[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedziałem: - Jeszcze pan o mnie usłyszy.- Na twoim miejscu uważałbym.W tym kraju królem jest pieniądz.- I, jak się okazuje, sadyzm.Po raz ostatni bacznie mi się przyjrzał.- Hermes wró­ci za chwilę zamknąć dom.- Nie odpowiedziałem.- Miałeś swoją szansę.Radzę ci się zastanowić, dlaczego nie odniosłeś sukcesu.- Niech pana diabli wezmą!Nie odpowiedział, patrzył mi w oczy, jakby chciał hipno­zą zmusić mnie do odwołania tych słów.Powiedziałem: - Ja tak naprawdę myślę.Po chwili pokręcił z wolna głową.- Sam jeszcze nie wiesz, co myślisz.Ani co ja myślę.Musiał wiedzieć, że nie uścisnę mu ręki, bo przeszedł koło mnie.Ale przy schodach zatrzymał się i odwrócił.- Byłbym zapomniał.Mój sadyzm nie dotyczy twego żołądka.Został dla ciebie przygotowany lunch.Hermes wręczy ci paczkę.Był już na środku placyku, kiedy udało mi się wymyślić ripostę.Wrzasnąłem więc tylko:- Kanapki z cyjankiem?Ale on udał, że nie słyszy.Miałem ochotę biec za nim, złapać go za ramię, zatrzymać siłą.Wiedziałem jednak, że jestem bezradny.Do Conchisa zbliżył się wracający z brzegu Hermes.Usłyszałem warkot motorówki odpły­wającej w stronę jachtu.Conchis i Hermes przystanęli, wymienili parę słów, uścisnęli sobie ręce i po chwili Con­chis znikł, a Hermes stanął przed schodami, spojrzał na mnie ponuro i potrząsnął kluczami.Spytałem go po grec­ku:- Czy te dwie panny są na jachcie?Wydął usta: skąd może wiedzieć.- Widziałeś je dzisiaj?Podniósł do góry brodę, dając do zrozumienia, że nie.Odwróciłem się niechętnie.Hermes poszedł za mną, za­trzymał się dopiero przed drzwiami mojej sypialni i zni­knął, by zamknąć w reszcie pomieszczeń okna i okienni­ce.nawet nie zauważyłem jego zniknięcia, bo ledwie wszedłem do pokoju, stwierdziłem, że zostawiono mi pożegnalny upominek.Na poduszce leżała koperta wypchana greckimi banknotami.Policzyłem je: dwadzieścia milio­nów drachmai.Nawet przy ówczesnej inflacji oznaczało to ponad dwieście funtów, czyli więcej niż jedną trzecią moich rocznych zarobków.Zrozumiałem, dlaczego starszy pan przed odjazdem wszedł jeszcze na górę.Rozwścieczy­ła mnie ta pośrednia sugestia, że mnie także można ku­pić, jeszcze jedno upokorzenie.Niemniej była to kupa forsy.Przez chwilę chciałem biec na molo i rzucić mu ją w twarz, zdążyłbym, motorówka musiała dopiero wrócić po niego z jachtu, ale pozostało to w sferze zamiarów.Usłyszałem kroki Hermesa i pośpiesznie wepchnąłem pieniądze do torby.Kiedy pakowałem resztę rzeczy, Hermes stał w drzwiach, po czym zszedł za mną na dół, jakby kazano mu mnie pilnować.Po raz ostatni rozejrzałem się po sali muzycznej, na nagiej ścianie zobaczyłem ślad po zdjętym Modiglianim, w dwie minuty później stałem już pod kolumnadą, przy­słuchując się, jak Hermes zamyka drzwi.Usłyszałem po­wracającą motorówkę, znów miałem ochotę tam biec., ale równocześnie czułem, że nie ma po co wykonywać sym­bolicznych gestów, że powinienem zrobić coś bardziej kon­kretnego Może uda mi się przekonać sierżanta policji we wsi, żeby umożliwił mi dostęp do nadajnika radiowego.Przestało mnie obchodzić, czy zrobię z siebie głupca.Mia­łem jeszcze cień nadziei: kto wie, czy Conchis po to, by nie zabrać bliźniaczek z powrotem na wyspę, nie wymy­ślił jakiejś nowej historyjki.Mógł na przykład opowie­dzieć im o mnie to, co mnie opowiedział o nich.Mógł je przekonać, że byłem jego płatnym pracownikiem, że cały czas okłamywałem Julie.Musiałem zobaczyć bliźniaczki, choćbym miał się od nich dowiedzieć, że Conchis mówi prawdę.Ale póki od nich nie usłyszę - nie uwierzę.Ze wszystkich sił przywoływałem obraz Julie w morzu, Julie w tych wszystkich chwilach, kiedy musiała być szczera; pocieszała mnie myśl o jej angielskości, o jej po­chodzeniu z tej samej warstwy społecznej co ja, o łączących nas wspomnieniach uniwersyteckich.Ktoś, kto sprze­dałby siebie - nawet Conchisowi - musiałby być pozba­wiony poczucia humoru, obiektywnego spojrzenia na świat, byłby kimś powierzchownym, nie zdającym sobie sprawy, co traci, wymieniając zasady przyzwoitości na luksus, re­zygnując ze spraw ducha dla zadowolenia ciała.Nie, nie należało się tym pocieszać.Choć mój angielski naiwny sceptycyzm nie dopuszczał myśli o takiej europejskiej sprzedajności, to i tak zagadka pozostawała nie rozwiązana.Dlaczego te dwie czarujące dziewczyny godziły się z nieobecnością wielbicieli, akceptowały pobyt w tym “klasztorze” Conchisa? Julie była niewątpliwie pod jego wielkim intelektualnym wpływem, a poza tym to jego bogactwo.obie dziewczyny były wyraźnie przyzwyczajo­ne do luksusu, choć się do tego nie przyznawały.Dałem za wygraną.Usłyszałem, że Hermes wychodzi przez rzadko używane drzwi pod boczną kolumnadą i zabiera się do ich zamyka­nia.Im szybciej przystąpię do działania, tym lepiej.Odwróciłem się i ruszyłem w stronę bramy, zeskoczyłem na placyk.Hermes zawołał:- Lunch, kyrios.Nie zatrzymując się machnąłem ręką: do diabła z lun­chem.Przy chacie stał jego osiołek z przytroczonymi już workami.Wieśniak, jakby się bał nie wypełnić co do joty rozkazów Conchiisa, pobiegł w stronę osła.Poszedłem dalej nie zwracając na niego uwagi, choć widziałem, że schyla się po coś, co leży pod drzwiami chaty.Potem usłyszałem, że mnie goni.Odwróciłem się z gniewem, aby kazać mu odejść, i zamarłem.Miał w ręku koszyk z sitowia.Ten sam, który towa­rzyszył Julie podczas naszej wspólnej niedzieli.Przyjrza­wszy mu się zajrzałem Hermesowi w oczy.Podał mi go przymilnie.I powiedział po grecku: musisz go wziąć.Po raz pierwszy, odkąd go znałem, na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.Dalej się wahałem.Potem postawiłem torbę, wziąłem ko­szyk i otworzyłem go: dwa jabłka, dwie pomarańcze, dwie paczuszki w białym papierze i schowana w głębi butelka francuskiego szampana.Odsunąłem jedną paczuszkę, by zobaczyć markę: Krug.Spojrzałem ze zdumieniem.Hermes wypowiedział jedno słowo:- Perimeni.Pani czeka.I wskazał na skały za prywatną plażą.Spojrzałem, my­śląc, że zobaczę sylwetkę Julie.Wśród ciszy słyszałem warkot motorówki.Hermes potworzył to samo słowo.Kiedyś to zrozumiesz.Żeby zachować pozór godności, doszedłem do wąwozu statecznym krokiem.Potem zacząłem biec.Tym razem posąg Posejdona w słonecznym blasku wyglądał mniej majestatycznie.Z ręki Posejdona zwisała kartka papieru, trzepocząc na wietrze jak zapomniana sztuka bielizny na sznurze.Na kartce narysowana była ręka wskazująca kierunek skał.Przedarłem się przez krzaki w stronę pinii.56Drzewa rosły rzadko, zobaczyłem ją niemal od razu.Sta­ła na brzegu skał, miała na sobie jasnobłękitne spodnie, ciemnogranatową bluzkę, różowy kapelusz od słońca i pa­trzyła w moją stronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl