojechał.Samochodem, zatem dłużej to musiało trwać i pewnie właśnie na weekend tam się znalazł.Mijał się z nami, dobre i tyle.Dwa tygodnie nam jeszcze do ślubu zostało.Licząc na to, że Armand, zdezorientowany, do następnego weekendu w Paryżu poczeka, postanowiłam spokojnie spędzić je w domu.Inną drogę do wyjazdu sobie znalazłam, wspomnienia przywoławszy, przez las do szosy na Magdalenkę, która za moich czasów nie istniała, leśną przecinką, a potem jakimiś lokalnymi dojazdami.Dalej to było znacznie i mniej wygodnie, ale za to bezpieczniej.Na powrót do przeszłości nie miałam chęci się narażać.Jako pierwsza, moją ciążę odgadła Monika.- Nic nie widać, ale tak kwitniesz, że mam podejrzenia - rzekła przy którejś wizycie, przyglądając mi się z uwagą.- Sama miłość czy jednak przychówek?Myśl o czasach, w których dziecko hańby nie stanowi, uszczęśliwiała mnie tak, że straciłam opamiętanie, pozwoliłam sobie na szczerość.- Ciąża, jasne - odparłam beztrosko.- Nie masz pojęcia, jak okropnie chciałam wreszcie coś urodzić.Chcę mieć dzieci.- A on? Gastona mam na myśli, bo chyba o niego chodzi? - Też.Chce.Im prędzej, tym lepiej.- Prawie ci zazdroszczę, chociaż dzieci ogólnie nie lubię.Gdzie będziecie mieszkać?- Pół na pół.Trochę tu, trochę we Francji.Ślub weźmiemy tutaj, potem na trochę wyjedziemy, potem się zastanowimy… Monika z gratulacjami wystąpiła, ale roztargnienie w niej widać było.O Armanda zaczęła mnie pytać, co też on w tej Francji robi i po co właściwie pojechał.Wyznała, że zależy jej na nim, nie jest to żadna wielka miłość, ale zauroczenie i fascynacja, i chciałaby mieć go dla siebie chociaż przez jakiś czas.Chciałaby więcej o nim wiedzieć.Zakłopotała mnie tym okropnie, bo jakże mogłam jej powiedzieć, że podejrzenia o zbrodnię na nim się grupują, a i ja sama strzec się go muszę z całej siły.Ostrzegłam ją delikatnie, że nie można na niego zbytnio liczyć, żałuję, że aż tak w nim ugrzęzła, bo rozczarowania mogą ją spotkać, ale na to wzruszyła ramionami i nie przejęła się zbytnio.- Przez rozczarowania do Wisły skakać nie będę - rzekła lekceważąco.- Idzie mi tylko o to, czy mam się go jeszcze spodziewać, bo bezowocnego czekania bardzo nie lubię.Myślisz, że jeszcze przyjedzie? Bo prawie mam ochotę sama jechać do Paryża i tam go przypadkiem spotkać, o ile mi powiesz, gdzie mieszka.Przyjazdu Armanda byłam zupełnie pewna i to jej mogłam zagwarantować.Odeszła, pocieszona i ożywiona, i zaraz potem zadzwoniła pani Łęska.Że już nadszedł październik, rezydowała w Montilly.Okazało się, że swojej obietnicy dotrzymała.- Nie chce mi się teraz lecieć do Warszawy - zawiadomiła mnie od razu.- Podobno tu byłaś, jak mnie jeszcze nie było, szkoda.Nie przyjedziesz ponownie?- Nie wiem.Chyba dopiero po ślubie, razem z Gastonem.- Na waszym ślubie też nie będę, zdjęcia przywieźcie albo film.Ale wolałabym wszystko opowiedzieć ci osobiście, bo przez telefon gorzej się plotkuje.No nic, powiem ogólnie…No i powiedziała.Więcej niż pół godziny słuchawkę do ucha przyciskałam, rozciekawiona i przejęta.Otóż pani Łęska odnalazła jedną dawną pomoc kuchenną z Montilly i owa pomoc kuchenna stanowiła cały romans.Nie była to żadna prosta dziewka, tylko absolwentka specjalnej szkoły gastronomicznej, do gotowania utalentowana wielce i karierę w tej dziedzinie zamierzała zrobić.Konkurencję miała ogromną, zaczęła zatem od praktyki w dużym domu, w Montilly właśnie.Nie pchała się ze swoimi umiejętnościami, na byle jaką pensję się zgodziła, udawała takie stworzenie cichutkie i nieśmiałe, podpatrywała kucharkę, szperała w starych przepisach, wścibska była w ogóle i lubiła wszystko wiedzieć.Ale poza tym sympatyczna i niegłupia.Panna Luiza znienawidziła ją śmiertelnie, ponieważ bardzo szybko wypatrzył ją Armand.On zaś z pięknych dziewczyn lubił korzystać i nie żałował sobie.Tym razem jednak panna stawiła opór, nie chciała go, być może wolała unikać zadrażnień i nie odbijać amanta wszechwładnej gospodyni, w każdym razie Armand, zły na nią i uparty, zachował się nieostrożnie i panna Luiza nabrała podejrzeń.Wyrzuciła ją w końcu i potrzebnego jej świadectwa odmówiła.Ale dziewczyna też była uparta [ Pobierz całość w formacie PDF ]