[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W powietrzu unosiły się roje much.635Lucyfer ponuro wpatrywał się w okno, bębniąc palcami o parapet.Na dziedzińcu, ni-czym piekielne drzewa, rzędami rosły pale.Niektóre zwieńczone kapitelami odciętychgłów.Większość ozdobiona napuchłymi, powykręcanymi ciałami skazanych.Połamaneramiona i skrzydła zwisały niczym dziwaczne konary. Nie podoba ci się widok, prawda? zagadnął Asmodeusz, rozparty w wygod-nym fotelu z kielichem wina w dłoni.Lucyfer odwrócił się od okna. Nie powiedział twardo.Fiołkowe oczy Asmodeusza zwęziły się. Lampka, jeszcze nie zrozumiałeś, gdzie jesteś? To Głębia.Sprawy załatwia siętutaj po głębiańsku.Albo wcale.Lucyfer się żachnął. Och, jasne! Kazałeś stracić setkę buntowników, ale nikogo specjalnie znaczą-cego.Same płotki.Nasi prawdziwi wrogowie siedzą bezpiecznie na starych stołkach.Bardzo po głębiańsku, przyznaję.Asmodeusz spojrzał z politowaniem.636 Luciu, czy znasz lepszy sposób unieszkodliwienia głowy niż zduszenie szyi?Bunt został opanowany, nikt ważny na tym nie ucierpiał, niektórzy się przestraszyli,inni dali sobie spokój, żaden poważny przeciwnik nie ma powodów, żeby się mścić.A ty udowodniłeś, że nie jesteś starym smokiem z przysłowia, który dużo ryczy, alekły ma spróchniałe.Czego chciałeś? Wojny domowej? Zapewniam, niedługo będziemymieli okazję powojować.Lucyfer się skrzywił. Daruj sobie sarkazm, co? Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Więc dlaczego masz do mnie pretensje, że postąpiłem radykalnie? Skrupuły kie-dyś cię zgubią, Luciu.Musieliśmy pokazać pazury, zrozum.Naprawdę myślisz, że tagnijąca jatka sprawia mi przyjemność? Widzisz we mnie ponurego sadystę, rozkoszu-jącego się zadawaniem śmierci? Spójrz na ten kieliszek.To kryształ, nie wydrążonaczaszka.A czerwony płyn w środku to wino, nie krew.Nie cenię sobie makabry, Luciu.Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się, jakbyś mnie nie znał.Lampka zacisnął usta. Może i nie znam warknął. W końcu płynie w tobie krew Samaela.637Asmodeusz pobladł.Odstawił kielich na stolik, wyprostował się w fotelu, splótłpalce wypielęgnowanych dłoni. Mogę udawać, że nie usłyszałem powiedział wolno. Mogę zachować togłęboko w sercu i pielęgnować jak nasiono zemsty.Mogę zostać twoim śmiertelnymwrogiem.Mogę wreszcie wstać i strzelić cię w pysk.Ale nie zrobię żadnej z tych rzeczy.Nie dlatego, żebym się bał lub bardziej sobie cenił stanowisko i wpływy, ale dlatego, żenie chcę.Wiem, kim są moi rodzice.Nie trzeba mi o tym przypominać.Mam za ojcazbrodniarza, psychopatę i oszusta, a na dzwięk imienia Lilith, mojej matki, zdrajczynii królowej kurewstwa, demony z wyciem pierzchają do kryjówek.A teraz powiedz,kiedy zawiodłem cię, oszukałem lub ukrzywdziłem, Lucyferze?Lampka, blady jak płótno, nerwowo pocierał podbródek. Wybacz, nie wiem, co mnie opętało.Jesteś jedyną istotą, na której mogę polegać.I przyjacielem.A więcej takich nie mam.Obraziłem cię, żeby nie przyznać się do klęski.Staram się zrzucić na ciebie własne poczucie winy.Asmodeuszu, jestem zawiedzionyi rozgoryczony.Nie tak to miało wyglądać, nie tak się skończyć! Głębia miała stać siękrainą wolności i sprawiedliwości.Miejscem, gdzie każda istota jest równa wobec pra-638wa, wobec innych, wobec powinności i przywilejów.Bez hierarchii, bez wszechwładzyurzędników, wysoko urodzonych i bogaczy.I, na litość, bez upokarzającego systemukast! Zcisły podział na chóry! Na Otchłań, jakże go nienawidziliśmy, Azazel, Belial,Mefistofeles, ja, wszyscy sprzymierzeni aniołowie.Lepsi i gorsi skrzydlaci pod sztan-darem tej samej Jasności! Zakazane strefy, do których zwykli poddani Królestwa niemają wstępu.Wiesz, jak to wygląda? %7ładen skrzydlaty poniżej chóru Potęg nie możewejść wyżej niż do Czwartego Nieba, bo tam mieszczą się wszystkie potrzebne urzędy!Urzędy, rozumiesz?! Pieprzony aparat ucisku! A ci nadęci biurokraci, chamscy, wrzesz-czący, wymachujący milionami glejtów, nakazujących natychmiast zejść im z drogi!Istna zaraza.Kto ich zwolnił z podstawowych zasad uprzejmości, na Jasność? Następnakolekcja świstków z pieczęciami? Chcieliśmy stworzyć lepszy świat, krainę prawościi sprawiedliwości, a zbudowaliśmy. Piekło podsumował Asmodeusz.Lucyfer umilkł, zmieszany.Spojrzał w zmrużone, fiołkowe oczy przyjaciela. No tak przyznał. Na to wyszło.W głębokiej, fiołkowej toni zabłysnął nikły ognik i szybko zgasł.639 Blefowaliście, prawda? Nie przypuszczaliście, że Pan was wyrzuci?Blady uśmiech pojawił się na ustach Lampki. Pewnie, że nie.Chcieliśmy zwrócić Jego uwagę, zaprotestować, wymusić jakąśreakcję.Nie spodziewaliśmy się, że spuści nas na zbity pysk.Poszła za nami trzeciaczęść Zastępów.Wiesz, jaki to był dla nas szok? Garstka szczeniaków, która nagle madowodzić potężnym buntem.Skroili nam dupę, aż miło.No i zostałem z bandą wyrzut-ków, świrów, zbiegłych zbrodniarzy, zwykłych bandytów, starą arystokracją głębiańskąi hordami dzikich demonów.Cudny fundament nowego świata. A podpuścił cię mój słodki ojczulek, rudowłosy hultaj, szanowny Samael, czyżnie? Tak.Ustawił nas w sytuacji, z której nie mogliśmy się wycofać.Potem pojechałosamo.Zagrał na naszej lojalności i poczuciu honoru. Na twojej, Luciu sprostował Zgniły Chłopiec. Prawda?Lampka westchnął. W sumie tak.Asmodeusz wzruszył ramionami.640 Więc co ty właściwie masz sobie do zarzucenia?Przystojna twarz Lucyfera była napięta i poważna. %7łe czasem cholernie mi żal powiedział.* * *W pałacu matki Rachel wciąż gwizdały przeciągi, było pusto i zimno.Gdzieś w głę-bi budynku trzasnęły pchnięte wiatrem drzwi.Zoe nawet nie uniosła głowy, tak przy-wykła do podobnych dzwięków.Starannie wkłuwała igłę, ciągnącą za sobą złotą nićniczym ogon komety.Jedwab, rozciągnięty na tamborku, był purpurowy jak nieboo zmierzchu.Spokojna, surowa twarz anielicy spoglądającej na Zoe z haftu miała oczypełne mądrości i powagi.Kunsztowna fryzura i ciężka szata przydawały jej majesta-tu.Poetka wychowała się pod spojrzeniami takich ciemnych, wszechwiedzących oczu,patrzących ze ścian, obrazów i tkanin, ale dziś stały się dla niej obce, pozbawione wy-razu.Nie przypominały o domu, bo Zoe utraciła go bezpowrotnie.Pałac Sophii stałsię ogromną, wykładaną złotem szkatułą, która była pusta.Nie wypełniały jej wspo-mnienia, nie pozostały tęsknoty.Zoe równie dobrze mogła mieszkać tam, jak w pałacu641Matki Rachel.Wielkookie, zamyślone anielicę haftowała tylko dlatego, że nie znałainnych wzorów.A haftowała, ponieważ nie mogła pisać.Słowa zrobiły się jałowe, brzmiały niczympuste dzwięki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.W powietrzu unosiły się roje much.635Lucyfer ponuro wpatrywał się w okno, bębniąc palcami o parapet.Na dziedzińcu, ni-czym piekielne drzewa, rzędami rosły pale.Niektóre zwieńczone kapitelami odciętychgłów.Większość ozdobiona napuchłymi, powykręcanymi ciałami skazanych.Połamaneramiona i skrzydła zwisały niczym dziwaczne konary. Nie podoba ci się widok, prawda? zagadnął Asmodeusz, rozparty w wygod-nym fotelu z kielichem wina w dłoni.Lucyfer odwrócił się od okna. Nie powiedział twardo.Fiołkowe oczy Asmodeusza zwęziły się. Lampka, jeszcze nie zrozumiałeś, gdzie jesteś? To Głębia.Sprawy załatwia siętutaj po głębiańsku.Albo wcale.Lucyfer się żachnął. Och, jasne! Kazałeś stracić setkę buntowników, ale nikogo specjalnie znaczą-cego.Same płotki.Nasi prawdziwi wrogowie siedzą bezpiecznie na starych stołkach.Bardzo po głębiańsku, przyznaję.Asmodeusz spojrzał z politowaniem.636 Luciu, czy znasz lepszy sposób unieszkodliwienia głowy niż zduszenie szyi?Bunt został opanowany, nikt ważny na tym nie ucierpiał, niektórzy się przestraszyli,inni dali sobie spokój, żaden poważny przeciwnik nie ma powodów, żeby się mścić.A ty udowodniłeś, że nie jesteś starym smokiem z przysłowia, który dużo ryczy, alekły ma spróchniałe.Czego chciałeś? Wojny domowej? Zapewniam, niedługo będziemymieli okazję powojować.Lucyfer się skrzywił. Daruj sobie sarkazm, co? Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Więc dlaczego masz do mnie pretensje, że postąpiłem radykalnie? Skrupuły kie-dyś cię zgubią, Luciu.Musieliśmy pokazać pazury, zrozum.Naprawdę myślisz, że tagnijąca jatka sprawia mi przyjemność? Widzisz we mnie ponurego sadystę, rozkoszu-jącego się zadawaniem śmierci? Spójrz na ten kieliszek.To kryształ, nie wydrążonaczaszka.A czerwony płyn w środku to wino, nie krew.Nie cenię sobie makabry, Luciu.Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się, jakbyś mnie nie znał.Lampka zacisnął usta. Może i nie znam warknął. W końcu płynie w tobie krew Samaela.637Asmodeusz pobladł.Odstawił kielich na stolik, wyprostował się w fotelu, splótłpalce wypielęgnowanych dłoni. Mogę udawać, że nie usłyszałem powiedział wolno. Mogę zachować togłęboko w sercu i pielęgnować jak nasiono zemsty.Mogę zostać twoim śmiertelnymwrogiem.Mogę wreszcie wstać i strzelić cię w pysk.Ale nie zrobię żadnej z tych rzeczy.Nie dlatego, żebym się bał lub bardziej sobie cenił stanowisko i wpływy, ale dlatego, żenie chcę.Wiem, kim są moi rodzice.Nie trzeba mi o tym przypominać.Mam za ojcazbrodniarza, psychopatę i oszusta, a na dzwięk imienia Lilith, mojej matki, zdrajczynii królowej kurewstwa, demony z wyciem pierzchają do kryjówek.A teraz powiedz,kiedy zawiodłem cię, oszukałem lub ukrzywdziłem, Lucyferze?Lampka, blady jak płótno, nerwowo pocierał podbródek. Wybacz, nie wiem, co mnie opętało.Jesteś jedyną istotą, na której mogę polegać.I przyjacielem.A więcej takich nie mam.Obraziłem cię, żeby nie przyznać się do klęski.Staram się zrzucić na ciebie własne poczucie winy.Asmodeuszu, jestem zawiedzionyi rozgoryczony.Nie tak to miało wyglądać, nie tak się skończyć! Głębia miała stać siękrainą wolności i sprawiedliwości.Miejscem, gdzie każda istota jest równa wobec pra-638wa, wobec innych, wobec powinności i przywilejów.Bez hierarchii, bez wszechwładzyurzędników, wysoko urodzonych i bogaczy.I, na litość, bez upokarzającego systemukast! Zcisły podział na chóry! Na Otchłań, jakże go nienawidziliśmy, Azazel, Belial,Mefistofeles, ja, wszyscy sprzymierzeni aniołowie.Lepsi i gorsi skrzydlaci pod sztan-darem tej samej Jasności! Zakazane strefy, do których zwykli poddani Królestwa niemają wstępu.Wiesz, jak to wygląda? %7ładen skrzydlaty poniżej chóru Potęg nie możewejść wyżej niż do Czwartego Nieba, bo tam mieszczą się wszystkie potrzebne urzędy!Urzędy, rozumiesz?! Pieprzony aparat ucisku! A ci nadęci biurokraci, chamscy, wrzesz-czący, wymachujący milionami glejtów, nakazujących natychmiast zejść im z drogi!Istna zaraza.Kto ich zwolnił z podstawowych zasad uprzejmości, na Jasność? Następnakolekcja świstków z pieczęciami? Chcieliśmy stworzyć lepszy świat, krainę prawościi sprawiedliwości, a zbudowaliśmy. Piekło podsumował Asmodeusz.Lucyfer umilkł, zmieszany.Spojrzał w zmrużone, fiołkowe oczy przyjaciela. No tak przyznał. Na to wyszło.W głębokiej, fiołkowej toni zabłysnął nikły ognik i szybko zgasł.639 Blefowaliście, prawda? Nie przypuszczaliście, że Pan was wyrzuci?Blady uśmiech pojawił się na ustach Lampki. Pewnie, że nie.Chcieliśmy zwrócić Jego uwagę, zaprotestować, wymusić jakąśreakcję.Nie spodziewaliśmy się, że spuści nas na zbity pysk.Poszła za nami trzeciaczęść Zastępów.Wiesz, jaki to był dla nas szok? Garstka szczeniaków, która nagle madowodzić potężnym buntem.Skroili nam dupę, aż miło.No i zostałem z bandą wyrzut-ków, świrów, zbiegłych zbrodniarzy, zwykłych bandytów, starą arystokracją głębiańskąi hordami dzikich demonów.Cudny fundament nowego świata. A podpuścił cię mój słodki ojczulek, rudowłosy hultaj, szanowny Samael, czyżnie? Tak.Ustawił nas w sytuacji, z której nie mogliśmy się wycofać.Potem pojechałosamo.Zagrał na naszej lojalności i poczuciu honoru. Na twojej, Luciu sprostował Zgniły Chłopiec. Prawda?Lampka westchnął. W sumie tak.Asmodeusz wzruszył ramionami.640 Więc co ty właściwie masz sobie do zarzucenia?Przystojna twarz Lucyfera była napięta i poważna. %7łe czasem cholernie mi żal powiedział.* * *W pałacu matki Rachel wciąż gwizdały przeciągi, było pusto i zimno.Gdzieś w głę-bi budynku trzasnęły pchnięte wiatrem drzwi.Zoe nawet nie uniosła głowy, tak przy-wykła do podobnych dzwięków.Starannie wkłuwała igłę, ciągnącą za sobą złotą nićniczym ogon komety.Jedwab, rozciągnięty na tamborku, był purpurowy jak nieboo zmierzchu.Spokojna, surowa twarz anielicy spoglądającej na Zoe z haftu miała oczypełne mądrości i powagi.Kunsztowna fryzura i ciężka szata przydawały jej majesta-tu.Poetka wychowała się pod spojrzeniami takich ciemnych, wszechwiedzących oczu,patrzących ze ścian, obrazów i tkanin, ale dziś stały się dla niej obce, pozbawione wy-razu.Nie przypominały o domu, bo Zoe utraciła go bezpowrotnie.Pałac Sophii stałsię ogromną, wykładaną złotem szkatułą, która była pusta.Nie wypełniały jej wspo-mnienia, nie pozostały tęsknoty.Zoe równie dobrze mogła mieszkać tam, jak w pałacu641Matki Rachel.Wielkookie, zamyślone anielicę haftowała tylko dlatego, że nie znałainnych wzorów.A haftowała, ponieważ nie mogła pisać.Słowa zrobiły się jałowe, brzmiały niczympuste dzwięki [ Pobierz całość w formacie PDF ]