[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właściwie niczym się nie wyróżniali, ale mimo to Eddie się domyślił, kim są.Byli niczym obrazek z dziecinnej układanki raz ułożony, na zawsze pozostajew pamięci.Eddie lekko się zaczerwienił, ponieważ Roland zwrócił jego uwagę nato, co on powinien dostrzec natychmiast a rozszyfrował tylko dwóch.Tych trojemaskowało się lepiej, lecz też nie za dobrze oczy telefonującego, zapatrzonew wyimaginowany obraz osoby, z którą rozmawiał, bacznie spoglądały wokół.i, pozornie przypadkowo, co chwila kierowały się na Eddiego.Kobieta z torebkąnie znalazła tego, czego szukała, a jednak nie zrezygnowała z dalszych poszuki-wań, lecz robiła to bez końca. Klient zaś zdążyłby już co najmniej dziesięć razyobejrzeć każda koszulkę na obrotowym wieszaku.71Nagle Eddie poczuł się tak, jakby znów miał pięć lat i bał się przejść przezulicę, dopóki Henry nie wezmie go za rękę. Nieważne uspokajał go Roland. I nie martw się o jedzenie.Jadałem ży-we owady, przynajmniej żywe na tyle, że niektóre z nich zbiegały mi do żołądka. Taak odparł Eddie ale to jest Nowy Jork.Zaniósł hot dogi i colę na sam koniec baru i stanął plecami do głównego holu.Potem zerknął w kierunku lewego rogu.Owalne lustro wybrzuszało się tam, jaksuperczułe oko.Widział w nim wszystkich śledzących go agentów, lecz żadenz nich nie znajdował się dostatecznie blisko, żeby zdołał dostrzec kanapki i colę.I bardzo dobrze, gdyż Eddie nie miał pojęcia, co teraz nastąpi. Połóż tę astynę na chlebie z mięsem.Potem wez wszystko w dłonie. Aspirynę. Dobrze.Nazywaj to żabim skrzekiem, jeśli chcesz.Eddie.Tylko zrób to.Wyjął anacynę z plastikowej torebki, którą wcześniej wepchnął do kieszeni,i już miał wsunąć pudełko do hot doga, gdy uświadomił sobie, że Roland będziemiał problemy nie tylko z otwarciem pudełka, ale i z wyjęciem z niego proszków.Zrobił to sam: wytrząsnął trzy tabletki na papierową serwetkę, zastanowił sięi dodał jeszcze trzy. Trzy teraz, trzy pózniej.Jeśli będzie jakieś pózniej. W porządku.Dziękuję. I co teraz? Wez to wszystko w dłonie.Eddie ponownie zerknął w wypukłe lustro.Dwaj agenci niedbałym krokiemzmierzali w kierunku baru.może nie podobało im się to, że Eddie stoi odwró-cony do nich plecami, a może wyczuli, że coś jest nie w porządku, i postanowilito sprawdzić.Jeśli coś ma się stać, powinno się stać szybko.Eddie spełnił prośbę Rolanda i poczuł ciepło parówek w otoczce białej bułkioraz zimno schłodzonej pepsi.W tym momencie wyglądał jak facet zamierzającyzanieść przysmaki swoim dzieciakom.i nagle wszystko to zaczęło mu topniećw rękach.Spojrzał w dół, coraz szerzej otwierając oczy, aż miał wrażenie, że zaraz muwypadną z orbit i zawisną na szypułkach.Przez warstwę bułki widział parówki.Przez ścianki kubka widział pepsi, gęsty od lodu płyn, uformowany w kształtnaczynia, które stało się niewidzialne.Potem poprzez kanapki ujrzał czerwonyblat kontuaru, a przez pepsi białą ścianę.Jego dłonie zaczęły przysuwać się dosiebie.aż w końcu się zetknęły.Jedzenie.serwetki.pepsi.sześć tabletekanacyny.wszystko to, co w nich trzymał, zniknęło. Jezus podskoczył i zagrał na skrzypkach pomyślał oniemiały Eddie.Po-spiesznie zerknął w owalne lustro.Drzwi zniknęły.Rolanda również nie byłojuż w jego umyśle.72 Podjedz sobie, przyjacielu pomyślał Eddie.Tylko czy ta obca osobowość,która nazywała się Rolandem, naprawdę była jego przyjacielem? To się dopierookaże, czyż nie? Uratował tyłek Eddiego, to prawda, ale to wcale nie oznacza,że jest dobrym skautem.Mimo wszystko Eddie lubił Rolanda.Obawiał się go,a jednocześnie polubił.Podejrzewał, że z czasem mógłby go pokochać, tak jak kochał Henry ego. Najedz się, przybyszu.Najedz się, przeżyj.i wróć.Obok leżało kilka zabrudzonych musztardą serwetek, pozostawionych przezpoprzedniego klienta.Eddie zmiął je w kulkę i cisnął do kosza, idąc do wyj-ścia i poruszając ustami, jakby kończył przeżuwać.Zdołał nawet lekko czknąć,podchodząc do czarnoskórego i podążając w stronę znaków głoszących Bagażeoraz Wyjście do miasta. Nie znalazł pan odpowiedniej koszulki? zapytał. Przepraszam? czarnoskóry odwrócił się od ekranu monitora wyświetla-jącego godziny odlotów American Airlines, które pozornie studiował. Myślałem, że szuka pan takiej z napisem Wspomóżcie mnie, proszę, je-stem tajnym agentem powiedział Eddie i poszedł dalej.Kierując się do schodów, zauważył, że kobieta z torebką pospiesznie zatrza-skuje ją i wstaje z ławki. O rany, to istna parada Macy ego z okazji Zwięta Dziękczynienia.Eddie uznał ten dzień za cholernie interesujący i podejrzewał, że to jeszcze niewszystko.* * *Kiedy Roland znów zobaczył wychodzące z fal homaropodobne stwory (awięc ich obecność nie była związana z przypływem, ale z nadejściem zmroku),opuścił Eddiego Deana, żeby przenieść gdzieś swoje ciało, zanim potwory znajdąje i pożrą.Spodziewał się bólu i był nań przygotowany.Od tak dawna żył z bólem, żeprawie się z nim zaprzyjaznił.Jednakże przeraziła go szybkość, z jaką rosła go-rączka i opuszczały go siły.Jeśli nie był umierający przedtem, to teraz na pewnoumierał.Czy w świecie więznia istniało dostatecznie silne lekarstwo, żeby po-wstrzymać ten proces? Może.Jeśli jednak nie zdobędzie go w ciągu następnychsześciu lub ośmiu godzin, nie będzie to już miało żadnego znaczenia.Sprawy zaj-dą tak daleko, że żadne lekarstwo ani żadna magia tego lub innego świata niezdołają go już uzdrowić.Nie był w stanie chodzić.Będzie musiał się czołgać.73Już miał zacząć to robić, gdy jego spojrzenie przywarło do kłębu zmiętej ta-śmy izolacyjnej i woreczków z diabelskim zielem.Jeśli je tutaj zostawi, homa-rokoszmary z pewnością potną worki szczypcami.a bryza rozwieje proszek nacztery strony świata. Co też powinno się z nim zrobić? zastanawiał się ponu-ro rewolwerowiec.Nie mógł dopuścić do tego, żeby zniknął.Przyjdzie taki czas,że Eddie Dean może znalezć się w poważnych tarapatach, nie mając tego proszku.Trudno udobruchać takich ludzi, do jakich zapewne należał ten Balazar.On bę-dzie chciał dostać towar, za który zapłacił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Właściwie niczym się nie wyróżniali, ale mimo to Eddie się domyślił, kim są.Byli niczym obrazek z dziecinnej układanki raz ułożony, na zawsze pozostajew pamięci.Eddie lekko się zaczerwienił, ponieważ Roland zwrócił jego uwagę nato, co on powinien dostrzec natychmiast a rozszyfrował tylko dwóch.Tych trojemaskowało się lepiej, lecz też nie za dobrze oczy telefonującego, zapatrzonew wyimaginowany obraz osoby, z którą rozmawiał, bacznie spoglądały wokół.i, pozornie przypadkowo, co chwila kierowały się na Eddiego.Kobieta z torebkąnie znalazła tego, czego szukała, a jednak nie zrezygnowała z dalszych poszuki-wań, lecz robiła to bez końca. Klient zaś zdążyłby już co najmniej dziesięć razyobejrzeć każda koszulkę na obrotowym wieszaku.71Nagle Eddie poczuł się tak, jakby znów miał pięć lat i bał się przejść przezulicę, dopóki Henry nie wezmie go za rękę. Nieważne uspokajał go Roland. I nie martw się o jedzenie.Jadałem ży-we owady, przynajmniej żywe na tyle, że niektóre z nich zbiegały mi do żołądka. Taak odparł Eddie ale to jest Nowy Jork.Zaniósł hot dogi i colę na sam koniec baru i stanął plecami do głównego holu.Potem zerknął w kierunku lewego rogu.Owalne lustro wybrzuszało się tam, jaksuperczułe oko.Widział w nim wszystkich śledzących go agentów, lecz żadenz nich nie znajdował się dostatecznie blisko, żeby zdołał dostrzec kanapki i colę.I bardzo dobrze, gdyż Eddie nie miał pojęcia, co teraz nastąpi. Połóż tę astynę na chlebie z mięsem.Potem wez wszystko w dłonie. Aspirynę. Dobrze.Nazywaj to żabim skrzekiem, jeśli chcesz.Eddie.Tylko zrób to.Wyjął anacynę z plastikowej torebki, którą wcześniej wepchnął do kieszeni,i już miał wsunąć pudełko do hot doga, gdy uświadomił sobie, że Roland będziemiał problemy nie tylko z otwarciem pudełka, ale i z wyjęciem z niego proszków.Zrobił to sam: wytrząsnął trzy tabletki na papierową serwetkę, zastanowił sięi dodał jeszcze trzy. Trzy teraz, trzy pózniej.Jeśli będzie jakieś pózniej. W porządku.Dziękuję. I co teraz? Wez to wszystko w dłonie.Eddie ponownie zerknął w wypukłe lustro.Dwaj agenci niedbałym krokiemzmierzali w kierunku baru.może nie podobało im się to, że Eddie stoi odwró-cony do nich plecami, a może wyczuli, że coś jest nie w porządku, i postanowilito sprawdzić.Jeśli coś ma się stać, powinno się stać szybko.Eddie spełnił prośbę Rolanda i poczuł ciepło parówek w otoczce białej bułkioraz zimno schłodzonej pepsi.W tym momencie wyglądał jak facet zamierzającyzanieść przysmaki swoim dzieciakom.i nagle wszystko to zaczęło mu topniećw rękach.Spojrzał w dół, coraz szerzej otwierając oczy, aż miał wrażenie, że zaraz muwypadną z orbit i zawisną na szypułkach.Przez warstwę bułki widział parówki.Przez ścianki kubka widział pepsi, gęsty od lodu płyn, uformowany w kształtnaczynia, które stało się niewidzialne.Potem poprzez kanapki ujrzał czerwonyblat kontuaru, a przez pepsi białą ścianę.Jego dłonie zaczęły przysuwać się dosiebie.aż w końcu się zetknęły.Jedzenie.serwetki.pepsi.sześć tabletekanacyny.wszystko to, co w nich trzymał, zniknęło. Jezus podskoczył i zagrał na skrzypkach pomyślał oniemiały Eddie.Po-spiesznie zerknął w owalne lustro.Drzwi zniknęły.Rolanda również nie byłojuż w jego umyśle.72 Podjedz sobie, przyjacielu pomyślał Eddie.Tylko czy ta obca osobowość,która nazywała się Rolandem, naprawdę była jego przyjacielem? To się dopierookaże, czyż nie? Uratował tyłek Eddiego, to prawda, ale to wcale nie oznacza,że jest dobrym skautem.Mimo wszystko Eddie lubił Rolanda.Obawiał się go,a jednocześnie polubił.Podejrzewał, że z czasem mógłby go pokochać, tak jak kochał Henry ego. Najedz się, przybyszu.Najedz się, przeżyj.i wróć.Obok leżało kilka zabrudzonych musztardą serwetek, pozostawionych przezpoprzedniego klienta.Eddie zmiął je w kulkę i cisnął do kosza, idąc do wyj-ścia i poruszając ustami, jakby kończył przeżuwać.Zdołał nawet lekko czknąć,podchodząc do czarnoskórego i podążając w stronę znaków głoszących Bagażeoraz Wyjście do miasta. Nie znalazł pan odpowiedniej koszulki? zapytał. Przepraszam? czarnoskóry odwrócił się od ekranu monitora wyświetla-jącego godziny odlotów American Airlines, które pozornie studiował. Myślałem, że szuka pan takiej z napisem Wspomóżcie mnie, proszę, je-stem tajnym agentem powiedział Eddie i poszedł dalej.Kierując się do schodów, zauważył, że kobieta z torebką pospiesznie zatrza-skuje ją i wstaje z ławki. O rany, to istna parada Macy ego z okazji Zwięta Dziękczynienia.Eddie uznał ten dzień za cholernie interesujący i podejrzewał, że to jeszcze niewszystko.* * *Kiedy Roland znów zobaczył wychodzące z fal homaropodobne stwory (awięc ich obecność nie była związana z przypływem, ale z nadejściem zmroku),opuścił Eddiego Deana, żeby przenieść gdzieś swoje ciało, zanim potwory znajdąje i pożrą.Spodziewał się bólu i był nań przygotowany.Od tak dawna żył z bólem, żeprawie się z nim zaprzyjaznił.Jednakże przeraziła go szybkość, z jaką rosła go-rączka i opuszczały go siły.Jeśli nie był umierający przedtem, to teraz na pewnoumierał.Czy w świecie więznia istniało dostatecznie silne lekarstwo, żeby po-wstrzymać ten proces? Może.Jeśli jednak nie zdobędzie go w ciągu następnychsześciu lub ośmiu godzin, nie będzie to już miało żadnego znaczenia.Sprawy zaj-dą tak daleko, że żadne lekarstwo ani żadna magia tego lub innego świata niezdołają go już uzdrowić.Nie był w stanie chodzić.Będzie musiał się czołgać.73Już miał zacząć to robić, gdy jego spojrzenie przywarło do kłębu zmiętej ta-śmy izolacyjnej i woreczków z diabelskim zielem.Jeśli je tutaj zostawi, homa-rokoszmary z pewnością potną worki szczypcami.a bryza rozwieje proszek nacztery strony świata. Co też powinno się z nim zrobić? zastanawiał się ponu-ro rewolwerowiec.Nie mógł dopuścić do tego, żeby zniknął.Przyjdzie taki czas,że Eddie Dean może znalezć się w poważnych tarapatach, nie mając tego proszku.Trudno udobruchać takich ludzi, do jakich zapewne należał ten Balazar.On bę-dzie chciał dostać towar, za który zapłacił [ Pobierz całość w formacie PDF ]