[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak jakby to miało w czymś pomóc.- Potrzebuję jednostki medycznej, natychmiast.Nagły przypadek.- Przykro mi, proszę pana, ale jednostka medyczna legislatora stanowego Thomasa Scotta Drinkwatera chwilowo nie działa.Powiadomiono już Albany i wkrótce technicy.- Nie potrzebuję żadnego Albany! Chcę medjednostki! Moja dziewczynka jest ciężko chora!- Przykro mi, proszę pana, ale jednostka medyczna legislatora stanowego Thomasa Scotta Drinkwatera chwilowo nie działa.Powiadomiono już Albany.- No to sprowadź mi inną, draniu! To nagły przypadek! Lizzie zaraz wykaszle sobie płuca!- Przykro mi, proszę pana, ale chwilowo nie mamy dostępu do żadnej innej jednostki medycznej z powodu chwilowych zakłóceń w pracy grawkolei senatora Walkera Vance’a Morehouse’a.Kiedy tylko kolej zostanie naprawiona, natychmiast sprowadzimy jednostkę medyczną z.- To wcale nie są żadne chwilowe zakłócenia, grawkolej zepsuła się na dobre! - rozdarłem się na holoterminal.Rozwaliłbym go chętnie gołymi rękami, gdyby to miało pomóc.- Chcę mówić z człowiekiem!- Przykro mi, ale wybrani przez pana politycy są chwilowo nieosiągalni.Jeśli życzy pan sobie zostawić wiadomość, proszę wyraźnie zaznaczyć, czy jest ona dla senatora Stanów Zjednoczonych Marka Todda Ingallsa, czy dla senatora Stanów Zjednoczonych Walkera Vance’a.- Wyłącz się! Wyłącz się, do jasnej cholery!Lizzie jest chora już od czterech dni.Grawkolej nie działa od pięciu.Medjednostka - nie wiadomo od kiedy, bo od czasu ataku serca starego Douga Kane’a nikt nie chorował.A politycy są skończonymi dupkami, odkąd tylko pamiętam.Lizzie jest ciężko chora.Jezu przenajświętszy, tak strasznie chora.Z całej siły zacisnąłem powieki, głowa poleciała mi w dół, a kiedy znowu otworzyłem oczy, co zobaczyłem? Liście, których od prawie roku nie uprzątnął żaden robot-sprzątacz i którymi nikt inny też nie zaprzątał sobie głowy.Martwe liście, kruche jak moje stare kości.- W kafeterii jest holoterminal z kodem nadrzędnym - odezwał się raptem czyjś głos.- Burmistrz może się skontaktować bezpośrednio z legislatorem stanowym.- Myślisz, że tego nie próbowałem?! Wyglądam na idiotę?!Sprawiło mi ulgę, że mogłem się na kogoś wydrzeć, wszystko jedno, kim był.Potem dostrzegłem, że to wołowska dziewucha przebrana za Amatorkę - ta, która parę tygodni temu wysiadła z grawpociągu.Tylko ona mieszkała teraz w hotelu przedstawiciel stanowej Anity Klary Taguchi.Odkąd pociągi tak bez przerwy się psują, ludzie prawie przestali podróżować.Nikt nie wie, po co ta Wołówka przyjechała do East Oleanty, i nikt nie wie, po co ubiera się jak Amatorka.Niektórym to się nie podoba.Nie miałem czasu na rozmówki ze stukniętymi Wołówkami.Lizzie była ciężko chora.Szurając nogami powlokłem się do drzwi, tylko gdzie niby miałem teraz pójść? Bez jednostki medycznej.- Czekaj no - odezwała się Wołówka.- Wszystko słyszałam.Mówiłeś.- Nie próbuj gadać jak Amator, kiedy nim nie jesteś! Słyszysz mnie?Nie wiem, skąd wziąłem tyle złości, żeby wrzeszczeć na nią w ten sposób.Zresztą - wiem.Lizzie jest ciężko chora, a ta Wołówka sama wlazła mi przed oczy.- Ma pan całkowitą rację.Zbyteczne wybiegi nie mają tu sensu, nieprawdaż? Nazywam się Victoria Turner.A cóż mnie obchodzi, jak ona się nazywa, chociaż przypomniałem sobie, że komuś innemu mówiła, że nazywa się Darla Jones.Czułem w środku, jak Lizzie dyszy ciężko i walczy o oddech, a jej mała twarzyczka parzy jak ogień.Zerwałem się do biegu.Suche liście pod stopami zaszemrały jak duchy.- Może mogłabym pomóc - rzuciła za mną Wołówka.- A idź do diabła! - krzyknąłem, ale zaraz się zatrzymałem i przyjrzałem się jej lepiej.W końcu jest Wołówka.I po coś tu przyjechała, tak samo jak tamta dziewczyna w lesie, która uratowała życie Dougowi Kane’owi.Nie miałem pojęcia po co, ale w końcu ja nie jestem Wołem.A znów z drugiej strony, nawet Woły mogą czasem zrobić coś, czego się po nich nie spodziewasz.Dziewczyna dalej stała w tym samym miejscu.Jej żółty kombinezon był dziurawy - tak jak i wszystkie inne, odkąd skład przestał wydawać przydziały - ale był czysty.Kombinezon nie brudzi się ani nie mnie - brud jakoś się do niego nie klei, a jeśli już, to łatwo się zmywa.Ale ta dziewczyna to wcale nie była dziewczyna.Jak się lepiej przyjrzałem, zobaczyłem, że to kobieta, może nawet w wieku Annie.To przez te genomodyfikowane fioletowe oczy i figurę myślałem, że to dziewczyna.- A co ty możesz pomóc? - spytałem.- Nie dowiem się, dopóki nie zobaczę pacjentki, prawda? - rzuciła szorstko, ale z sensem.Tak, to miało trochę sensu.Zaprowadziłem ją do mieszkania Annie na Jay Street.Drzwi otworzyła Annie.Słyszałem, jak Lizzie kaszle, tak strasznie, że wydawało mi się, że ten kaszel zaraz i mnie wyszarpnie płuca na wierzch.Annie przepchnęła swoje potężne kształty na korytarz i zamknęła za sobą drzwi.- Kto to jest? Kogo ty mi tu sprowadzasz, Billy Washingtonie?! A ty wynoś się stąd! Już się przekonaliśmy, ile to z was, Wołów, pożytku, kiedy wszystko idzie nie tak, jak trzeba!Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Annie tak się wściekła.Wargi zaciskała tak, jakby były związane cementem, a palce zakrzywiła jak szpony, jakby miała zamiar przejechać nimi tę całą Victorię Turner po jej genomodyfikowanej ślicznej buźce.- Przyprowadził mnie tutaj, bo może będę w stanie pomóc temu choremu dziecku.Czy pani jest jego matką? Proszę, niech się pani odsunie i pozwoli mi spróbować.To ja się odsunąłem, a potem przysunąłem z powrotem, bo zranił mnie widok twarzy Annie.Była wściekła, przerażona i wyczerpana.Od dwóch dni ani na chwilę nie opuszczała Lizzie - ani żeby się przespać, ani nawet żeby się umyć.Ale Annie przyzwyczaiła się, że to Woły rozwiązują wszystkie jej problemy, i to też widać było teraz w jej twarzy.Razem z początkami nadziei.Annie potrzebowała komuś przyłożyć i komuś zaufać - mnie się wydawało, że to ja nadam się do jednego i drugiego, ale teraz była tu ta Victoria Turner i do obu tych rzeczy ona była lepsza.Annie sięgnęła ręką za siebie i otworzyła drzwi.Lizzie leżała na kanapie, gdzie zwykle ja śpię.Była cała rozpalona, ale Annie starała się trzymać ją pod kocem.Lizzie stale się rozkopywała.Była tam woda i jedzenie z kafeterii, ale Lizzie niczego nie tknęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Tak jakby to miało w czymś pomóc.- Potrzebuję jednostki medycznej, natychmiast.Nagły przypadek.- Przykro mi, proszę pana, ale jednostka medyczna legislatora stanowego Thomasa Scotta Drinkwatera chwilowo nie działa.Powiadomiono już Albany i wkrótce technicy.- Nie potrzebuję żadnego Albany! Chcę medjednostki! Moja dziewczynka jest ciężko chora!- Przykro mi, proszę pana, ale jednostka medyczna legislatora stanowego Thomasa Scotta Drinkwatera chwilowo nie działa.Powiadomiono już Albany.- No to sprowadź mi inną, draniu! To nagły przypadek! Lizzie zaraz wykaszle sobie płuca!- Przykro mi, proszę pana, ale chwilowo nie mamy dostępu do żadnej innej jednostki medycznej z powodu chwilowych zakłóceń w pracy grawkolei senatora Walkera Vance’a Morehouse’a.Kiedy tylko kolej zostanie naprawiona, natychmiast sprowadzimy jednostkę medyczną z.- To wcale nie są żadne chwilowe zakłócenia, grawkolej zepsuła się na dobre! - rozdarłem się na holoterminal.Rozwaliłbym go chętnie gołymi rękami, gdyby to miało pomóc.- Chcę mówić z człowiekiem!- Przykro mi, ale wybrani przez pana politycy są chwilowo nieosiągalni.Jeśli życzy pan sobie zostawić wiadomość, proszę wyraźnie zaznaczyć, czy jest ona dla senatora Stanów Zjednoczonych Marka Todda Ingallsa, czy dla senatora Stanów Zjednoczonych Walkera Vance’a.- Wyłącz się! Wyłącz się, do jasnej cholery!Lizzie jest chora już od czterech dni.Grawkolej nie działa od pięciu.Medjednostka - nie wiadomo od kiedy, bo od czasu ataku serca starego Douga Kane’a nikt nie chorował.A politycy są skończonymi dupkami, odkąd tylko pamiętam.Lizzie jest ciężko chora.Jezu przenajświętszy, tak strasznie chora.Z całej siły zacisnąłem powieki, głowa poleciała mi w dół, a kiedy znowu otworzyłem oczy, co zobaczyłem? Liście, których od prawie roku nie uprzątnął żaden robot-sprzątacz i którymi nikt inny też nie zaprzątał sobie głowy.Martwe liście, kruche jak moje stare kości.- W kafeterii jest holoterminal z kodem nadrzędnym - odezwał się raptem czyjś głos.- Burmistrz może się skontaktować bezpośrednio z legislatorem stanowym.- Myślisz, że tego nie próbowałem?! Wyglądam na idiotę?!Sprawiło mi ulgę, że mogłem się na kogoś wydrzeć, wszystko jedno, kim był.Potem dostrzegłem, że to wołowska dziewucha przebrana za Amatorkę - ta, która parę tygodni temu wysiadła z grawpociągu.Tylko ona mieszkała teraz w hotelu przedstawiciel stanowej Anity Klary Taguchi.Odkąd pociągi tak bez przerwy się psują, ludzie prawie przestali podróżować.Nikt nie wie, po co ta Wołówka przyjechała do East Oleanty, i nikt nie wie, po co ubiera się jak Amatorka.Niektórym to się nie podoba.Nie miałem czasu na rozmówki ze stukniętymi Wołówkami.Lizzie była ciężko chora.Szurając nogami powlokłem się do drzwi, tylko gdzie niby miałem teraz pójść? Bez jednostki medycznej.- Czekaj no - odezwała się Wołówka.- Wszystko słyszałam.Mówiłeś.- Nie próbuj gadać jak Amator, kiedy nim nie jesteś! Słyszysz mnie?Nie wiem, skąd wziąłem tyle złości, żeby wrzeszczeć na nią w ten sposób.Zresztą - wiem.Lizzie jest ciężko chora, a ta Wołówka sama wlazła mi przed oczy.- Ma pan całkowitą rację.Zbyteczne wybiegi nie mają tu sensu, nieprawdaż? Nazywam się Victoria Turner.A cóż mnie obchodzi, jak ona się nazywa, chociaż przypomniałem sobie, że komuś innemu mówiła, że nazywa się Darla Jones.Czułem w środku, jak Lizzie dyszy ciężko i walczy o oddech, a jej mała twarzyczka parzy jak ogień.Zerwałem się do biegu.Suche liście pod stopami zaszemrały jak duchy.- Może mogłabym pomóc - rzuciła za mną Wołówka.- A idź do diabła! - krzyknąłem, ale zaraz się zatrzymałem i przyjrzałem się jej lepiej.W końcu jest Wołówka.I po coś tu przyjechała, tak samo jak tamta dziewczyna w lesie, która uratowała życie Dougowi Kane’owi.Nie miałem pojęcia po co, ale w końcu ja nie jestem Wołem.A znów z drugiej strony, nawet Woły mogą czasem zrobić coś, czego się po nich nie spodziewasz.Dziewczyna dalej stała w tym samym miejscu.Jej żółty kombinezon był dziurawy - tak jak i wszystkie inne, odkąd skład przestał wydawać przydziały - ale był czysty.Kombinezon nie brudzi się ani nie mnie - brud jakoś się do niego nie klei, a jeśli już, to łatwo się zmywa.Ale ta dziewczyna to wcale nie była dziewczyna.Jak się lepiej przyjrzałem, zobaczyłem, że to kobieta, może nawet w wieku Annie.To przez te genomodyfikowane fioletowe oczy i figurę myślałem, że to dziewczyna.- A co ty możesz pomóc? - spytałem.- Nie dowiem się, dopóki nie zobaczę pacjentki, prawda? - rzuciła szorstko, ale z sensem.Tak, to miało trochę sensu.Zaprowadziłem ją do mieszkania Annie na Jay Street.Drzwi otworzyła Annie.Słyszałem, jak Lizzie kaszle, tak strasznie, że wydawało mi się, że ten kaszel zaraz i mnie wyszarpnie płuca na wierzch.Annie przepchnęła swoje potężne kształty na korytarz i zamknęła za sobą drzwi.- Kto to jest? Kogo ty mi tu sprowadzasz, Billy Washingtonie?! A ty wynoś się stąd! Już się przekonaliśmy, ile to z was, Wołów, pożytku, kiedy wszystko idzie nie tak, jak trzeba!Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Annie tak się wściekła.Wargi zaciskała tak, jakby były związane cementem, a palce zakrzywiła jak szpony, jakby miała zamiar przejechać nimi tę całą Victorię Turner po jej genomodyfikowanej ślicznej buźce.- Przyprowadził mnie tutaj, bo może będę w stanie pomóc temu choremu dziecku.Czy pani jest jego matką? Proszę, niech się pani odsunie i pozwoli mi spróbować.To ja się odsunąłem, a potem przysunąłem z powrotem, bo zranił mnie widok twarzy Annie.Była wściekła, przerażona i wyczerpana.Od dwóch dni ani na chwilę nie opuszczała Lizzie - ani żeby się przespać, ani nawet żeby się umyć.Ale Annie przyzwyczaiła się, że to Woły rozwiązują wszystkie jej problemy, i to też widać było teraz w jej twarzy.Razem z początkami nadziei.Annie potrzebowała komuś przyłożyć i komuś zaufać - mnie się wydawało, że to ja nadam się do jednego i drugiego, ale teraz była tu ta Victoria Turner i do obu tych rzeczy ona była lepsza.Annie sięgnęła ręką za siebie i otworzyła drzwi.Lizzie leżała na kanapie, gdzie zwykle ja śpię.Była cała rozpalona, ale Annie starała się trzymać ją pod kocem.Lizzie stale się rozkopywała.Była tam woda i jedzenie z kafeterii, ale Lizzie niczego nie tknęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]