[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wezwij ochronę - rzucił O Mara, biegnąc ku miejscu zamieszania.- Uzbrojoną i zsolidnymi kajdankami - dodał, jednak porucznik biegł już do najbliższego komunikatora.Uczestnicy awantury tak się splątali, że O Mara nie mógł zrazu rozpoznać, ile i jakiestworzenia miotają się wśród szczątków połamanych mebli.Czyniony przez nie hałas niepodpowiadał, co mogło stać się przyczyną bójki.Widać jednak było, że kilka istot walczy nazasadzie każdy z każdym i nie był to atak na jedną osobę.O Mara miał nadzieję, że w tejsytuacji nie dojdzie do szczególnie groznych obrażeń.Najbliżej miotał się Tralthańczyk, który próbował skruszyć kościany pancerzMelfianina.Krabowaty odwzajemniał się, mierząc szczypcami w skórzasty bokprześladowcy.Niedzwiedziowaty Orligianin uczepił się z kolei jednej z macek Tralthańczykai próbował kopniakami podciąć mu nogi, aby przewrócić słoniowatego.Obok ziemskipielęgniarz, z krwią cieknącą już po twarzy, robił użytek z pięści i nóg.Orligianin też miałsierść posklejaną plamami krwi, a jedna z kończyn Melfianina zwisała bezwładnie.GdyO Mara podbiegł bliżej, ze środka gromady wyleciał niewidoczny wcześniej Nidiańczyk.Psycholog wyhamował, opadł na jedno kolano i złapał misiowatego za ramiona.- Dlaczego, u diabła, walczycie?! - zawołał, starając się przekrzyczeć hałas.-Przestańcie, zanim was stąd skreślą!- Wiem, cholera - rzucił Nidiańczyk.- Chciałem ich powstrzymać, ale mieli nade mnąprzewagę.Może pan zdoła do nich przemówić.O Mara mruknął coś tytułem przeprosin, postawił Nidiańczyka na równe nogi i zacząłokrążać walczącą grupę, która kompletnie go ignorowała.Nagle dojrzał szansę.Przyskoczyłdo Ziemianina i zadał mu podwójny cios w nerki.Gdy mężczyzna otworzył szeroko usta iopadł na kolana, O Mara złapał go wpół i odciągnął kilka jardów dalej.- Nie ruszaj się stąd! - krzyknął, zostawiając pielęgniarza na podłodze.- Jeślispróbujesz, przejdę po twojej głupiej gębie.Gdy wrócił do pozostałych, był już na tyle rozwścieczony całym zdarzeniem, że gotówbył zrobić niemal dokładnie to, co obiecał.Melfianina obezwładnił, podkładając ręce pod spodni pancerz i unosząc istotę z własnątwarzą przytuloną do wierzchniego pancerza krabowatego, tak aby ten nie mógł dosięgnąć goszczypcami.Ułożył go w pewnej odległości od ziemskiego pielęgniarza.Z Orligianinemmogło być trudniej.Nawet w dawnych dniach, gdy miał więcej mięśni i mało tłuszczu, rzadkostawał z nimi w szranki.Nieco zawstydzony faktem, że po latach cywilizowanego życiazaczęła mu się nawet ta aktywność podobać, złapał Orligianina za długie, porośnięte futremuszy, wraził mu kolano między łopatki i szarpnął tułów tamtego do tyłu.Orligianin zawył rozgłośnie i puścił mackę Tralthańczyka.Potem opadł na czworaki izaczął miotać się niczym oszalały wierzchowiec próbujący zrzucić upartego jezdzca.Może bymu się nawet udało, gdyby nie para hudlariańskich macek, które ujęły go żelaznym uściskiemza nogi i tułów i uniosły wysoko w powietrze.Druga para macek uwzięła się na O Marę.- Co ty robisz? - warknął psycholog.- Postaw mnie, do diabła.- Tylko wtedy, gdy obiecacie, że nie będziecie już próbowali rozstrzygać sporupoprzez fizyczną agresję - zawibrowała znajdująca się teraz pod O Marą membranaHudlarianina.- Jesteście winni naruszenia zasad cywilizowanego zachowania.- Już dobrze, siostro - powiedział Braithwaite, ledwo powstrzymując się od uśmiechu.- Ziemianin próbował ich rozdzielić.To pozytywna postać.Gdy O Mara stanął znowu na podłodze, spojrzał gniewnie na podwładnego.- Dobrze się pan bawi, poruczniku?- Tylko trochę, sir - odparł całkiem niespeszony Braithwaite.Poza tym nie ma tu nicśmiesznego.Gdy wezwałem strażników, zobaczyłem przechodzącego akurat korytarzemHudlarianina i poprosiłem go o pomoc.Przerwał i pomachał sześciu masywnym Orligianom, którzy wbiegli do stołówki z całąkolekcją paralizatorów przymocowanych do uprzęży.- Już są - mruknął.- Skoro tak, proponuję zająć się rannymi.Kogo jak kogo, alelekarzy tu nie brakuje.Potem trzeba będzie zamknąć uczestników bójki pod strażą w ichkabinach i przesłuchać każdego z osobna w celu ustalenia podłoża konfliktu.- Zatem proszę to zrobić - powiedział O Mara.- Czy coś jeszcze przychodzi panu dogłowy?- Tak, sir - odparł z niepokojem porucznik.- Ziemianina i Orligianina rozpoznaję, codo dwóch pozostałych nie jestem pewien, bo wszyscy Melfianie i Tralthańczycy wyglądajądla mnie tak samo, ale mam wrażenie, że cała ta grupa pracuje na oddziale, na którymprzebywa obecnie Tunneckis.ROZDZIAA TRZYDZIESTYOjczulek Lioren został niegdyś uhonorowany Błękitną Peleryną, co było tarlańskimodpowiednikiem ziemskiej Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, jednak po incydencie naCromsaggarze zrezygnował z uprawiania swojego zawodu.Wszyscy w Szpitalu wiedzieli,dlaczego pracował w dziale psychologii jako konsultant do spraw religii, a nie najakimkolwiek oddziale, ale do teraz nikt, nawet żaden Kelgianin, nie okazał się na tyle głupi,aby wypomnieć mu to prosto w twarz.Lioren zacisnął wszystkie osiem rąk, aby opanować gniew.- Co cię trapi, przyjacielu? - spytał łagodnie.- Ty - odparł Kelgianin, falując energicznie sierścią.- Jesteś świętoszkowatym ipełnym hipokryzji mordercą.Odejdz i przestań zatruwać mnie swoimi idiotycznymireligiami.Niczego ci nie powiem i nie chcę słuchać kogoś, kto wygląda jak uschnięte drzewoshumpidu.Zostaw mnie.W ogólnym zarysie wysokie i stożkowate ciało Liorena, z czterema przypominającymikorzenie nogami i ośmioma górnymi kończynami odchodzącymi od tułowia na dwóchpoziomach, mogło do pewnego stopnia kojarzyć się z kelgiańskim drzewem shumpidu, aleraczej tylko wtedy, gdy stosujący to porównanie chciał być nieuprzejmy.Z jakiegoś powodutemu właśnie Kelgianinowi zebrało się na obelgi, jednak Lioren zainteresowany byłgłębszymi przyczynami nietypowego zachowania gąsienicowatego.- Zostawię cię, jeśli tego naprawdę pragniesz - powiedział spokojnie.- Chcę jednakusłyszeć, co cię trapi.Mogę też posłuchać wyzwisk, jeśli są one częścią problemu.Niezamierzam uczyć cię niczego, czego nie będziesz chciał przyjąć.Na Tarli jest wiele drzew,które są do mnie trochę podobne.Na niektórych zamieszkują małe, futrzane istoty, któretrochę przypominają Kelgian.Ani drzewa, ani futrzaki nie mają w tym względzie żadnegowyboru.Inaczej niż my, stworzenia cywilizowane, obdarzone wolną wolą i rozumem.- Powiedzmy - nie powstrzymał się Kelgianin.Jego sierść nadal falowała i zbijała się w kępy, co oznaczało duże pobudzenie, aleprzynajmniej przestał tyle mówić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Wezwij ochronę - rzucił O Mara, biegnąc ku miejscu zamieszania.- Uzbrojoną i zsolidnymi kajdankami - dodał, jednak porucznik biegł już do najbliższego komunikatora.Uczestnicy awantury tak się splątali, że O Mara nie mógł zrazu rozpoznać, ile i jakiestworzenia miotają się wśród szczątków połamanych mebli.Czyniony przez nie hałas niepodpowiadał, co mogło stać się przyczyną bójki.Widać jednak było, że kilka istot walczy nazasadzie każdy z każdym i nie był to atak na jedną osobę.O Mara miał nadzieję, że w tejsytuacji nie dojdzie do szczególnie groznych obrażeń.Najbliżej miotał się Tralthańczyk, który próbował skruszyć kościany pancerzMelfianina.Krabowaty odwzajemniał się, mierząc szczypcami w skórzasty bokprześladowcy.Niedzwiedziowaty Orligianin uczepił się z kolei jednej z macek Tralthańczykai próbował kopniakami podciąć mu nogi, aby przewrócić słoniowatego.Obok ziemskipielęgniarz, z krwią cieknącą już po twarzy, robił użytek z pięści i nóg.Orligianin też miałsierść posklejaną plamami krwi, a jedna z kończyn Melfianina zwisała bezwładnie.GdyO Mara podbiegł bliżej, ze środka gromady wyleciał niewidoczny wcześniej Nidiańczyk.Psycholog wyhamował, opadł na jedno kolano i złapał misiowatego za ramiona.- Dlaczego, u diabła, walczycie?! - zawołał, starając się przekrzyczeć hałas.-Przestańcie, zanim was stąd skreślą!- Wiem, cholera - rzucił Nidiańczyk.- Chciałem ich powstrzymać, ale mieli nade mnąprzewagę.Może pan zdoła do nich przemówić.O Mara mruknął coś tytułem przeprosin, postawił Nidiańczyka na równe nogi i zacząłokrążać walczącą grupę, która kompletnie go ignorowała.Nagle dojrzał szansę.Przyskoczyłdo Ziemianina i zadał mu podwójny cios w nerki.Gdy mężczyzna otworzył szeroko usta iopadł na kolana, O Mara złapał go wpół i odciągnął kilka jardów dalej.- Nie ruszaj się stąd! - krzyknął, zostawiając pielęgniarza na podłodze.- Jeślispróbujesz, przejdę po twojej głupiej gębie.Gdy wrócił do pozostałych, był już na tyle rozwścieczony całym zdarzeniem, że gotówbył zrobić niemal dokładnie to, co obiecał.Melfianina obezwładnił, podkładając ręce pod spodni pancerz i unosząc istotę z własnątwarzą przytuloną do wierzchniego pancerza krabowatego, tak aby ten nie mógł dosięgnąć goszczypcami.Ułożył go w pewnej odległości od ziemskiego pielęgniarza.Z Orligianinemmogło być trudniej.Nawet w dawnych dniach, gdy miał więcej mięśni i mało tłuszczu, rzadkostawał z nimi w szranki.Nieco zawstydzony faktem, że po latach cywilizowanego życiazaczęła mu się nawet ta aktywność podobać, złapał Orligianina za długie, porośnięte futremuszy, wraził mu kolano między łopatki i szarpnął tułów tamtego do tyłu.Orligianin zawył rozgłośnie i puścił mackę Tralthańczyka.Potem opadł na czworaki izaczął miotać się niczym oszalały wierzchowiec próbujący zrzucić upartego jezdzca.Może bymu się nawet udało, gdyby nie para hudlariańskich macek, które ujęły go żelaznym uściskiemza nogi i tułów i uniosły wysoko w powietrze.Druga para macek uwzięła się na O Marę.- Co ty robisz? - warknął psycholog.- Postaw mnie, do diabła.- Tylko wtedy, gdy obiecacie, że nie będziecie już próbowali rozstrzygać sporupoprzez fizyczną agresję - zawibrowała znajdująca się teraz pod O Marą membranaHudlarianina.- Jesteście winni naruszenia zasad cywilizowanego zachowania.- Już dobrze, siostro - powiedział Braithwaite, ledwo powstrzymując się od uśmiechu.- Ziemianin próbował ich rozdzielić.To pozytywna postać.Gdy O Mara stanął znowu na podłodze, spojrzał gniewnie na podwładnego.- Dobrze się pan bawi, poruczniku?- Tylko trochę, sir - odparł całkiem niespeszony Braithwaite.Poza tym nie ma tu nicśmiesznego.Gdy wezwałem strażników, zobaczyłem przechodzącego akurat korytarzemHudlarianina i poprosiłem go o pomoc.Przerwał i pomachał sześciu masywnym Orligianom, którzy wbiegli do stołówki z całąkolekcją paralizatorów przymocowanych do uprzęży.- Już są - mruknął.- Skoro tak, proponuję zająć się rannymi.Kogo jak kogo, alelekarzy tu nie brakuje.Potem trzeba będzie zamknąć uczestników bójki pod strażą w ichkabinach i przesłuchać każdego z osobna w celu ustalenia podłoża konfliktu.- Zatem proszę to zrobić - powiedział O Mara.- Czy coś jeszcze przychodzi panu dogłowy?- Tak, sir - odparł z niepokojem porucznik.- Ziemianina i Orligianina rozpoznaję, codo dwóch pozostałych nie jestem pewien, bo wszyscy Melfianie i Tralthańczycy wyglądajądla mnie tak samo, ale mam wrażenie, że cała ta grupa pracuje na oddziale, na którymprzebywa obecnie Tunneckis.ROZDZIAA TRZYDZIESTYOjczulek Lioren został niegdyś uhonorowany Błękitną Peleryną, co było tarlańskimodpowiednikiem ziemskiej Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, jednak po incydencie naCromsaggarze zrezygnował z uprawiania swojego zawodu.Wszyscy w Szpitalu wiedzieli,dlaczego pracował w dziale psychologii jako konsultant do spraw religii, a nie najakimkolwiek oddziale, ale do teraz nikt, nawet żaden Kelgianin, nie okazał się na tyle głupi,aby wypomnieć mu to prosto w twarz.Lioren zacisnął wszystkie osiem rąk, aby opanować gniew.- Co cię trapi, przyjacielu? - spytał łagodnie.- Ty - odparł Kelgianin, falując energicznie sierścią.- Jesteś świętoszkowatym ipełnym hipokryzji mordercą.Odejdz i przestań zatruwać mnie swoimi idiotycznymireligiami.Niczego ci nie powiem i nie chcę słuchać kogoś, kto wygląda jak uschnięte drzewoshumpidu.Zostaw mnie.W ogólnym zarysie wysokie i stożkowate ciało Liorena, z czterema przypominającymikorzenie nogami i ośmioma górnymi kończynami odchodzącymi od tułowia na dwóchpoziomach, mogło do pewnego stopnia kojarzyć się z kelgiańskim drzewem shumpidu, aleraczej tylko wtedy, gdy stosujący to porównanie chciał być nieuprzejmy.Z jakiegoś powodutemu właśnie Kelgianinowi zebrało się na obelgi, jednak Lioren zainteresowany byłgłębszymi przyczynami nietypowego zachowania gąsienicowatego.- Zostawię cię, jeśli tego naprawdę pragniesz - powiedział spokojnie.- Chcę jednakusłyszeć, co cię trapi.Mogę też posłuchać wyzwisk, jeśli są one częścią problemu.Niezamierzam uczyć cię niczego, czego nie będziesz chciał przyjąć.Na Tarli jest wiele drzew,które są do mnie trochę podobne.Na niektórych zamieszkują małe, futrzane istoty, któretrochę przypominają Kelgian.Ani drzewa, ani futrzaki nie mają w tym względzie żadnegowyboru.Inaczej niż my, stworzenia cywilizowane, obdarzone wolną wolą i rozumem.- Powiedzmy - nie powstrzymał się Kelgianin.Jego sierść nadal falowała i zbijała się w kępy, co oznaczało duże pobudzenie, aleprzynajmniej przestał tyle mówić [ Pobierz całość w formacie PDF ]