[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt specjalnie się nie interesował, by je wykończyć.Jest tam mnóstwo kurzu, ale można z niego zrobić pokój wypoczynkowy albo coś w tym rodzaju.Megan pokiwała głową.- Barbaro, naprawdę bardzo mi pomogłaś.Wygląda na to, że właśnie czegoś takiego moi przyjaciele szukają.Odezwę się do ciebie i umówimy się.- Wiesz, to taki stary, źle ogrzewany dom.Trzeba tam włożyć sporo serca.Jak we wszystkie te stare domy na farmach.Są one na swój sposób nawiedzone.Zachichotała.Megan podziękowała jej jeszcze raz i odwiesiła telefon.Spojrzała na Duncana.Potrząsnął pięścią.- Mamy szansę - orzekł.Przez chwilę Megan miała wrażenie, że unosi się w powietrzu.Uchwyciła się z całej siły swych uczuć, jak warkocza liny, i oprzytomniała.- Tak, mamy - potwierdziła.Była już późna noc, ciemność stapiała się z zimnem i ciszą.Megan siedziała na podłodze w salonie, otoczona bronią i amunicją.Światło płynące z lampy umieszczonej w rogu pokoju pogłębiało bruzdy na jej twarzy.Przewracała kartki ze szkicami, fotografie, diagramy.Karen i Lauren siedziały na kanapie tuż obok siebie.Duncan stał przy oknie, patrząc w ciemność.W pewnym momencie odwrócił się i podniósł jedną ze strzelb.Sekundę trzymał ją w ramionach, po czym złożył się jak do strzału.- Czy my jesteśmy pomyleni? - zapytał nagle.- Czy całkiem postradaliśmy zmysły?- Na to wygląda - odpowiedziała Megan.Uśmiechnął się.- Tak więc wszyscy jesteśmy zgodni.Jeśli to zrobimy, to znaczy, że zwariowaliśmy.- Raczej zwariujemy, jeśli tego nie zrobimy.- Tak, to prawda.Duncan powiódł palcem po lufie karabinu.- Wiesz co - powiedział miękko, zwracając się do żony - pierwszy raz od tygodnia zaczynam czuć, że robię coś.A czy to jest dobre, czy złe, nie ma już znaczenia.- Tato, jedna rzecz mnie nurtuje - odezwała się Lauren.- Nie wiemy, może ona rzeczywiście zamierza uwolnić ich rano.- To prawda.- A w takim razie możemy tylko.- Tak, masz rację.Możemy pogorszyć sytuację.Ale równie dobrze może nie mieć takiego zamiaru, a wtedy my będziemy mieli jednego potężnego sojusznika.- Jakiego? - zapytała Karen.- Zaskoczenie - odparł Duncan.Spojrzał na trzy kobiety w pokoju.- To, co zamierzamy zrobić, jest jedyną rzeczą, która Olivii nigdy nie przyszłaby do głowy.- Ja wiem jedno - odezwała się Karen ze złością.- Co?- Jeśli będziemy robić nadal to, co ona mówi, nieszczęście murowane.- To prawda - przyklasnęła natychmiast Lauren.- Robiliśmy dotąd, co nam kazała, a mimo to niczego nie zyskaliśmy, zawsze zwodziła nas.I zrobi to znowu, jestem pewna.Duncan i Megan, oboje, patrzyli na córki z podziwem.To są właśnie moje dzieci, pomyślała Megan.Moje córeczki.Co ja robię? Lauren podniosła się, walcząc z emocjami.Ze łzami w oczach wybuchnęła.- Chcę tylko, żeby oni wrócili, i żeby to się skończyło! Chcę, żeby wszystko było tak jak przedtem.- Miała dodać coś jeszcze, ale siostra otoczyła ją ramieniem uciszając.- Już dobrze - powiedział Duncan.W pokoju zrobiło się cicho.Megan podniosła się, w ręku trzymała pistolet kaliber 45.- Wiecie, co myślę? - Podeszła do dziewczynek i uklękła przed nimi, położyła dłonie na ich kolanach, i kontynuowała ciepłym, spokojnym głosem: - Jeśli zdecydujemy się na to i coś nie wyjdzie, będziemy za to winić siebie samych i będziemy musieli żyć z tym zawsze.Ale jeśli nie zrobimy nic, zaufamy Olivii, a sprawy potoczą się w złym kierunku - ja tego nie wytrzymam.Nie będę w stanie żyć z tym choćby przez minutę.- Nie wstając zwróciła się do Duncana.- Kiedyś już zastanawiałam się nad tym - zawsze kiedy w wieczornych wiadomościach pokazywali rodziny, którym przydarzyła się jakaś tragedia.Zawsze krzyczeli i szlochali, kamery to pokazywały, wszystko było straszne.Byli zawsze otoczeni ludźmi w uniformach.Policjantami, strażakami, detektywami, prawnikami, lekarzami, żołnierzami i, diabli wiedzą, kim jeszcze.Zawsze był tam jakiś przedstawiciel władzy, który próbował coś wskórać, i zawsze kończyło się niczym.Takie sposoby nigdy nie prowadzą do szczęśliwego zakończenia, chyba że ktoś weźmie się sam za swoje sprawy.- Westchnęła głęboko i spojrzała na bliźniaczki.- Pamiętacie, jak Tommy był mały?Obie uśmiechnęły się i kiwnęły głowami.- I było z nim tyle kłopotu?Widziała, że to wspomnienie je poruszyło.- Jak wszyscy doktorzy mówili najpierw jedno, potem drugie, a następnie jeszcze trzecie.Nigdy nie byli do końca pewni swego, aż wreszcie zaufaliśmy samym sobie i postępowaliśmy z nim tak, jak uważaliśmy za słuszne.Nasza rodzina zrobiła to wspólnym wysiłkiem.I uratowaliśmy Tommy'ego.- I teraz też go uratujemy - dodał Duncan.Spojrzał na karabin.- Wiecie, co przez ten cały czas boli mnie najbardziej? To, że Tommy czeka na nas.Wie, że przyjdziemy po niego.I nie mogę go zawieść.- A co z dziadkiem? - zapytała Lauren.Duncan chrząknął.- Wiecie, co by powiedział.Najpierw trzeba strzelać, potem zadawać pytania.A prawo niech wkracza później.Megan wyobraziła sobie ojca.Gdyby tu był, powiedziałby dokładnie to samo.Nikomu nie pozwoliłby wykonać roboty.To jest zbyt ważne, by można zaufać profesjonalistom, tak właśnie by powiedział.Pomyślała o matce i uświadomiła sobie, że też powiedziałaby to samo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Nikt specjalnie się nie interesował, by je wykończyć.Jest tam mnóstwo kurzu, ale można z niego zrobić pokój wypoczynkowy albo coś w tym rodzaju.Megan pokiwała głową.- Barbaro, naprawdę bardzo mi pomogłaś.Wygląda na to, że właśnie czegoś takiego moi przyjaciele szukają.Odezwę się do ciebie i umówimy się.- Wiesz, to taki stary, źle ogrzewany dom.Trzeba tam włożyć sporo serca.Jak we wszystkie te stare domy na farmach.Są one na swój sposób nawiedzone.Zachichotała.Megan podziękowała jej jeszcze raz i odwiesiła telefon.Spojrzała na Duncana.Potrząsnął pięścią.- Mamy szansę - orzekł.Przez chwilę Megan miała wrażenie, że unosi się w powietrzu.Uchwyciła się z całej siły swych uczuć, jak warkocza liny, i oprzytomniała.- Tak, mamy - potwierdziła.Była już późna noc, ciemność stapiała się z zimnem i ciszą.Megan siedziała na podłodze w salonie, otoczona bronią i amunicją.Światło płynące z lampy umieszczonej w rogu pokoju pogłębiało bruzdy na jej twarzy.Przewracała kartki ze szkicami, fotografie, diagramy.Karen i Lauren siedziały na kanapie tuż obok siebie.Duncan stał przy oknie, patrząc w ciemność.W pewnym momencie odwrócił się i podniósł jedną ze strzelb.Sekundę trzymał ją w ramionach, po czym złożył się jak do strzału.- Czy my jesteśmy pomyleni? - zapytał nagle.- Czy całkiem postradaliśmy zmysły?- Na to wygląda - odpowiedziała Megan.Uśmiechnął się.- Tak więc wszyscy jesteśmy zgodni.Jeśli to zrobimy, to znaczy, że zwariowaliśmy.- Raczej zwariujemy, jeśli tego nie zrobimy.- Tak, to prawda.Duncan powiódł palcem po lufie karabinu.- Wiesz co - powiedział miękko, zwracając się do żony - pierwszy raz od tygodnia zaczynam czuć, że robię coś.A czy to jest dobre, czy złe, nie ma już znaczenia.- Tato, jedna rzecz mnie nurtuje - odezwała się Lauren.- Nie wiemy, może ona rzeczywiście zamierza uwolnić ich rano.- To prawda.- A w takim razie możemy tylko.- Tak, masz rację.Możemy pogorszyć sytuację.Ale równie dobrze może nie mieć takiego zamiaru, a wtedy my będziemy mieli jednego potężnego sojusznika.- Jakiego? - zapytała Karen.- Zaskoczenie - odparł Duncan.Spojrzał na trzy kobiety w pokoju.- To, co zamierzamy zrobić, jest jedyną rzeczą, która Olivii nigdy nie przyszłaby do głowy.- Ja wiem jedno - odezwała się Karen ze złością.- Co?- Jeśli będziemy robić nadal to, co ona mówi, nieszczęście murowane.- To prawda - przyklasnęła natychmiast Lauren.- Robiliśmy dotąd, co nam kazała, a mimo to niczego nie zyskaliśmy, zawsze zwodziła nas.I zrobi to znowu, jestem pewna.Duncan i Megan, oboje, patrzyli na córki z podziwem.To są właśnie moje dzieci, pomyślała Megan.Moje córeczki.Co ja robię? Lauren podniosła się, walcząc z emocjami.Ze łzami w oczach wybuchnęła.- Chcę tylko, żeby oni wrócili, i żeby to się skończyło! Chcę, żeby wszystko było tak jak przedtem.- Miała dodać coś jeszcze, ale siostra otoczyła ją ramieniem uciszając.- Już dobrze - powiedział Duncan.W pokoju zrobiło się cicho.Megan podniosła się, w ręku trzymała pistolet kaliber 45.- Wiecie, co myślę? - Podeszła do dziewczynek i uklękła przed nimi, położyła dłonie na ich kolanach, i kontynuowała ciepłym, spokojnym głosem: - Jeśli zdecydujemy się na to i coś nie wyjdzie, będziemy za to winić siebie samych i będziemy musieli żyć z tym zawsze.Ale jeśli nie zrobimy nic, zaufamy Olivii, a sprawy potoczą się w złym kierunku - ja tego nie wytrzymam.Nie będę w stanie żyć z tym choćby przez minutę.- Nie wstając zwróciła się do Duncana.- Kiedyś już zastanawiałam się nad tym - zawsze kiedy w wieczornych wiadomościach pokazywali rodziny, którym przydarzyła się jakaś tragedia.Zawsze krzyczeli i szlochali, kamery to pokazywały, wszystko było straszne.Byli zawsze otoczeni ludźmi w uniformach.Policjantami, strażakami, detektywami, prawnikami, lekarzami, żołnierzami i, diabli wiedzą, kim jeszcze.Zawsze był tam jakiś przedstawiciel władzy, który próbował coś wskórać, i zawsze kończyło się niczym.Takie sposoby nigdy nie prowadzą do szczęśliwego zakończenia, chyba że ktoś weźmie się sam za swoje sprawy.- Westchnęła głęboko i spojrzała na bliźniaczki.- Pamiętacie, jak Tommy był mały?Obie uśmiechnęły się i kiwnęły głowami.- I było z nim tyle kłopotu?Widziała, że to wspomnienie je poruszyło.- Jak wszyscy doktorzy mówili najpierw jedno, potem drugie, a następnie jeszcze trzecie.Nigdy nie byli do końca pewni swego, aż wreszcie zaufaliśmy samym sobie i postępowaliśmy z nim tak, jak uważaliśmy za słuszne.Nasza rodzina zrobiła to wspólnym wysiłkiem.I uratowaliśmy Tommy'ego.- I teraz też go uratujemy - dodał Duncan.Spojrzał na karabin.- Wiecie, co przez ten cały czas boli mnie najbardziej? To, że Tommy czeka na nas.Wie, że przyjdziemy po niego.I nie mogę go zawieść.- A co z dziadkiem? - zapytała Lauren.Duncan chrząknął.- Wiecie, co by powiedział.Najpierw trzeba strzelać, potem zadawać pytania.A prawo niech wkracza później.Megan wyobraziła sobie ojca.Gdyby tu był, powiedziałby dokładnie to samo.Nikomu nie pozwoliłby wykonać roboty.To jest zbyt ważne, by można zaufać profesjonalistom, tak właśnie by powiedział.Pomyślała o matce i uświadomiła sobie, że też powiedziałaby to samo [ Pobierz całość w formacie PDF ]