[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Sylvio! Obiecałaś!Kierując się impulsem, Sylvia wyciągnęła rękę i zerwała Celii z twarzy okulary.Była przygotowana niemal na wszystko - rany, oparzenia, ślepotę.Jednak gdy ujrzała oczy Celii, zaczęła krzyczeć i krzyczeć, i nie mogła przestać.Były nie mniej czarne i puste niż jej okulary, niczym otwory w szarej, pozbawionej znaków szczególnych skórze twarzy.Nadawały jej wyraz zupełnej martwoty.Oblicze Celii wyglądało jak pośmiertna maska, jak przedmiot, który się poruszał, choć nie powinien.Celia schwyciła Sylvię za nadgarstek i wydobyła okulary z jej zaciśniętej kurczowo dłoni.- Przestań wrzeszczeć! - rozkazała.- W tej chwili przestań wrzeszczeć!- Ach! Ach! Ach! - Sylvia, drżąca ze zgrozy, zanosiła się od krzyku.- Przestań! - wrzasnęła na nią Celia.- Przestań! Zamknij się!- O Boże, to wszystko nieprawda! O Boże, ty nie jesteś prawdziwa! - krzyczała Sylvia.- To tylko koszmar! Odejdź! Idź sobie!Celia chwyciła za klapy bluzki Sylvii i potrząsnęła nią tak mocno, że wypadł jej jeden z kolczyków.- Zamknij się! Zamknij się, ty historyczko!Lecz Sylvia krzyczała i bełkotała, opadłszy na kolana, jak gdyby w mózgu spaliły się jej bezpieczniki i nic już nie mogło jej zatrzymać.Zobaczyć Celię przy życiu, gdy uważano ją za umarłą, było wystarczająco przerażającym przeżyciem.Lecz widzieć ją martwą, a jednocześnie w oczywisty sposób żywą - to było więcej, niż umysł mógł przyjąć do wiadomości.Celia zawahała się, obejrzała za siebie.Na klatce schodowej słychać było kroki, po czym odezwał się dzwonek.- Pani Cuddy? - zawołał męski głos.- Pani Cuddy, czy wszystko u pani w porządku?Celia podniosła prawą dłoń.odpięła guziczek i ściągnąwszy rękawiczkę, rzuciła ją na podłogę.Potem w ten sam sposób odkryła lewą dłoń.Ręce miała równie blade, gładkie i poszarzałe, jak cerę na twarzy.Zręcznie rozpięła prochowiec aż do samego dołu i wysunęła się z niego.Pod spodem była zupełnie naga, jeśli nie liczyć ciasno zawiniętego czarnego turbanu, czarnych pantofli na wysokim obcasie i szerokiego pasa z czarnej skóry, mocno opinającego talię.Jej ciało miało ten sam odcień perłowej szarości, która błyszczała w półmroku kuchni Sylvii niczym wypolerowane aluminium lub skóra niemowlęcia martwego od trzech dni.Chwyciła Sylvię za obie ręce.- Dalej, Sylvio - powiedziała pojednawczo - dalej, wstawaj!Sylvia wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczyma.- Jesteś naga.Jesteś martwa.Odejdź!- Dalej, Sylvio, wstajemy!- Pani Cuddy! - powtórzył męski głos.- To ja, portier Ramone.Pani Cuddy? Czy wszystko w porządku?- W jak największym porządku.Dziękuję, Ramone! - zawołała Celia, całkiem nieźle naśladując bostonski akcent Sylvii, która stała z kolanami lekko zgiętymi, jak gdyby nie miała siły się wyprostować.- Co teraz ze mną zrobisz? - zapytała urywanym głosem.- Co teraz chcesz ze mną zrobić? Proszę cię! Nikomu nie powiem! Obiecuję ci, Celio! Obiecuję!Celia przycisnęła Sylvię do siebie, otaczając ją ramionami i przyciskając jej policzek do swojej piersi.Z wolna, nieledwie zmysłowo, poczęła gładzić Sylvię po głowie.- Jesteś gorąca - wymamrotała Sylvia.- Myślałam, że zmarli powinni być zimni.- Ach, ale ja nie umarłam - odpowiedziała Celia, wciąż głaszcząc raz za razem jej włosy.- Jestem wyjątkowo żywa.Jestem tak bardzo żywa, że nigdy nie umrę.- Celio, jesteś taka gorąca.Nie przyciskaj się do mnie.Nie mogę tego wytrzymać.Bladoszare palce nadal gładziły jej włosy, aż do pierwszej smużki dymu z wierzchołka czaszki.Dał się wyczuć powiew zapachu spalenizny.- Celio, proszę cię! Sprawiasz mi ból! Jesteś taka gorąca!Ale powieki Celii zamknęły się nad jej pustymi oczodołami, jak gdyby wcale nie miała zamiaru słuchać, i w dalszym ciągu gładziła jej włosy, głęboko i zmysłowo przebierając palcami w jej lokach.Następna smużka dymu; cichy trzask przypalonych koniuszków włosów.- Sylvio, moje kochanie, ja nigdy nie umrę; ani Marianna, ani David, ani Leonard, ani Carmen, ani Julie, ani ktokolwiek z nas.Jesteśmy teraz oczyszczeni, każde z nas.Salamandry! I znajdzie się wielu innych, których trzeba będzie oczyścić, całe tysiące.Jej palce gładziły wciąż i gładziły.Sylvia próbowała się wyzwolić, lecz Celia tylko wzmocniła uścisk.Jej ramiona były teraz takie gorące, że jedwabna bluzka Sylvii zaczęła się tlić, a kwiecisty materiał spódnicy jął się kurczyć.Z włosów Sylvii dobywał się dym, wypełniając kuchnię ostrym, szczypiącym w oczy fetorem.Nagle krzyknęła z bólu, gdy na jej głowie buchnęły płomienie.Celia natychmiast zacisnęła jej usta dłonią, a palce miała tak gorące, że wargi Sylvii zaskwierczały niczym surowe mięso wrzucone na rozgrzaną do czerwoności patelnię.Sylvia skręcała się, wiła i rzucała w agonii, lecz nie mogła się uwolnić.Temperatura ciała Celii podniosła się tak wysoko, że bluzka i spódnica Sylvii przepaliły się na wylot, jej naskórek zaś przywarł do piersi, bioder i ud Celii, tak że obie kobiety były praktycznie przyspawane do siebie.Sylvia zaczerpnęła przegrzanego powietrza, które spaliło jej włoski w nozdrzach i wpadło do płuc niczym płonąca benzyna.Oparzyła się przedtem tylko raz w życiu, sześć lub siedem lat temu, kiedy upuściła sobie na stopę rondel pełen wrzątku.Wówczas wydawało jej się, iż kona z bólu.Lecz teraz zrozumiała, że to, co czuła wtedy, było zwyczajnym bólem, prawdziwe zaś konanie jest czymś tak intensywnym, że aż niemożliwym do opisania w kategoriach fizycznych.Było to doświadczenie duchowe tak dojmujące, że aż piękne, i tak doniosłe w skutkach dla jej centralnego układu nerwowego, iż poczuła się, jak gdyby odkryła wreszcie, co to znaczy być w pełni istotą ludzką.W rozżarzonych ramionach Celii pojęła, że Bóg obdarzył swoje dzieci zdolnością znoszenia cierpień tak wielkich, iż śmierć wydaje się przy nich ulgą i błogosławieństwem.Na tym właśnie polegało to straszliwe piękno.Nie była w stanie głośno krzyczeć.Lecz wewnątrz swego umysłu krzyczała i krzyczała, nawet gdy zatraciła już zdolność myślenia.Celia przyciskała ją do siebie coraz mocniej, pieszcząc jej ramiona i plecy.Gdziekolwiek dotarły jej ręce, pozostawiały za sobą pobrużdżone, pokrywające się pęcherzami ślady.Skóra płatami odchodziła Sylvii z pleców, aż wyglądała, jak gdyby miała na sobie baletową spódniczkę z przysmażonego mięsa.Uniosła pokrytą pęcherzami twarz ku Celii, która otwarła swe czarne, puste oczodoły.I mimo że nie mogła mówić, zakomunikowała jej za pomocą wszystkich wysychających od żaru nerwów swego ciała: „Zabij mnie, proszę cię, zabij! Nie każ mi więcej cierpieć!”Celia popatrzyła na nią straszliwymi czarnymi jamami, po czym zakryła znowu oczodoły.W tej właśnie chwili Sylvia buchnęła płomieniem.Jej płuca rozdęły się i rozpadły na kawałki, a krew i tkanki trysnęły z ust [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Sylvio! Obiecałaś!Kierując się impulsem, Sylvia wyciągnęła rękę i zerwała Celii z twarzy okulary.Była przygotowana niemal na wszystko - rany, oparzenia, ślepotę.Jednak gdy ujrzała oczy Celii, zaczęła krzyczeć i krzyczeć, i nie mogła przestać.Były nie mniej czarne i puste niż jej okulary, niczym otwory w szarej, pozbawionej znaków szczególnych skórze twarzy.Nadawały jej wyraz zupełnej martwoty.Oblicze Celii wyglądało jak pośmiertna maska, jak przedmiot, który się poruszał, choć nie powinien.Celia schwyciła Sylvię za nadgarstek i wydobyła okulary z jej zaciśniętej kurczowo dłoni.- Przestań wrzeszczeć! - rozkazała.- W tej chwili przestań wrzeszczeć!- Ach! Ach! Ach! - Sylvia, drżąca ze zgrozy, zanosiła się od krzyku.- Przestań! - wrzasnęła na nią Celia.- Przestań! Zamknij się!- O Boże, to wszystko nieprawda! O Boże, ty nie jesteś prawdziwa! - krzyczała Sylvia.- To tylko koszmar! Odejdź! Idź sobie!Celia chwyciła za klapy bluzki Sylvii i potrząsnęła nią tak mocno, że wypadł jej jeden z kolczyków.- Zamknij się! Zamknij się, ty historyczko!Lecz Sylvia krzyczała i bełkotała, opadłszy na kolana, jak gdyby w mózgu spaliły się jej bezpieczniki i nic już nie mogło jej zatrzymać.Zobaczyć Celię przy życiu, gdy uważano ją za umarłą, było wystarczająco przerażającym przeżyciem.Lecz widzieć ją martwą, a jednocześnie w oczywisty sposób żywą - to było więcej, niż umysł mógł przyjąć do wiadomości.Celia zawahała się, obejrzała za siebie.Na klatce schodowej słychać było kroki, po czym odezwał się dzwonek.- Pani Cuddy? - zawołał męski głos.- Pani Cuddy, czy wszystko u pani w porządku?Celia podniosła prawą dłoń.odpięła guziczek i ściągnąwszy rękawiczkę, rzuciła ją na podłogę.Potem w ten sam sposób odkryła lewą dłoń.Ręce miała równie blade, gładkie i poszarzałe, jak cerę na twarzy.Zręcznie rozpięła prochowiec aż do samego dołu i wysunęła się z niego.Pod spodem była zupełnie naga, jeśli nie liczyć ciasno zawiniętego czarnego turbanu, czarnych pantofli na wysokim obcasie i szerokiego pasa z czarnej skóry, mocno opinającego talię.Jej ciało miało ten sam odcień perłowej szarości, która błyszczała w półmroku kuchni Sylvii niczym wypolerowane aluminium lub skóra niemowlęcia martwego od trzech dni.Chwyciła Sylvię za obie ręce.- Dalej, Sylvio - powiedziała pojednawczo - dalej, wstawaj!Sylvia wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczyma.- Jesteś naga.Jesteś martwa.Odejdź!- Dalej, Sylvio, wstajemy!- Pani Cuddy! - powtórzył męski głos.- To ja, portier Ramone.Pani Cuddy? Czy wszystko w porządku?- W jak największym porządku.Dziękuję, Ramone! - zawołała Celia, całkiem nieźle naśladując bostonski akcent Sylvii, która stała z kolanami lekko zgiętymi, jak gdyby nie miała siły się wyprostować.- Co teraz ze mną zrobisz? - zapytała urywanym głosem.- Co teraz chcesz ze mną zrobić? Proszę cię! Nikomu nie powiem! Obiecuję ci, Celio! Obiecuję!Celia przycisnęła Sylvię do siebie, otaczając ją ramionami i przyciskając jej policzek do swojej piersi.Z wolna, nieledwie zmysłowo, poczęła gładzić Sylvię po głowie.- Jesteś gorąca - wymamrotała Sylvia.- Myślałam, że zmarli powinni być zimni.- Ach, ale ja nie umarłam - odpowiedziała Celia, wciąż głaszcząc raz za razem jej włosy.- Jestem wyjątkowo żywa.Jestem tak bardzo żywa, że nigdy nie umrę.- Celio, jesteś taka gorąca.Nie przyciskaj się do mnie.Nie mogę tego wytrzymać.Bladoszare palce nadal gładziły jej włosy, aż do pierwszej smużki dymu z wierzchołka czaszki.Dał się wyczuć powiew zapachu spalenizny.- Celio, proszę cię! Sprawiasz mi ból! Jesteś taka gorąca!Ale powieki Celii zamknęły się nad jej pustymi oczodołami, jak gdyby wcale nie miała zamiaru słuchać, i w dalszym ciągu gładziła jej włosy, głęboko i zmysłowo przebierając palcami w jej lokach.Następna smużka dymu; cichy trzask przypalonych koniuszków włosów.- Sylvio, moje kochanie, ja nigdy nie umrę; ani Marianna, ani David, ani Leonard, ani Carmen, ani Julie, ani ktokolwiek z nas.Jesteśmy teraz oczyszczeni, każde z nas.Salamandry! I znajdzie się wielu innych, których trzeba będzie oczyścić, całe tysiące.Jej palce gładziły wciąż i gładziły.Sylvia próbowała się wyzwolić, lecz Celia tylko wzmocniła uścisk.Jej ramiona były teraz takie gorące, że jedwabna bluzka Sylvii zaczęła się tlić, a kwiecisty materiał spódnicy jął się kurczyć.Z włosów Sylvii dobywał się dym, wypełniając kuchnię ostrym, szczypiącym w oczy fetorem.Nagle krzyknęła z bólu, gdy na jej głowie buchnęły płomienie.Celia natychmiast zacisnęła jej usta dłonią, a palce miała tak gorące, że wargi Sylvii zaskwierczały niczym surowe mięso wrzucone na rozgrzaną do czerwoności patelnię.Sylvia skręcała się, wiła i rzucała w agonii, lecz nie mogła się uwolnić.Temperatura ciała Celii podniosła się tak wysoko, że bluzka i spódnica Sylvii przepaliły się na wylot, jej naskórek zaś przywarł do piersi, bioder i ud Celii, tak że obie kobiety były praktycznie przyspawane do siebie.Sylvia zaczerpnęła przegrzanego powietrza, które spaliło jej włoski w nozdrzach i wpadło do płuc niczym płonąca benzyna.Oparzyła się przedtem tylko raz w życiu, sześć lub siedem lat temu, kiedy upuściła sobie na stopę rondel pełen wrzątku.Wówczas wydawało jej się, iż kona z bólu.Lecz teraz zrozumiała, że to, co czuła wtedy, było zwyczajnym bólem, prawdziwe zaś konanie jest czymś tak intensywnym, że aż niemożliwym do opisania w kategoriach fizycznych.Było to doświadczenie duchowe tak dojmujące, że aż piękne, i tak doniosłe w skutkach dla jej centralnego układu nerwowego, iż poczuła się, jak gdyby odkryła wreszcie, co to znaczy być w pełni istotą ludzką.W rozżarzonych ramionach Celii pojęła, że Bóg obdarzył swoje dzieci zdolnością znoszenia cierpień tak wielkich, iż śmierć wydaje się przy nich ulgą i błogosławieństwem.Na tym właśnie polegało to straszliwe piękno.Nie była w stanie głośno krzyczeć.Lecz wewnątrz swego umysłu krzyczała i krzyczała, nawet gdy zatraciła już zdolność myślenia.Celia przyciskała ją do siebie coraz mocniej, pieszcząc jej ramiona i plecy.Gdziekolwiek dotarły jej ręce, pozostawiały za sobą pobrużdżone, pokrywające się pęcherzami ślady.Skóra płatami odchodziła Sylvii z pleców, aż wyglądała, jak gdyby miała na sobie baletową spódniczkę z przysmażonego mięsa.Uniosła pokrytą pęcherzami twarz ku Celii, która otwarła swe czarne, puste oczodoły.I mimo że nie mogła mówić, zakomunikowała jej za pomocą wszystkich wysychających od żaru nerwów swego ciała: „Zabij mnie, proszę cię, zabij! Nie każ mi więcej cierpieć!”Celia popatrzyła na nią straszliwymi czarnymi jamami, po czym zakryła znowu oczodoły.W tej właśnie chwili Sylvia buchnęła płomieniem.Jej płuca rozdęły się i rozpadły na kawałki, a krew i tkanki trysnęły z ust [ Pobierz całość w formacie PDF ]