[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na środku tego chaosu przykucnął szumowiniak.Miał złamany prawy róg, a jego śluzowa powłoka była miejscami wyschnięta, za to oczy świeciły mu żywym blaskiem.– Denat! – Kupiec wstał z wysiłkiem.– Zawsze przynosisz ciekawe rzeczy! – powiedział, zerkając na Poertenę.– Czas pohandlować, Pratol – roześmiał się Mardukanin.– Przyniosłem kilka rzeczy, a mój przyjaciel chce ci pokazać kilka innych.– Oczywiście.– Kupiec wyciągnął z jednego z pudeł butelkę i kilka kubków.– Obejrzyjmy, co tam macie.Wiem, że mnie oszukasz jak zwykle, ale jeśli obiecasz, że nie weźmiesz za dużo moich pieniędzy, może pohandlujemy.– Chiba łykniem po kielichu – zachichotał Poertena.Poczuł się jak w domu.ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY„Tawerna” była sporym namiotem, pozbawionym ścian i umiejscowionym na skraju placu targowego.Rząd ustawionych pionowo beczek pełnił rolę baru, za którym nad dużym paleniskiem obracało się powoli cielsko jakiegoś zwierzęcia.Pod namiotem stało kilka długich ław, przy których Mardukanie jedli jęczmyż, mięso i warzywa, podawane przez uwijającą się obsługę.Plac był właściwie odrębnym targowiskiem – stało na nim kilka tymczasowych straganów.Powstał przypadkiem, wciśnięty między jeden z Wielkich Domów, magazyn i bazar.Wychodziły z niego dwie ulice – jedna w dół, obok magazynu, druga w górę, koło Domu.Plac był również miejscem spędzania wolnego czasu przez strażników Domu.Przechadzali się w skórzanych pancerzach i z włóczniami o szerokich ostrzach w rękach, jakby cała okolica należała do nich, co w pewnym sensie było prawdą.Kupcy patrzyli na nich z obawą, więc Koberda wątpił, czy gwardziści płacą za to, co biorą.Plutonowy wyprostował się nad stołem i pomachał do Poerteny.Mechanik przyprowadził ze sobą jeszcze jednego szumowiniaka, już niemłodego, i wyglądał na zadowolonego z siebie.– Hej, kapralu – powiedział.Stoły, przy których stali inni, jemu sięgały nad głowę, więc przytoczył sobie beczkę i wspiął się na nią.– Co jesz?– Coś cholernie ostrego – odparł Andras, napił się piwa i powachlował dłonią usta.– Nie wiem, co oni dodają do tej cholernej zupy, ale to ostre!– Brzmi nieźle! – Pinopańczyk ruszył do baru.– Dogadałem się z gościem – powiedział Koberda.– Za jedną latarkę wszyscy jemy za darmo.– Ajaj! – złapał się za głowę nowo przybyły Mardukanin.– Po co mi to mówiłeś! Idę zobaczyć, czy uda mi się do was dołączyć!Denat zaśmiał się i podniósł stojący na środku stołu kufel.Potrząsnął nim, pociągnął łyk i skrzywił się.– Fuj! Szczyny gównosiadów!– Lepsze niż to wasze paskudztwo! – roześmiał się starszy szeregowy Ellers.Grenadier ugryzł kawałek mięsa i popił go piwem.– Przynajmniej smakuje jak piwo.– Hej – zaprotestował Cranla, trzeci z bratanków Corda.– Lubimy, jak nasze napitki mają smak!– Smak, jasne – zgodził się Ellers.– Po to właśnie dodajecie terpentyny?Poertena wrócił z dużą tacą, którą postawił na stole.Długi blat zrobiono z pojedynczego, czarnego pnia drzewa.Ludzie zajmowali jeden koniec i razem z wciśniętymi między nich Mardukanami z dżungli jedli ostro przyprawione mięso, pokrojone w plastry owoce i jakieś nieznane im korzenie, smakujące trochę jak słodkie ziemniaki.– Ładnie pachnie – powiedział Denat, wrzucił sobie do ust kawałek mięsa i zakrztusił się.– Peruz!Pospiesznie chwycił za kufel piwa.– Kurwa! – wypił potężny łyk i odetchnął.– Uff! Nie takie najgorsze to piwo! – wydyszał.* * *– Gdzie jesteście, Koberda? – spytała Kosutic przez komunikator.– Moja drużyna kończy obiad, pani sierżant – odparł plutonowy, odkładając karty i rozglądając się dookoła.Żołnierze siedzieli przy stołach, odpoczywając.Upał sięgnął zenitu, a większość Mardukan schroniła się w chłodniejszych miejscach.Pod namiotem jednak nie było tak źle – najwyżej czterdzieści trzy standardowe stopnie, czyli sto dziesięć na starej skali Fahrenheita.Poertena zaczął pokera.Wciągnął do gry starego mardukańskiego kupca, wabiąc go kilkoma latarkami i zapalniczkami.Starzec próbował się teraz odegrać w grze, w którą grał pierwszy raz w życiu.Koberda podniósł karty i spojrzał na nie z obrzydzeniem.Poertena pozwolił mu wymienić trochę imperialnych kredytek na kilka sztuk miejscowej srebrnej i miedzianej waluty.Wiedział, że powinien był trzymać je w kieszeni.– Pas.Poertena spojrzał znad kart na Mardukanina.Kupiec popatrzył na to, co miał w ręku, i na pulę na środku stołu.– Przebijam – powiedział.Zastanowił się, po czym rzucił na stół jedną z latarek Eterna–light.– To powinno być warte więcej niż cała reszta.– Jasne – zgodził się z uśmiechem Poertena.– Albo obiad dla dwunastu osób.– Ajaj! Nie przypominaj mi! – warknął Pratol.– Spójrz no prawdzie w oczy – powiedział Pinopańczyk.– Koberda zgarnął pulem!Ciekawe, ile wydusił już z ewidentnie doświadczonego kupca, pomyślał dowódca drużyny.– No, ktoś zgarnął na pewno.Poertena spojrzał jeszcze raz na karty i potrząsnął głową.– Pas.– Podoba mi się ta gra! – zachrząkał Pratol i wszystkimi czterema rękami zgarnął pulę.– Jasne, jasne – powiedział mechanik, rozdając karty na nowo.– Poczekaj no tylko.– Ha! – zawołał nagle Tratan.Miał na tyle zdrowego rozsądku, że wycofał się zanim przegrał swoją broń.– Spójrzcie na te gównosiadzkie cipki!Obok namiotu przechodziło pięciu Mardukan, uzbrojonych w wyciągnięte z pochew miecze o szerokich ostrzach, na tyle długie, że człowiek potrzebowałby obu rąk, by się takim posługiwać.W przeciwieństwie do innych strażników, których widziała kompania, ci byli całkowicie okryci skórzanymi pancerzami, dodatkowo łatanymi na piersi i ramionach.W oczywisty sposób eskortowali idącego między nimi nieuzbrojonego Mardukanina z zawieszonym na szyi niewielkim skórzanym mieszkiem.Najwyraźniej nie ufał on wytrzymałości grubego rzemienia, bowiem ściskał woreczek obiema górnymi rękami.– Co to? – spytał Poertena.Podniósł karty i zrobił obojętną minę.– Strażnicy klejnotów – odparł Pratol.Rzucił dwie na wymianę.– Cipki – powtórzył Tratan.– Myślą, że te skórzane fatałaszki robią z nich nieśmiertelnych.– Pancerz to niezła rzecz.– Koberda podnosił jeden po drugim dzbany z piwem i potrząsał nimi, szukając pełnego.– Gdyby Talbert miała zbroję, siedziałaby tu z nami.– No – zgodził się Poertena i wyciągnął dwie karty.W grze pozostało trzech graczy, za mało na porządną partię pokera.Denat jednak ciągle się trzymał.Sprzedał Pratolowi kilka ładnych klejnotów za srebro i kredyt na zakupy.Teraz grał już za pieniądze Tratana.Poertena zerknął na niego; Mardukanin spojrzał na swoje karty, po czym rzucił je z obrzydzeniem.– Pas.Mechanik popatrzył na to, co miał w rękach, i nie uśmiechnął się.Głupi ma szczęście.– Przebijam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Na środku tego chaosu przykucnął szumowiniak.Miał złamany prawy róg, a jego śluzowa powłoka była miejscami wyschnięta, za to oczy świeciły mu żywym blaskiem.– Denat! – Kupiec wstał z wysiłkiem.– Zawsze przynosisz ciekawe rzeczy! – powiedział, zerkając na Poertenę.– Czas pohandlować, Pratol – roześmiał się Mardukanin.– Przyniosłem kilka rzeczy, a mój przyjaciel chce ci pokazać kilka innych.– Oczywiście.– Kupiec wyciągnął z jednego z pudeł butelkę i kilka kubków.– Obejrzyjmy, co tam macie.Wiem, że mnie oszukasz jak zwykle, ale jeśli obiecasz, że nie weźmiesz za dużo moich pieniędzy, może pohandlujemy.– Chiba łykniem po kielichu – zachichotał Poertena.Poczuł się jak w domu.ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY„Tawerna” była sporym namiotem, pozbawionym ścian i umiejscowionym na skraju placu targowego.Rząd ustawionych pionowo beczek pełnił rolę baru, za którym nad dużym paleniskiem obracało się powoli cielsko jakiegoś zwierzęcia.Pod namiotem stało kilka długich ław, przy których Mardukanie jedli jęczmyż, mięso i warzywa, podawane przez uwijającą się obsługę.Plac był właściwie odrębnym targowiskiem – stało na nim kilka tymczasowych straganów.Powstał przypadkiem, wciśnięty między jeden z Wielkich Domów, magazyn i bazar.Wychodziły z niego dwie ulice – jedna w dół, obok magazynu, druga w górę, koło Domu.Plac był również miejscem spędzania wolnego czasu przez strażników Domu.Przechadzali się w skórzanych pancerzach i z włóczniami o szerokich ostrzach w rękach, jakby cała okolica należała do nich, co w pewnym sensie było prawdą.Kupcy patrzyli na nich z obawą, więc Koberda wątpił, czy gwardziści płacą za to, co biorą.Plutonowy wyprostował się nad stołem i pomachał do Poerteny.Mechanik przyprowadził ze sobą jeszcze jednego szumowiniaka, już niemłodego, i wyglądał na zadowolonego z siebie.– Hej, kapralu – powiedział.Stoły, przy których stali inni, jemu sięgały nad głowę, więc przytoczył sobie beczkę i wspiął się na nią.– Co jesz?– Coś cholernie ostrego – odparł Andras, napił się piwa i powachlował dłonią usta.– Nie wiem, co oni dodają do tej cholernej zupy, ale to ostre!– Brzmi nieźle! – Pinopańczyk ruszył do baru.– Dogadałem się z gościem – powiedział Koberda.– Za jedną latarkę wszyscy jemy za darmo.– Ajaj! – złapał się za głowę nowo przybyły Mardukanin.– Po co mi to mówiłeś! Idę zobaczyć, czy uda mi się do was dołączyć!Denat zaśmiał się i podniósł stojący na środku stołu kufel.Potrząsnął nim, pociągnął łyk i skrzywił się.– Fuj! Szczyny gównosiadów!– Lepsze niż to wasze paskudztwo! – roześmiał się starszy szeregowy Ellers.Grenadier ugryzł kawałek mięsa i popił go piwem.– Przynajmniej smakuje jak piwo.– Hej – zaprotestował Cranla, trzeci z bratanków Corda.– Lubimy, jak nasze napitki mają smak!– Smak, jasne – zgodził się Ellers.– Po to właśnie dodajecie terpentyny?Poertena wrócił z dużą tacą, którą postawił na stole.Długi blat zrobiono z pojedynczego, czarnego pnia drzewa.Ludzie zajmowali jeden koniec i razem z wciśniętymi między nich Mardukanami z dżungli jedli ostro przyprawione mięso, pokrojone w plastry owoce i jakieś nieznane im korzenie, smakujące trochę jak słodkie ziemniaki.– Ładnie pachnie – powiedział Denat, wrzucił sobie do ust kawałek mięsa i zakrztusił się.– Peruz!Pospiesznie chwycił za kufel piwa.– Kurwa! – wypił potężny łyk i odetchnął.– Uff! Nie takie najgorsze to piwo! – wydyszał.* * *– Gdzie jesteście, Koberda? – spytała Kosutic przez komunikator.– Moja drużyna kończy obiad, pani sierżant – odparł plutonowy, odkładając karty i rozglądając się dookoła.Żołnierze siedzieli przy stołach, odpoczywając.Upał sięgnął zenitu, a większość Mardukan schroniła się w chłodniejszych miejscach.Pod namiotem jednak nie było tak źle – najwyżej czterdzieści trzy standardowe stopnie, czyli sto dziesięć na starej skali Fahrenheita.Poertena zaczął pokera.Wciągnął do gry starego mardukańskiego kupca, wabiąc go kilkoma latarkami i zapalniczkami.Starzec próbował się teraz odegrać w grze, w którą grał pierwszy raz w życiu.Koberda podniósł karty i spojrzał na nie z obrzydzeniem.Poertena pozwolił mu wymienić trochę imperialnych kredytek na kilka sztuk miejscowej srebrnej i miedzianej waluty.Wiedział, że powinien był trzymać je w kieszeni.– Pas.Poertena spojrzał znad kart na Mardukanina.Kupiec popatrzył na to, co miał w ręku, i na pulę na środku stołu.– Przebijam – powiedział.Zastanowił się, po czym rzucił na stół jedną z latarek Eterna–light.– To powinno być warte więcej niż cała reszta.– Jasne – zgodził się z uśmiechem Poertena.– Albo obiad dla dwunastu osób.– Ajaj! Nie przypominaj mi! – warknął Pratol.– Spójrz no prawdzie w oczy – powiedział Pinopańczyk.– Koberda zgarnął pulem!Ciekawe, ile wydusił już z ewidentnie doświadczonego kupca, pomyślał dowódca drużyny.– No, ktoś zgarnął na pewno.Poertena spojrzał jeszcze raz na karty i potrząsnął głową.– Pas.– Podoba mi się ta gra! – zachrząkał Pratol i wszystkimi czterema rękami zgarnął pulę.– Jasne, jasne – powiedział mechanik, rozdając karty na nowo.– Poczekaj no tylko.– Ha! – zawołał nagle Tratan.Miał na tyle zdrowego rozsądku, że wycofał się zanim przegrał swoją broń.– Spójrzcie na te gównosiadzkie cipki!Obok namiotu przechodziło pięciu Mardukan, uzbrojonych w wyciągnięte z pochew miecze o szerokich ostrzach, na tyle długie, że człowiek potrzebowałby obu rąk, by się takim posługiwać.W przeciwieństwie do innych strażników, których widziała kompania, ci byli całkowicie okryci skórzanymi pancerzami, dodatkowo łatanymi na piersi i ramionach.W oczywisty sposób eskortowali idącego między nimi nieuzbrojonego Mardukanina z zawieszonym na szyi niewielkim skórzanym mieszkiem.Najwyraźniej nie ufał on wytrzymałości grubego rzemienia, bowiem ściskał woreczek obiema górnymi rękami.– Co to? – spytał Poertena.Podniósł karty i zrobił obojętną minę.– Strażnicy klejnotów – odparł Pratol.Rzucił dwie na wymianę.– Cipki – powtórzył Tratan.– Myślą, że te skórzane fatałaszki robią z nich nieśmiertelnych.– Pancerz to niezła rzecz.– Koberda podnosił jeden po drugim dzbany z piwem i potrząsał nimi, szukając pełnego.– Gdyby Talbert miała zbroję, siedziałaby tu z nami.– No – zgodził się Poertena i wyciągnął dwie karty.W grze pozostało trzech graczy, za mało na porządną partię pokera.Denat jednak ciągle się trzymał.Sprzedał Pratolowi kilka ładnych klejnotów za srebro i kredyt na zakupy.Teraz grał już za pieniądze Tratana.Poertena zerknął na niego; Mardukanin spojrzał na swoje karty, po czym rzucił je z obrzydzeniem.– Pas.Mechanik popatrzył na to, co miał w rękach, i nie uśmiechnął się.Głupi ma szczęście.– Przebijam [ Pobierz całość w formacie PDF ]