[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobiety ich ubierają się tak samo, jak Czuwaszki, z dodatkiem tylko grzywykońskiej, pomalowanej świetnie na kolor zielony, która z głowy im spada i całe plecy aż dokostek zakrywa, co wcale malowniczo wygląda.Czembar okazał się nieco dostatniejszy od Jadryna.Zamieszkaliśmy na facjatcedrewnianego dworku, w pokojach dość wygodnych, z wesołym widokiem.Kolonię wygnańców znalezliśmy bardzo liczną, złożoną przeważnie z Litwinów i Litwinek.Wiele tam poznaliśmy serdecznych i wykształconych osób, wiele mieliśmy odwiedzin izaprosin, jednak zawsze najsłodziej było nam we dwoje.Wiadoma to prawda, że nic tak duszludzkich nie łączy, jak przebyte razem cierpienia.Cóż dopiero, jeśli te dusze już złączonebyły najsilniejszym rodzinnym węzłem? Toteż i my, przebywszy razem tyleniebezpieczeństw, tyle przerażeń i zgryzot, staliśmy się jakby jedna dusza w dwóch istotach.Nie potrzebowaliśmy przemówić, ażeby się zrozumieć.Co rano, schodząc na śniadanie,biegliśmy ku sobie z tym okrzykiem radości:- Ach, cóż to za szczęście, że jeszcze żyjemy! %7łe jeszcze jesteśmy razem!Tak, co to było za szczęście! Czując, że jestem ojcu choć troszkę potrzebną, widząc, że mniepokochał jeszcze więcej niż dawniej, ubóstwiając go co dzień mocniej, wśród wszystkichnaszych trosk i zmartwień byłam tak bezgranicznie szczęśliwa, że nieraz myślałam sobie: Gdyby wieczność mogła być taką!Bo też mój ojciec posiadał dziwny d a r u s z c z ę ś 1 i w i a n i a.Choć nie znałamczłowieka, co by umiał równie głęboko czuć i cierpieć, nie spotkałam także drugiego, co bytak cudownie umiał nad swoim cierpieniem panować.W największych burzach i naj-przykrzejszych słotach życia, dusza jego zachowywała zawsze niezmąconą, lazurową p o g o-d ę.W najmniejszej drobnostce umiał wyszukać pociechę, lada fraszką umiał się bawić, z tą prerafaelityczną niewinnością serca, której w nikim nie odnalazłam, chyba w postaciach,tworzonych przez błogosławionego Angelica z Fiesole.I ja uczyłam się przy nim tej sztukir o z p r o m i e n i a n i a s o b i e ż y c i a.Toteż co to było ciągle wesołości, co figielków,czy przy gotowaniu jajek, czy przy rąbaniu cukru, czy przy pisaniu poezyj!Wanda szła wielkimi krokami i już zbliżała się do kresu.W Symbirsku dopełniłam aktutrzeciego i napisałam czwarty.W Czembarze zwierszował się prolog, po nim cały akt piąty, aw końcu i niektóre sceny pierwszego, który szedł jakoś najoporniej.A jeśli mój ojciec był zajęty Wandą, ja znów całą duszą wsłuchiwałam się w jego prace, bo ion, choć nigdy nie chciał uchodzić za literata z powołania, posiadał jednak bardzo piękny darpióra.Od czasu do czasu pisywał prześliczne, wielce oryginalne powiastki, które w kółkuprzyjaciół znajdowały gorące przyjęcie, a od kilku lat już powoli tworzył większe dzieło; byłto poemat obszernych rozmiarów, osnuty na w s p o m n i e n i a c h r o d z i n n y ch i n a-r o d o w y c h, prawdziwe zwierciadło jego myśli i jego arcypolskiej duszy.Teraz, na wygnaniu, mając więcej chwil wolnych, powrócił do tych prac gorliwie.Przybywały coraz to nowe, pieściwe powiastki, przybywały coraz rzewniejsze pieśni dopoematu i tak oboje, przy dwóch stołach pisząc, schodziliśmy się przy trzecim, aby je sobiewzajem czytać.7.Jednak w listach mojej matki, już nieraz przebłyskiwały nadzieje rychłego dla nas powrotu.Były tam i niektóre inne jeszcze przebłyski pociechy.I tak, Opatrzność zrządziła, że w ciągu owej zimy, do tegoż samego domu, w którymmieszkała moja matka, sprowadził się z rodziną pan Emanuel Wolff, który był już dawniej37znany moim rodzicom.Teraz i jego młoda żona poznała się z moją matką, a widząc ją taksamotną i smutną, okazała jej tyle serca, otoczyła ją tak czułymi staraniami, że moja matkanieraz odtąd mówiła: To moja trzecia córka.A w listach do nas pisanych, nie mogła się dość naopowiadać, ile osłodzeń winna tejuroczej pani Eugenii temu aniołowi pociechy.Można sobie wystawić, z jakim rozczuleniem, z jaką wdzięcznością wczytywałam się wobraz tej nieznajomej, a drogiej mi już istoty, co mnie niejako zastępowała przy matce! Jakpragnęłam poznać i uścisnąć tę słodką pocieszycielkę!Pragnienie moje wkrótce się ziściło.W czerwcu przyszedł na koniec dla nas rozkazuwolnienia.Droga powrotna, przedsiębrana w dobrej porze roku, poszła nam pomyślnie i dnia2 lipca 1865 roku znalezliśmy się w Warszawie.Spotkania z matką nie dotykam piórem.Pierwszą osobą, jaką po matce spotkałam, była owa słodka pocieszycielka.Znalazłam ją jeszcze lepszą, jeszcze bardziej uroczą, niżelimarzyłam, i odtąd serce moje przylgnęło do niej na zawsze.8.Kiedy moją Wandę wydobyłam z kufra, już kilka scen tylko brakowało do jej skończenia.Ale długo przyszło jej czekać na owo ukończenie.Ostatnia podróż i wrażenia powrotuwyprowadziły mnie z toku dotychczasowych myśli, a wkrótce też i niespodziana okolicznośćpchnęła mnie ku nowym robotom.Towarzystwo Dobroczynności zażądało, abym na jego korzyść przeczytała jaką moją pracę,a choć czasy były ciężkie, jednakże władze i cenzura, które dawniej nie chciały pozwolić nażadną moją publiczną deklamację, teraz okazały się powolnymi.Pragnęłam wybrać rzecz stosowną do dzieł miłosiernych, a jednak byłabym chciała nieporzucać i mojej Polski w Pieśni.Stanął mi na myśli przedmiot godzący oba te cele; była nimowa legenda z życia Stanisława Lubomirskiego, którą przed laty opracowywałam wdramaciku pt.Dwie Księgi, a potem porzuciłam jako rzecz niedojrzałą.Teraz, nadając jejkształt, już nie dramatyczny, ale opisowy, i zmieniwszy tytuł na: Potęgę jałmużny, w krótkimczasie napisałam obraz tysiącwierszowy, gdzie strona realistyczna jest jeszcze, co prawda,niedość wypukłą, jednak w całości możebnie się przedstawia.Opowieść tę czytałam dnia 28 grudnia 1865 roku w Teatrzyku Dobroczynności, gdzie na ówdzień zrobiono dekoracyjkę, stosowną do przedmiotu.Był to pierwszy mój publiczny występ.Wyznaję, że niewiele doznałam przy nim trwogi, bokto przechodził przez postrachy improwizacji, temu deklamowanie, i to z rękopismem w ręku,wydaje się zabawką.Do publicznego czytania skróciłam poemacik prawie o połowę, ale całość została wnetwydrukowana w Tygodniku Ilustrowanym", w n-rze z dnia 6 stycznia 1866 roku.Nie upłynęło dni kilka, już inne zakłady dobroczynne zgłaszały się także o współudział.Skorzystałam z tej sposobności, ażeby znów ubić jaką zdobycz dla mojej Polski w Pieśni.Tąrazą mogłam nawet pozostać w epoce dobrze mi już znanej, bo wybrałam sobie za przedmiotdzieje pierwszych Leszków, które jako b a j e c z n e, upstrzyłam krajkami wyciętymi zróżnych innych b a j e k [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Kobiety ich ubierają się tak samo, jak Czuwaszki, z dodatkiem tylko grzywykońskiej, pomalowanej świetnie na kolor zielony, która z głowy im spada i całe plecy aż dokostek zakrywa, co wcale malowniczo wygląda.Czembar okazał się nieco dostatniejszy od Jadryna.Zamieszkaliśmy na facjatcedrewnianego dworku, w pokojach dość wygodnych, z wesołym widokiem.Kolonię wygnańców znalezliśmy bardzo liczną, złożoną przeważnie z Litwinów i Litwinek.Wiele tam poznaliśmy serdecznych i wykształconych osób, wiele mieliśmy odwiedzin izaprosin, jednak zawsze najsłodziej było nam we dwoje.Wiadoma to prawda, że nic tak duszludzkich nie łączy, jak przebyte razem cierpienia.Cóż dopiero, jeśli te dusze już złączonebyły najsilniejszym rodzinnym węzłem? Toteż i my, przebywszy razem tyleniebezpieczeństw, tyle przerażeń i zgryzot, staliśmy się jakby jedna dusza w dwóch istotach.Nie potrzebowaliśmy przemówić, ażeby się zrozumieć.Co rano, schodząc na śniadanie,biegliśmy ku sobie z tym okrzykiem radości:- Ach, cóż to za szczęście, że jeszcze żyjemy! %7łe jeszcze jesteśmy razem!Tak, co to było za szczęście! Czując, że jestem ojcu choć troszkę potrzebną, widząc, że mniepokochał jeszcze więcej niż dawniej, ubóstwiając go co dzień mocniej, wśród wszystkichnaszych trosk i zmartwień byłam tak bezgranicznie szczęśliwa, że nieraz myślałam sobie: Gdyby wieczność mogła być taką!Bo też mój ojciec posiadał dziwny d a r u s z c z ę ś 1 i w i a n i a.Choć nie znałamczłowieka, co by umiał równie głęboko czuć i cierpieć, nie spotkałam także drugiego, co bytak cudownie umiał nad swoim cierpieniem panować.W największych burzach i naj-przykrzejszych słotach życia, dusza jego zachowywała zawsze niezmąconą, lazurową p o g o-d ę.W najmniejszej drobnostce umiał wyszukać pociechę, lada fraszką umiał się bawić, z tą prerafaelityczną niewinnością serca, której w nikim nie odnalazłam, chyba w postaciach,tworzonych przez błogosławionego Angelica z Fiesole.I ja uczyłam się przy nim tej sztukir o z p r o m i e n i a n i a s o b i e ż y c i a.Toteż co to było ciągle wesołości, co figielków,czy przy gotowaniu jajek, czy przy rąbaniu cukru, czy przy pisaniu poezyj!Wanda szła wielkimi krokami i już zbliżała się do kresu.W Symbirsku dopełniłam aktutrzeciego i napisałam czwarty.W Czembarze zwierszował się prolog, po nim cały akt piąty, aw końcu i niektóre sceny pierwszego, który szedł jakoś najoporniej.A jeśli mój ojciec był zajęty Wandą, ja znów całą duszą wsłuchiwałam się w jego prace, bo ion, choć nigdy nie chciał uchodzić za literata z powołania, posiadał jednak bardzo piękny darpióra.Od czasu do czasu pisywał prześliczne, wielce oryginalne powiastki, które w kółkuprzyjaciół znajdowały gorące przyjęcie, a od kilku lat już powoli tworzył większe dzieło; byłto poemat obszernych rozmiarów, osnuty na w s p o m n i e n i a c h r o d z i n n y ch i n a-r o d o w y c h, prawdziwe zwierciadło jego myśli i jego arcypolskiej duszy.Teraz, na wygnaniu, mając więcej chwil wolnych, powrócił do tych prac gorliwie.Przybywały coraz to nowe, pieściwe powiastki, przybywały coraz rzewniejsze pieśni dopoematu i tak oboje, przy dwóch stołach pisząc, schodziliśmy się przy trzecim, aby je sobiewzajem czytać.7.Jednak w listach mojej matki, już nieraz przebłyskiwały nadzieje rychłego dla nas powrotu.Były tam i niektóre inne jeszcze przebłyski pociechy.I tak, Opatrzność zrządziła, że w ciągu owej zimy, do tegoż samego domu, w którymmieszkała moja matka, sprowadził się z rodziną pan Emanuel Wolff, który był już dawniej37znany moim rodzicom.Teraz i jego młoda żona poznała się z moją matką, a widząc ją taksamotną i smutną, okazała jej tyle serca, otoczyła ją tak czułymi staraniami, że moja matkanieraz odtąd mówiła: To moja trzecia córka.A w listach do nas pisanych, nie mogła się dość naopowiadać, ile osłodzeń winna tejuroczej pani Eugenii temu aniołowi pociechy.Można sobie wystawić, z jakim rozczuleniem, z jaką wdzięcznością wczytywałam się wobraz tej nieznajomej, a drogiej mi już istoty, co mnie niejako zastępowała przy matce! Jakpragnęłam poznać i uścisnąć tę słodką pocieszycielkę!Pragnienie moje wkrótce się ziściło.W czerwcu przyszedł na koniec dla nas rozkazuwolnienia.Droga powrotna, przedsiębrana w dobrej porze roku, poszła nam pomyślnie i dnia2 lipca 1865 roku znalezliśmy się w Warszawie.Spotkania z matką nie dotykam piórem.Pierwszą osobą, jaką po matce spotkałam, była owa słodka pocieszycielka.Znalazłam ją jeszcze lepszą, jeszcze bardziej uroczą, niżelimarzyłam, i odtąd serce moje przylgnęło do niej na zawsze.8.Kiedy moją Wandę wydobyłam z kufra, już kilka scen tylko brakowało do jej skończenia.Ale długo przyszło jej czekać na owo ukończenie.Ostatnia podróż i wrażenia powrotuwyprowadziły mnie z toku dotychczasowych myśli, a wkrótce też i niespodziana okolicznośćpchnęła mnie ku nowym robotom.Towarzystwo Dobroczynności zażądało, abym na jego korzyść przeczytała jaką moją pracę,a choć czasy były ciężkie, jednakże władze i cenzura, które dawniej nie chciały pozwolić nażadną moją publiczną deklamację, teraz okazały się powolnymi.Pragnęłam wybrać rzecz stosowną do dzieł miłosiernych, a jednak byłabym chciała nieporzucać i mojej Polski w Pieśni.Stanął mi na myśli przedmiot godzący oba te cele; była nimowa legenda z życia Stanisława Lubomirskiego, którą przed laty opracowywałam wdramaciku pt.Dwie Księgi, a potem porzuciłam jako rzecz niedojrzałą.Teraz, nadając jejkształt, już nie dramatyczny, ale opisowy, i zmieniwszy tytuł na: Potęgę jałmużny, w krótkimczasie napisałam obraz tysiącwierszowy, gdzie strona realistyczna jest jeszcze, co prawda,niedość wypukłą, jednak w całości możebnie się przedstawia.Opowieść tę czytałam dnia 28 grudnia 1865 roku w Teatrzyku Dobroczynności, gdzie na ówdzień zrobiono dekoracyjkę, stosowną do przedmiotu.Był to pierwszy mój publiczny występ.Wyznaję, że niewiele doznałam przy nim trwogi, bokto przechodził przez postrachy improwizacji, temu deklamowanie, i to z rękopismem w ręku,wydaje się zabawką.Do publicznego czytania skróciłam poemacik prawie o połowę, ale całość została wnetwydrukowana w Tygodniku Ilustrowanym", w n-rze z dnia 6 stycznia 1866 roku.Nie upłynęło dni kilka, już inne zakłady dobroczynne zgłaszały się także o współudział.Skorzystałam z tej sposobności, ażeby znów ubić jaką zdobycz dla mojej Polski w Pieśni.Tąrazą mogłam nawet pozostać w epoce dobrze mi już znanej, bo wybrałam sobie za przedmiotdzieje pierwszych Leszków, które jako b a j e c z n e, upstrzyłam krajkami wyciętymi zróżnych innych b a j e k [ Pobierz całość w formacie PDF ]