[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Czy owa potęga nie jest przypadkiem zwana Równowagą?188Róża wzięła starszą panią pod ramię i pomogła jej usiąść na przewróconym wiadrze.— Powiedzmy, że jestem po prostu bezkompromisowym przeciwnikiemwszelkich tyranii, niezależnie czy opierają się one na Ładzie, Chaosie, czy na jakiejkolwiek innej sile.— A zatem służyć musisz najpewniej Losowi — powiedziała pewnym głosemmatka Phatt.— Dokonałaś bowiem naprawdę wielkiego dzieła, dziecko.Na no-wo ukształtowałaś realia multiwersum.Naprawiłaś to, co tak nas martwiło.Czy możemy już ruszać w dalszą drogę?— A dokąd się wybieracie, matko Phatt? — spytał Elryk.— Gdzie chcecieszukać spokojnej przystani?— Przyszły mąż mej bratanicy przekonał nas do uroków zacisznego zakątkazwanego „Putney” — powiedział Fallogard, niezbyt jednak pewnym tonem.—Zatem poszukamy Putney wraz z nim.Powiedział ponadto, że zostawił tam nie dokończoną, dwutomową opowieść epicką tyczącą jakiegoś miejscowego bohate-ra, zatem na początek i tak musi zajrzeć właśnie tam.Ostatecznie jesteśmy teraz jedną rodziną i nie zamierzamy ponownie się rozdzielać.— I ja idę z nimi — powiedział Koropith, chwytając dłoń Róży i całującją z zakłopotaniem.— Weźmiemy statek Gaynora i ropucha i raz jeszcze prze-płyniemy przez Ciężkie Morze.Stamtąd wrócimy po śladach poprzez wymiary,a w końcu trafimy najpewniej nieuchronnie i do Putney.— Życzę wam bezpiecznej i niedługiej podróży — powiedziała Róża i teżucałowała jego dłonie.— Będzie mi ciebie brakować, panie Phatt.Wspaniale znajdujesz ślady w multiwersum.Rasowy ogar mentalny!Z fatalnej plaży ksi ˛ażę Elryk zmykał,Wszakoż nadzieja wielka serce mu rozpiera,Bo w jego dłoni róży kwiat zakwitał,A to oznacza skarb, co nie umiera.— zaintonował rudowłosy poeta, po czym wzruszył ramionami tytułem prze-prosin.— Nie byłem dziś gotów na nijakie epilogi.Szykowałem się raczej na szla-chetny koniec.Dalej, ropuchu! Chodź, Charion! Chodź, cała rodzino! Pożegluje-my przez Ciężkie Morze! Do dalekiego Putney i błogosławionego ciepła ogniska domowego!Żegnając się z nimi, Książę Ruin też przez chwilę zatęsknił jakby za życiem o wiele mniej urozmaiconym, takim, jakie toczyć się może w prowincjonalnym miasteczku.Po czym odwrócił się do Róży, wciąż tajemniczej Władczyni Przeznaczenia,i skłonił głowę.189— Proszę ze mną, pani.Musimy jeszcze wezwać smoka i mamy przed so-bą szmat drogi! Mój ojciec bez wątpienia nie na żarty niepokoi się stanem swej skołatanej duszy.EPILOGW którym Ksi ˛ażę Ruin dopełnia przyrzeczenia.Smoczyca Bliznopyska podniosła wspaniały łeb do pełnego, wrześniowegoksiężyca, wciągnęła wiatr w nozdrza i uderzywszy raz a mocno skrzydłami, wzleciała w mrok nocy, z której wynurzył się duch Sadryka.Elryk włożył żywą różę w bladą dłoń ojca.Na jego oczach płatki zwiędły, i nie ożywiany dłużej przez skrytą w nim siłę kwiat obumarł.Sadryk zaś westchnąłgłęboko.— Nie potrafię już dłużej żywić do cię nienawiści, synu — powiedział.—Dostałem dziś od ciebie o wiele więcej, niż miałem nadzieję otrzymać.Po czym ojciec ucałował syna w policzek i okazało się, że jego wargi stały się nagle gorące.Nigdy za życia nie okazał Elrykowi tyle serdeczności.— Bę-dę oczekiwać na ciebie, mój synu, tam gdzie czeka teraz na mnie twoja matka, w Puszczy Dusz.Albinos patrzył, jak duch znika niczym szept na wietrze, aż podniósłszy gło-wę zauważył, że wstrzymany dotąd w biegu pośród ruin czas ruszył na nowokształtując krwawą historię Melniboné, z całym jej tysiącletnim okrucieństwem bezlitosnych podbojów.Wszystko zaczynało się raz jeszcze.Przez krótką chwilę kusiło Elryka, by spróbować zmienić dzieje Świetlistego Imperium, uczynić jego mieszkańców łagodniejszymi i szlachetnymi istotami, ale ostatecznie potrząsnął tylko głową i odwrócił się plecami do H’hui’shan, do swej przeszłości i wszelkich spekulacji, co by było gdyby.Potem zasiadł w naturalnym wgłębieniu na smoczym grzbiecie i z nową nadzieją w głosie zawołał do swego wierzchowca, by wzlatywał w przestworza.Rozganiając skrzydłami chmury, smoczyca wzniosła się z nim w rozgwież-dżoną melnibonéańską noc podążając tam, gdzie na umówionym rozstaju dróg na krańcu Czasu czekała na Elryka Róża.Obiecał jej bowiem, że pierwszy raz widząc Tanelorn, ujrzy go z grzbietusmoka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Czy owa potęga nie jest przypadkiem zwana Równowagą?188Róża wzięła starszą panią pod ramię i pomogła jej usiąść na przewróconym wiadrze.— Powiedzmy, że jestem po prostu bezkompromisowym przeciwnikiemwszelkich tyranii, niezależnie czy opierają się one na Ładzie, Chaosie, czy na jakiejkolwiek innej sile.— A zatem służyć musisz najpewniej Losowi — powiedziała pewnym głosemmatka Phatt.— Dokonałaś bowiem naprawdę wielkiego dzieła, dziecko.Na no-wo ukształtowałaś realia multiwersum.Naprawiłaś to, co tak nas martwiło.Czy możemy już ruszać w dalszą drogę?— A dokąd się wybieracie, matko Phatt? — spytał Elryk.— Gdzie chcecieszukać spokojnej przystani?— Przyszły mąż mej bratanicy przekonał nas do uroków zacisznego zakątkazwanego „Putney” — powiedział Fallogard, niezbyt jednak pewnym tonem.—Zatem poszukamy Putney wraz z nim.Powiedział ponadto, że zostawił tam nie dokończoną, dwutomową opowieść epicką tyczącą jakiegoś miejscowego bohate-ra, zatem na początek i tak musi zajrzeć właśnie tam.Ostatecznie jesteśmy teraz jedną rodziną i nie zamierzamy ponownie się rozdzielać.— I ja idę z nimi — powiedział Koropith, chwytając dłoń Róży i całującją z zakłopotaniem.— Weźmiemy statek Gaynora i ropucha i raz jeszcze prze-płyniemy przez Ciężkie Morze.Stamtąd wrócimy po śladach poprzez wymiary,a w końcu trafimy najpewniej nieuchronnie i do Putney.— Życzę wam bezpiecznej i niedługiej podróży — powiedziała Róża i teżucałowała jego dłonie.— Będzie mi ciebie brakować, panie Phatt.Wspaniale znajdujesz ślady w multiwersum.Rasowy ogar mentalny!Z fatalnej plaży ksi ˛ażę Elryk zmykał,Wszakoż nadzieja wielka serce mu rozpiera,Bo w jego dłoni róży kwiat zakwitał,A to oznacza skarb, co nie umiera.— zaintonował rudowłosy poeta, po czym wzruszył ramionami tytułem prze-prosin.— Nie byłem dziś gotów na nijakie epilogi.Szykowałem się raczej na szla-chetny koniec.Dalej, ropuchu! Chodź, Charion! Chodź, cała rodzino! Pożegluje-my przez Ciężkie Morze! Do dalekiego Putney i błogosławionego ciepła ogniska domowego!Żegnając się z nimi, Książę Ruin też przez chwilę zatęsknił jakby za życiem o wiele mniej urozmaiconym, takim, jakie toczyć się może w prowincjonalnym miasteczku.Po czym odwrócił się do Róży, wciąż tajemniczej Władczyni Przeznaczenia,i skłonił głowę.189— Proszę ze mną, pani.Musimy jeszcze wezwać smoka i mamy przed so-bą szmat drogi! Mój ojciec bez wątpienia nie na żarty niepokoi się stanem swej skołatanej duszy.EPILOGW którym Ksi ˛ażę Ruin dopełnia przyrzeczenia.Smoczyca Bliznopyska podniosła wspaniały łeb do pełnego, wrześniowegoksiężyca, wciągnęła wiatr w nozdrza i uderzywszy raz a mocno skrzydłami, wzleciała w mrok nocy, z której wynurzył się duch Sadryka.Elryk włożył żywą różę w bladą dłoń ojca.Na jego oczach płatki zwiędły, i nie ożywiany dłużej przez skrytą w nim siłę kwiat obumarł.Sadryk zaś westchnąłgłęboko.— Nie potrafię już dłużej żywić do cię nienawiści, synu — powiedział.—Dostałem dziś od ciebie o wiele więcej, niż miałem nadzieję otrzymać.Po czym ojciec ucałował syna w policzek i okazało się, że jego wargi stały się nagle gorące.Nigdy za życia nie okazał Elrykowi tyle serdeczności.— Bę-dę oczekiwać na ciebie, mój synu, tam gdzie czeka teraz na mnie twoja matka, w Puszczy Dusz.Albinos patrzył, jak duch znika niczym szept na wietrze, aż podniósłszy gło-wę zauważył, że wstrzymany dotąd w biegu pośród ruin czas ruszył na nowokształtując krwawą historię Melniboné, z całym jej tysiącletnim okrucieństwem bezlitosnych podbojów.Wszystko zaczynało się raz jeszcze.Przez krótką chwilę kusiło Elryka, by spróbować zmienić dzieje Świetlistego Imperium, uczynić jego mieszkańców łagodniejszymi i szlachetnymi istotami, ale ostatecznie potrząsnął tylko głową i odwrócił się plecami do H’hui’shan, do swej przeszłości i wszelkich spekulacji, co by było gdyby.Potem zasiadł w naturalnym wgłębieniu na smoczym grzbiecie i z nową nadzieją w głosie zawołał do swego wierzchowca, by wzlatywał w przestworza.Rozganiając skrzydłami chmury, smoczyca wzniosła się z nim w rozgwież-dżoną melnibonéańską noc podążając tam, gdzie na umówionym rozstaju dróg na krańcu Czasu czekała na Elryka Róża.Obiecał jej bowiem, że pierwszy raz widząc Tanelorn, ujrzy go z grzbietusmoka [ Pobierz całość w formacie PDF ]