[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Henry mówił bardzo niewyraźnie.- Uzasadnienie, jak sądzę, powiedzenia mu „tak”.To moja wiara w słowa Springera, chociaż nie potrafiłbym ci powiedzieć, czemu mu wierzę.- A ten.Ashapola? - dopytywał się Gil.- Co o nim sądzisz?Henry pokręcił głową.- Możesz nazywać Boga, jak tylko ci się podoba.Możesz myśleć o Nim w dowolny sposób.On wciąż pozos­taje Bogiem.- Przerwał na chwilę.- Powtarzamy nieus­tannie wiele słów o nie kończących się zmaganiach między Dobrem i Złem, Gil.I dlatego powiedziałem mu „tak”.Czymkolwiek okaże się Ashapola, to z pewnością opowiada się za oświeceniem, dobrocią i chroni niewinnych.Dziew­czyna z plaży była niewinna i patrz, co się stało.Nawetgdyby nie robić nic więcej, to należałoby przynajmniej ochronić inne młode dziewczyny, a ona - cóż, ona winna zostać pomszczona.Westchnął, potem dodał:- Masz rację, drogi chłopcze, oczywiście, że masz rację.Nic nie mam do stracenia.Parę książek, z których większość i tak nie należy do mnie.Kilka kilogramów papieru.Dobre pióro i około czterdziestu butelek wódki.Życie się już skończyło i, tak czy owak, nie ma się już czym przejmować.Nie byłbym w stanie się zabić, ale naprawdę nie boję się już umierania.- Ja się zgodziłem, ponieważ druga taka szansa mogła­by mi się już nigdy nie trafić.I z powodu tej dziewczyny.I.no, ponieważ.to wszystko.Henry usiadł obok Gila i obaj zamilkli.W końcu Henry zaproponował:- Powinniśmy zadzwonić do niego.Czy do niej.Czy tego.Powinniśmy spotkać się z nim, skoro obaj już zdecy­dowaliśmy.- A co z Susan? - spytał Gil.- Nic.Ona jest zbyt wrażliwa.Nie byłaby zbyt dobrym łowcą takich bestii, uwierz mi.Polowałem raz w Kanadzie na karibu.Były z nami dwie kobiety i było to przerażająco uciążliwe.Przez cały czas nic tylko jazgotały i narzekały, ile to muszą się nachodzić.- Nie wydaje mi się, by polowanie na tę bestię przypo­minało tropienie karibu - westchnął Gil usiłując nie czynić z tego żartu.Nie wiedział za bardzo dlaczego, lecz zaczynał lubić Henry'ego, a nawet poczuwać się do pewnej nad nim opieki.Nie spotkał dotąd nigdy nikogo, kto byłby podobny do Henry'ego.Kogoś, kto potrafiłby poruszać się swobod­nie w obrębie filozofii, cytować poezję i wyjątki z dzieł, i to bez zastanowienia, a równocześnie zachowywać się z takim brakiem poszanowania wobec czegokolwiek i kogokolwiek, włącznie z sobą.Nie to, żeby podziwiał Henry'ego, lecz sprawiłoby mu przyjemność, gdyby mógł zaliczać go do swoich przyjaciół.- To mogłoby być bardzo niebezpieczne – powiedział Henry.- Może tak.Ale Springer chciał, żeby Susan nam pomogła, prawda? I musiał mieć po temu powód.Nie proponowałby jej tego, gdyby nie sądził, że ona może to przyjąć.Henry stał przez chwilę w miejscu, kołysząc się na boki jakby podłoga była pokładem podnoszącego się na łagodnej fali oceanicznego liniowca.- Czy wiesz może coś na temat właściwej płci Springera? - -spytał Gila zmieniając temat rozmowy.- No, nie, nie wiem.Dla mnie jest jak bezpłciowy chłopak.Jak buddyjski mnich czy ktoś taki.Henry uniósł brwi.- Mam wrażenie, że to ktoś więcej niż buddyjski mnich.I nie sądzę, by był bezpłciowy.Myślę, że jest raczej złoże­niem wszystkich płci, tych znanych i nieznanych.Sądzę, że jest mikrokosmosem wszystkiego, czego kiedykolwiek prag­nąłeś, raczej encyklopedią niż zwykłą książką.Henry podszedł bardzo blisko Gila i ścisnął jego ramie.Gil poczuł bijący od niego zapach alkoholu.Przyjrzał się przekrwionym oczom Henry'ego.- Sądzę, że Springer jest tym, co w czasach średniowie­cza nazywano zwykle aniołem.- Żartujesz - powiedział Gil, odsuwając się.Obrócił się na pięcie i znów popatrzył na Henry'ego.- Żartujesz, prawda?Powoli i stanowczo Henry pokręcił głową.- Springer jest aniołem.Odszukaj w słowniku słowo anioł i sprawdź, jak jest ono definiowane.Wysłannik Boga.I tym właśnie jest Springer.Wysłannik Ashapoli, który sądząc po wszelkich intencjach i celach, jest Bogiem.Tak zatem, mój przyjacielu, rozmawiając ze Springerem, rozmawiasz z kimś, kto tylko o jeden stopień różni się od Bytu Najwyższego, Stwórcy Wszechświata.Zaprawdę drżeć winieneś! Albowiem to jako Mojżesz i Krzew Gorejący!- Żartujesz sobie ze mnie - powtórzył Gil.- Możesz sobie myśleć, co chcesz - stwierdził Henry.- Jedyny sposób, by to sprawdzić, to spytać samego Springera.- Odstawił szklankę i rozejrzał się po pokoju, poklepując kieszenie jak małe tam-tamy.- No i gdzie są moje okulary?- Zadzwonię do Susan - zaproponował Gil.- Naprawdę sądzisz, że to mądrze?- Muszę, Henry.- Henry westchnął.- Niech będzie - zgodził się.- Ale powiem to Springerowi, wyraźnie i wprost: Susan nie może przyłączyć się do nas, jeśli związane z tym będzie najmniejsze nawet ryzyko, Nie chcę mieć na sumieniu życia młodej dziewczyny.Szcze­gólnie tak ładnej.- Podoba ci się, prawda? - uśmiechnął się Gil.Henry spojrzał na niego z ukosa.- Tak - oznajmił zaczepnie.- A tobie co do tego?Podczas gdy Henry przetrząsał mieszkanie w poszukiwa­niu swych okularów, butów i zmiętego, płóciennego płaszcza, Gil dzwonił do Susan.Odebrała jej babka i z miejsca chciała wiedzieć, kto mówi.- Po prostu przyjaciel.- Chłopiec?- O ile dobrze pamiętam, to tak, proszę pani.- Nie bądź wobec mnie taki śmiały.Susan wyszła.Jest na lunchu z Morgensternami.Możesz zadzwonić później, jeśli będziesz chciał, ale nie mogę ci zagwarantować, że ją zastaniesz.- Okay, proszę pani.Dziękuję.- Nie ma jej? - zapytał Henry.- Tym lepiej, zapewne.Nie chciałbym, żeby spotkała ją krzywda.Pomyślał o tym, co właśnie powiedział, i dodał:- Jeśli o to chodzi, to nie chciałbym też.żeby krzywda spotkała mnie.Żółtym mustangiem Gila pojechali do Camino del Mar i zaparkowali przed domem, w którym Springer pokazywał im odczyt pamięci znalezionej na plaży dziewczyny.Wysie­dli z wozu, przyglądając się ciemnym oknom i podupadłej fasadzie.Po raz pierwszy zadali sobie pytanie, czy zastaną tu Springera.Zresztą, Henry nadal nie mógł pozbyć się pytania, czy Springer w ogóle istnieje.Przeszli po zarośniętej ścieżce i przycisnęli zardzewiały dzwonek.Ze środka domu nie dobiegał nawet szmer.Nic nie zadzwoniło, nie zabrzęczało.Dzień był upalny, jasny i wilgotny, z niebem udekorowanym warstwami wysokich chmur, ostrzegających przed zmianą pogody.Henry był cały spocony, wyjął zwiniętą chustkę i przyłożył ją do czoła.Palcem rozluźnił krawat.- Nie mam pojęcia, po co wziąłeś ten krawat - rzu­cił Gil.- Jestem profesorem - odparł Henry nadymając się sztucznie.- Krawat jest symbolem mojej odpowiedzial­ności.Poza tym, przesuwając po nim palce w górę, z ła­twością jestem w stanie, w razie potrzeby, odnaleźć moją głowę.Czekali tak i czekali, lecz nikt nie otwierał.- Zadzwoń jeszcze raz - zaproponował Henry i gdy już miało to nastąpić, drzwi otworzyły się i stanął w nich Springer, z bladą twarzą i odziany w czerń.- Wcześnie przyszliście - uśmiechnął się.Henry uniósł lewą rękę i zmarszczył brwi.Zapomniał nakręcić zegarek.- Jak możemy być wcześnie, skoro wcale się nie uma­wialiśmy?- Chciałem powiedzieć, że nie oczekiwałem was już teraz.Weszli.W powietrzu unosił się zestarzały i niezbyt przy­jemny zapach olejku paczulowego.Poręcze przykryte zo­stały pokrowcami, tak jakby dom miał zostać opuszczony i zamknięty na lato.- Wiedziałeś, że przyjdziemy? - zdziwił się Henry.Springer przytaknął.- Wasza przyjaciółka też już jest.Przyszła wcześniej.Czeka na górze.Gil i Henry wymienili zdziwione spojrzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl