[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widząc, czym togrozi, Ney biegnie przed front, rzuca doboszom bojowe,porywające hasło, i tak spokojny, jak gdyby przy-gotowany był na tę napaść, woła: %7łołnierze, naprzód!Górą nasza!".Na dzwięk tego głosu nowy duch wstąpił wżołnierzy: pierzchła trwoga, ponownie uformowały sięszeregi i wszyscy jak jeden mąż skoczyli biegiem nanieprzyjaciela, który umykał tymczasem co tchu, w leśnezapadając głusze.Maszerowali szybkim krokiem, ale około dziesiątejwieczorem na dnie głębokiego jaru napotkali niewielką,na poły tylko zamarzniętą rzeczkę.Trzeba było prze-prawiać się przez nią tak jak przez Dniepr w poje-dynkę.Nieodstępni kozacy i tutaj również usiłowali sta-nąć w poprzek drogi, lecz Ney zmusił ich niebawem doucieczki.Godzinę trwała przeprawa, po czym głód i znu-żenie zatrzymały korpus przez dwie godziny w ludnej ibogatej wsi.Od północy aż do następnego ranka, 19 listopada, ma-szerowano bez przerwy poprzez górzystą, jarami i stru-mieniami poprzecinaną okolicę.Lecz około dziesiątejukazały się ponownie pułki Płatowa.Ney cofnął się czymprędzej w głąb gęstego, krzakami podszytego lasu, brakarmat uniemożliwiał bowiem walkę na otwartym polu.Przez cały dzień huczały tedy działa nieprzyjacielskie,druzgocąc drzewa, zasypując ziemią i mchem ukryte wgęstwinie biwaki francuskie.Z nadejściem nocy ozwały się słowa komendy i korpuswyruszył w kierunku Orszy.W ciągu dnia wysłany zostałtamże Przebendowski i pięćdziesięciu jezdzców z prośbąo pomoc.Jeśli nieprzyjaciel nie zajął jeszcze miasta,odsiecz mogła już być niedaleko.Według oficerów Neya reszta drogi, jakkolwiek ciężka,jakkolwiek najeżona licznymi przeszkodami, niegodnajuż była wzmianki.Natomiast wszyscy jednogłośniewynosili pod niebiosa męstwo i zasługi marszałka, a takwielkie, tak szczere było powszechne uwielbienie, że wnikim, nawet w równych mu stopniem wodzach, niewzbudzało zazdrości.Dominująca troskai serdeczny żal za Neyem wypleniły z serc wszelką za-wiść.Ney wzniósł się zresztą ponad złość i słabostkiludzkie.A tak dalece przekonany był, iż spełnił jenoprosty obowiązek, że niemal ze zdziwieniem spoglądałna ogólny zapał, ze zdziwieniem słuchał radosnych, dłu-go nie milknących okrzyków! Istotnie, radość ogarnęławszystkie serca.A choć każdy z tych wodzów niespożytąotoczył się chwałą Eugeniusz 16 listopada, Mortier 17 wszyscy bez wyjątku proklamowali Neya bohateremnaszego straszliwego odwrotu.Pięciodniowy niespełna marsz dzieli Orszę od Smo-leńska.A jednak na tak nieznacznej przestrzeni, w takkrótkim przeciągu czasu zdobytą została nieśmiertelnachwała! Jakąż jest więc istota wielkich czynów, owa nieujęta, niewidzialna dla ludzkich oczu siejba, rzucona wpośpiechu przez jedno ofiarne serce, a wydająca takwspaniałe, tak obfite plony, że ni czas, ni żadna przemocnie zdoła umniejszyć ani zdeptać tych życiodajnychkłosów!Gdy wieść o odnalezieniu się Neya doszła do oddalonejo dwie mile kwatery cesarskiej, wzruszony i rozradowanyNapoleon zawołał: Ocalały więc orły moje! Chętniebyłbym dał z własnej szkatuły trzysta milionów, ażebyratować takiego człowieka!".Po raz trzeci i ostatni armia przeprawiła się tedy przezDniepr, rzekę na poły rosyjską, na poły litewską, lecz zrosyjskich wypływającą zródeł.Bieży ona od wschodu kuzachodowi aż do Orszy i tu jakby chciała wpłynąć naziemie Polski, ale natrafiwszy na wzgórza Litwy, skręcanagle na południe i odtąd już stanowi naturalną granicęobu krain.Dniepr zatrzymał osiemdziesięciotysięczną armię Ku-tuzowa.Dotychczas była ona raczej biernym świadkiemaniżeli przyczyną naszej klęski.Niebawem znikła nam zoczu i los zaoszczędził nam męki patrzenia na radośćnieprzyjaciela.W tej wojnie, i tak dzieje się zawsze, charakter Kutu-zowa oddał mu lepsze usługi niż jego talenty wojskowe.Jak długo trzeba było mamić i zwlekać, jego przebie-głość, ociężałość i podeszły wiek działały niejako sameprzez się, stary wódz stał na wysokości zadania; alewszystko zmieniło się z chwilą, gdy należało działaćszybko, ścigać, uprzedzać i atakować.Wszelako, począwszy od Smoleńska, Płatow przeszedłbył ze swoimi kozakami na prawą stronę traktu, jakgdyby w celu połączenia się z Wittgensteinem.Okołotych dwóch korpusów skoncentrowała się tedy wojna.22 listopada, między Orszą a Borysowem, szerokimgościńcem okolonym dwoma rzędami wyniosłych topoli,brodząc w głębokich kałużach roztopionego śniegu i lep-kiego, płynnego błota, szły powoli znużone, zdziesiątko-wane szczątki Wielkiej Armii.Fatalny stan drogi utrud-niał i opózniał pochód.Podczas przeprawy przez kałuże istrumienie najsłabsi padali i tonęli, a spośród chorych irannych ci wszyscy, którzy przed wyjazdem zeSmoleńska, sądząc, że mrozy towarzyszyć im będą w ca-łej wędrówce, pozamieniali wozy i bryki na sanie, nie-chybnie dostawali się teraz w ręce kozaków.Wśród powszechnej martwoty i zniechęcenia zaszedłwypadek godzien najświetniejszych czasów starożyt-ności.Dwaj marynarze gwardii odcięci zostali od swoichprzez oddział Tatarów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Widząc, czym togrozi, Ney biegnie przed front, rzuca doboszom bojowe,porywające hasło, i tak spokojny, jak gdyby przy-gotowany był na tę napaść, woła: %7łołnierze, naprzód!Górą nasza!".Na dzwięk tego głosu nowy duch wstąpił wżołnierzy: pierzchła trwoga, ponownie uformowały sięszeregi i wszyscy jak jeden mąż skoczyli biegiem nanieprzyjaciela, który umykał tymczasem co tchu, w leśnezapadając głusze.Maszerowali szybkim krokiem, ale około dziesiątejwieczorem na dnie głębokiego jaru napotkali niewielką,na poły tylko zamarzniętą rzeczkę.Trzeba było prze-prawiać się przez nią tak jak przez Dniepr w poje-dynkę.Nieodstępni kozacy i tutaj również usiłowali sta-nąć w poprzek drogi, lecz Ney zmusił ich niebawem doucieczki.Godzinę trwała przeprawa, po czym głód i znu-żenie zatrzymały korpus przez dwie godziny w ludnej ibogatej wsi.Od północy aż do następnego ranka, 19 listopada, ma-szerowano bez przerwy poprzez górzystą, jarami i stru-mieniami poprzecinaną okolicę.Lecz około dziesiątejukazały się ponownie pułki Płatowa.Ney cofnął się czymprędzej w głąb gęstego, krzakami podszytego lasu, brakarmat uniemożliwiał bowiem walkę na otwartym polu.Przez cały dzień huczały tedy działa nieprzyjacielskie,druzgocąc drzewa, zasypując ziemią i mchem ukryte wgęstwinie biwaki francuskie.Z nadejściem nocy ozwały się słowa komendy i korpuswyruszył w kierunku Orszy.W ciągu dnia wysłany zostałtamże Przebendowski i pięćdziesięciu jezdzców z prośbąo pomoc.Jeśli nieprzyjaciel nie zajął jeszcze miasta,odsiecz mogła już być niedaleko.Według oficerów Neya reszta drogi, jakkolwiek ciężka,jakkolwiek najeżona licznymi przeszkodami, niegodnajuż była wzmianki.Natomiast wszyscy jednogłośniewynosili pod niebiosa męstwo i zasługi marszałka, a takwielkie, tak szczere było powszechne uwielbienie, że wnikim, nawet w równych mu stopniem wodzach, niewzbudzało zazdrości.Dominująca troskai serdeczny żal za Neyem wypleniły z serc wszelką za-wiść.Ney wzniósł się zresztą ponad złość i słabostkiludzkie.A tak dalece przekonany był, iż spełnił jenoprosty obowiązek, że niemal ze zdziwieniem spoglądałna ogólny zapał, ze zdziwieniem słuchał radosnych, dłu-go nie milknących okrzyków! Istotnie, radość ogarnęławszystkie serca.A choć każdy z tych wodzów niespożytąotoczył się chwałą Eugeniusz 16 listopada, Mortier 17 wszyscy bez wyjątku proklamowali Neya bohateremnaszego straszliwego odwrotu.Pięciodniowy niespełna marsz dzieli Orszę od Smo-leńska.A jednak na tak nieznacznej przestrzeni, w takkrótkim przeciągu czasu zdobytą została nieśmiertelnachwała! Jakąż jest więc istota wielkich czynów, owa nieujęta, niewidzialna dla ludzkich oczu siejba, rzucona wpośpiechu przez jedno ofiarne serce, a wydająca takwspaniałe, tak obfite plony, że ni czas, ni żadna przemocnie zdoła umniejszyć ani zdeptać tych życiodajnychkłosów!Gdy wieść o odnalezieniu się Neya doszła do oddalonejo dwie mile kwatery cesarskiej, wzruszony i rozradowanyNapoleon zawołał: Ocalały więc orły moje! Chętniebyłbym dał z własnej szkatuły trzysta milionów, ażebyratować takiego człowieka!".Po raz trzeci i ostatni armia przeprawiła się tedy przezDniepr, rzekę na poły rosyjską, na poły litewską, lecz zrosyjskich wypływającą zródeł.Bieży ona od wschodu kuzachodowi aż do Orszy i tu jakby chciała wpłynąć naziemie Polski, ale natrafiwszy na wzgórza Litwy, skręcanagle na południe i odtąd już stanowi naturalną granicęobu krain.Dniepr zatrzymał osiemdziesięciotysięczną armię Ku-tuzowa.Dotychczas była ona raczej biernym świadkiemaniżeli przyczyną naszej klęski.Niebawem znikła nam zoczu i los zaoszczędził nam męki patrzenia na radośćnieprzyjaciela.W tej wojnie, i tak dzieje się zawsze, charakter Kutu-zowa oddał mu lepsze usługi niż jego talenty wojskowe.Jak długo trzeba było mamić i zwlekać, jego przebie-głość, ociężałość i podeszły wiek działały niejako sameprzez się, stary wódz stał na wysokości zadania; alewszystko zmieniło się z chwilą, gdy należało działaćszybko, ścigać, uprzedzać i atakować.Wszelako, począwszy od Smoleńska, Płatow przeszedłbył ze swoimi kozakami na prawą stronę traktu, jakgdyby w celu połączenia się z Wittgensteinem.Okołotych dwóch korpusów skoncentrowała się tedy wojna.22 listopada, między Orszą a Borysowem, szerokimgościńcem okolonym dwoma rzędami wyniosłych topoli,brodząc w głębokich kałużach roztopionego śniegu i lep-kiego, płynnego błota, szły powoli znużone, zdziesiątko-wane szczątki Wielkiej Armii.Fatalny stan drogi utrud-niał i opózniał pochód.Podczas przeprawy przez kałuże istrumienie najsłabsi padali i tonęli, a spośród chorych irannych ci wszyscy, którzy przed wyjazdem zeSmoleńska, sądząc, że mrozy towarzyszyć im będą w ca-łej wędrówce, pozamieniali wozy i bryki na sanie, nie-chybnie dostawali się teraz w ręce kozaków.Wśród powszechnej martwoty i zniechęcenia zaszedłwypadek godzien najświetniejszych czasów starożyt-ności.Dwaj marynarze gwardii odcięci zostali od swoichprzez oddział Tatarów [ Pobierz całość w formacie PDF ]