[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie doszłam jeszcze do żadnych godnych uwagi rezultatów, kiedy z góry znów rozległ się głos.Tym razem wrzeszczał szef we własnej osobie.— Hej, ty! Jesteś tam?!— Nie, nie ma mnie! Wyparowałam! Czego, do wszystkich diabłów, zawracasz mi głowę!— Co to ma znaczyć ten tron?! O co ci chodzi?!Konwersacja za pomocą ryków była nieco uciążliwa, ale stanowiła moją jedyną rozrywkę.Przez krótki moment nie mogłam sobie uprzytomnić, jaki tron ma na myśli, bo w przerwie między pogawędkami byłam zaabsorbowana czym innym, ale przypomniało mi się już po chwili.— A co, nie masz tronu?! — wrzasnęłam z pełnym oburzenia zdziwieniem.— Jakiego tronu, do diabła?!— Złotego! Wysadzanego perłami!Przez kilka sekund panowało milczenie.Prawdopodobnie zastanawiał się, czy już zwariowałam.— Dostałaś fioła?! — zainteresował się gromko.— Może być kanapa! — odkrzyknęłam.— Pod warunkiem, że będzie kryta fioletowym safianem!Wreszcie zrozumiał, że się wygłupiam.— Do usług szanownej pani! — ryknął urągliwie.— Sprowadzę fioletowy safian i każę zrobić kanapę! Zanim skończę, to ci będzie mniej wesoło!— Mnie jest cholernie smutno! — wrzasnęłam, ale nie byłam pewna, czy usłyszał, bo oddalił się bez słowa.Wróciłam do swoich zajęć.Ściśle biorąc niezupełnie wróciłam, bo zmienił mi się nieco temat.Przyszło mi nagle na myśl, że może to wygląda znacznie poważniej, niż dotychczas sądziłam.Żarty żartami, ale w tym upiornym grobie stracę zdrowie bezpowrotnie już po nędznych kilku tygodniach.Mokra posadzka, mokre ściany… Siedzenie na kamieniu już czułam we wszystkich kościach.Marzyłam o tym, żeby się położyć, ale przegniła słoma wyglądała rozpaczliwie zniechęcająco.Na pomoc z zewnątrz nie miałam żadnych szans, nikt mnie nie widział po wylądowaniu, nikt mnie nie widział, kiedy tu jechałam… Do tych straszliwych kazamatów, znajdujących się chyba na poziomie Loary, żadna ludzka siła nie trafi.Ten bandzior może mnie tu rzeczywiście trzymać do końca życia i nikt mu w tym nie przeszkodzi! A nawet, jeśli mnie w końcu kiedyś wypuści, to w jakim stanie ja stąd wyjdę?!…Wyobraźnia pokazała mi mój własny obraz i włosy stanęły mi dęba na głowie.A równocześnie zaczęła mi rosnąć w środku nowa furia.Jak to, ten bydlak ośmiela się mną rządzić?! Ośmiela się zabrać mi jakąś część życia, a całą resztę chce zmarnować?! Dookoła tego zgniłego lochu jest świat, jest powietrze, słońce, żyją ludzie, żyją, jak chcą, wolni, swobodni, niezależni, a ja tu siedzę w tej idiotycznej ciemnicy bez żadnego powodu, marnując bezcenny czas?! O nie, tak nie będzie! Ja wyjdę na ten świat i to wyjdę sama, bez jego parszywej łaski!!!Rozpamiętywanie sposobów opuszczenia przydzielonego mi apartamentu zajęło mnie czas do wieczora.Przemyślałam wszystko, co tylko mi przyszło do głowy, zaczynając od wspięcia się po sznurze, na którym cieć opuszczał posiłek, a kończąc na wykuciu z muru zawiasów drzwi.W trakcie tego myślenia chodziłam, siadałam, przyjmowałam najrozmaitsze pozycje, coraz tęskniejszym okiem rzucając na przegniłą słomę.Wreszcie uznałam, że dłużej tego nie wytrzymam.Rozszarpałam plastykową torbę czyniąc z niej coś w rodzaju dywanika i rozpostarłam na słomie.Na upartego można to było uznać za kawałek izolacji przeciwwilgociowej.Nie dokończony szal z acrylu zużyłam jako izolację ciepłochronną i przy okazji wpadło mi w ręce zaplątane w wełnie szydełko.Na papierosy machnęłam ręką, dość beznadziejnie wetknąwszy je sobie za gors, szydełkiem zaś wydrapałam kreskę na jednym z kamieni.Wzorem większości więźniów postanowiłam prowadzić kalendarz.Kreska wydrapała się bardzo łatwo i zachęcona tym zaczęłam kontynuować porzucone na chwilę rozważania odnośnie usytuowania zamku i lochu.Metoda rysunkowa okazała się znakomita.Pamiętałam, gdzie było słońce, kiedy wjeżdżaliśmy na dziedziniec, pamiętałam, która była godzina i strony świata ustaliłam już po paru minutach.Na sąsiednim kamieniu przystąpiłam do odtwarzania wnętrza.Gdzieś w środku nocy wiedziałam już prawie na pewno, która ściana jest która.Na razie nic mi z tego nie przyszło, a za to zaniepokoiło mnie coś innego.Jakby nie liczył, twardo wychodziło mi, że wokół lochu nie może być nic, żadnej piwnicy, żadnego pomieszczenia, nic kompletnie, loch, jak ta sierota, samotnie wbity w głąb pagórka.Co z takim fantem można zrobić?Zdegustowana wynikiem rozważań zasnęłam w końcu na plastykowym worku i obudziłam się zlodowaciała, połamana, przemoknięta na wylot, szczękając zębami.Zawsze miałam końskie zdrowie i zadziwiająco dużo mogłam wytrzymać, ale teraz nabrałam obaw, że oprócz przewidzianych na wstępie dolegliwości dostanę jeszcze febry i zapalenia płuc.Koniecznie trzeba było coś na to poradzić.Najwięcej wody było na podłodze.Ściekała ze ścian i wsiąkała w spoiny między kamieniami, ale wsiąkała marnie i powoli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl