[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakiś Barański tam mieszka.Po coś to sobie zapisywali, nie? Albo te znaczki tam są, albo sprzedali je Barańskiemu z Bonifacego…Pawełek poczuł się wstrząśnięty.Poszukiwanie znaczków rozpoczęli wprawdzie logicznie, od znaczków i osób z nimi związanych, ale w żadnym razie nie spodziewał się tak wspaniałych rezultatów.Wszystko kojarzyło się ze sobą, znajdowali się na progu potężnych odkryć!— Trzeba to jakoś porządnie poukładać — powiedziała Janeczka, ochłonąwszy nieco po wrażeniach.— Musimy zapisać, bo nam się pomyli.Jeszcze bym chciała, żeby dziadek powiedział, jak się nazywał ten pan, który napisał list o kolekcji pana Franciszka i nie podał adresu.Ten, któremu to ukradł jakiś siostrzeniec, czy coś w tym rodzaju.— Dziadek pamięta, albo ma zapisane — orzekł z przekonaniem Pawełek.— Zaraz dzisiaj to z nim załatwimy… Zjedzmy ten obiad, bo przyleci Stefek i ja skonam z głodu!Stefka pchały wielkie uczucia, nie zdołał zatem pohamować niecierpliwości i zadzwonił do furtki akurat, kiedy podnosili się od stołu.Przyjęty został w pokoju Pawełka, gdzie mógł dokonywać zniszczeń, nie przynosząc zbytniej szkody.Swojego pokoju Janeczka wolała nie narażać.— No więc tego — rzekł, odchrząknąwszy kilka razy.— O tym Czesiu coś wiem.Rodzeństwo patrzyło na niego w pełnym napięcia oczekiwaniu.W duszy Stefka wybuchło niespotykane raczej w przyrodzie skrzyżowanie gejzeru z wulkanem.Błogość, niepewność, triumfalna satysfakcja, ogłuszające szczęście i zakłopotanie wymieszały się razem, jakby z bulgotem.Trochę źle słyszał własny głos, a przy tym straszliwie brakowało mu zajęcia dla rąk.Uczynił zamaszysty gest i trafił dłonią na półkę, zawieszoną na ścianie, nad jego głową.Z półki ześlizgnęło się coś, co uchwycił niczym deskę ratunku.— Poszedłem tam do niego, bo myślałem, że może wam zależy — oznajmił niedbale.— Akurat wychodził.Pawełek zapewne odebrałby stare, ale doskonale zaostrzone nożyce do cięcia stali, gdyby nie to, że informacja zelektryzowała go z miejsca.— No właśnie! — wykrzyknął żywo.— I co?— Gdzie wychodził? — spytała rzeczowo Janeczka.— To znaczy, dokąd chciał iść?— Na Saską Kępę.Janeczka i Pawełek nie wydali już żadnego wyraźnego okrzyku, popatrzyli tylko na siebie roziskrzonym wzrokiem i równocześnie głęboko odetchnęli.Intrygująca nieobecność Czesia zaczynała się wyjaśniać.— Wyrwało mu się — ciągnął Stefek, bezskutecznie próbując ukryć pęczniejącą w nim dumę.— Chciał zełgać, że na miasto, ale wydoiłem z niego, że to idzie o Saską Kępę.W końcu nie poszedł.— Bo co? — zainteresował się zachłannie Pawełek.Stefek nożycami do cięcia stali usiłował sobie obcinać paznokcie.— A, tak mu jakoś źle wyszło.Możliwe, że przeze mnie…— Mów dokładnie! — zażądała energicznie Janeczka.— Ze szczegółami!Stefek nie był w stanie spojrzeć na nią wprost, patrzenie w oblicze bóstwa wydawało mu się niedopuszczalnym zuchwalstwem, ale patrząc obok, widział ją doskonale.Nagle uświadomił sobie rodzaj swoich symulacji w mieszkaniu Czesia i wyraźnie poczuł, że szczegóły nie przejdą mu przez gardło.— No, najpierw zginęły mu klucze — rzekł lekceważąco i zrezygnowawszy z paznokci, ciachnął coś, co zwisało z półeczki.— Bez kluczy nie mógł wyjść…— Gdzie schowałeś? — przerwał Pawełek z szalonym zaciekawieniem.— Najpierw do buta.A potem, jak już przeszukał wszystko i doszedł do butów, przerzuciłem do takiej kupy, którą przeszukał już przedtem.— Bardzo dobry pomysł — pochwaliła Janeczka, co sprawiło, że Stefkowi nożyce przestały wystarczać.Zerwał się z krzesła, z rozmachem runął w poprzek na tapczan Pawełka i walnął głową w ścianę, aż zadudniło.Z półki nad nim rąbnęła w tapczan nieco przerdzewiała podkowa.— No więc dalej szukał i o mało od tego nie zwariował — kontynuował, sięgając po podkowę i bohatersko powstrzymując chęć pomacania głowy.— A co? Przydało wam się to na co?— A jak? — potwierdził Pawełek z zapałem.— Pierwszorzędnie!Janeczka ochłodziła nieco atmosferę.— Jeszcze nie wiemy, ale możliwe, że tak.Więc jednak! — zwróciła się do Pawełka.— Słuchaj, mnie się wydaje… Czy ten Okularnik przypadkiem nie czekał na niego…?— A wiesz, że to możliwe! Czekał jak dziki i nie doczekał się!— To by znaczyło, że coś im źle wyszło…— Im więcej im źle wyjdzie, tym lepiej dla nas! No! Gadaj dalej! Co jeszcze było?Stefek usiłował przeciąć nożycami podkowę.— Jak znalazł w końcu te klucze, zacząłem udawać, że jestem strasznie chory…Pawełek dostrzegł nagle, co jego kumpel robi i odebrał mu podkowę.Janeczka pomyślała, że raczej odebrałaby nożyce, ale nie wtrąciła się ani słowem.— Jak chory?— Jakoś tam — skwitował Stefek niedbale.— Atak miałem.Zgłupiał z tego całkiem, po pogotowie chciał dzwonić, lekarstwa różne wyciągał, wodę gotował, a jeszcze musiał posprzątać, bo mu się przy tym szukaniu pół mieszkania zawaliło.Nie mogłem mu pomagać, jak byłem taki strasznie chory, nie?Cień uznania w oczach Janeczki spowodował, że Stefek omal nie uciął sobie ucha.Szarpnął narzutę i ciachnął kilka razy w powietrzu.— Ale najlepsze było na końcu — oznajmił, nie mogąc już wytrzymać, żeby nie ujawnić osiągnięć w śmietniku.— Wyszedł w końcu z domu, a ja z nim…Dalszy ciąg opowieści nabierał coraz jaskrawszych barw.Wszystko, rzecz jasna, było wynikiem przemyślnej chytrości Stefka, opóźnił kroki Czesia, żeby ten pierwszy autobus zdążył uciec, specjalnie wyczekał chwili, kiedy nadjeżdżał drugi, te klasery w śmietniku od początku miał zaplanowane [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Jakiś Barański tam mieszka.Po coś to sobie zapisywali, nie? Albo te znaczki tam są, albo sprzedali je Barańskiemu z Bonifacego…Pawełek poczuł się wstrząśnięty.Poszukiwanie znaczków rozpoczęli wprawdzie logicznie, od znaczków i osób z nimi związanych, ale w żadnym razie nie spodziewał się tak wspaniałych rezultatów.Wszystko kojarzyło się ze sobą, znajdowali się na progu potężnych odkryć!— Trzeba to jakoś porządnie poukładać — powiedziała Janeczka, ochłonąwszy nieco po wrażeniach.— Musimy zapisać, bo nam się pomyli.Jeszcze bym chciała, żeby dziadek powiedział, jak się nazywał ten pan, który napisał list o kolekcji pana Franciszka i nie podał adresu.Ten, któremu to ukradł jakiś siostrzeniec, czy coś w tym rodzaju.— Dziadek pamięta, albo ma zapisane — orzekł z przekonaniem Pawełek.— Zaraz dzisiaj to z nim załatwimy… Zjedzmy ten obiad, bo przyleci Stefek i ja skonam z głodu!Stefka pchały wielkie uczucia, nie zdołał zatem pohamować niecierpliwości i zadzwonił do furtki akurat, kiedy podnosili się od stołu.Przyjęty został w pokoju Pawełka, gdzie mógł dokonywać zniszczeń, nie przynosząc zbytniej szkody.Swojego pokoju Janeczka wolała nie narażać.— No więc tego — rzekł, odchrząknąwszy kilka razy.— O tym Czesiu coś wiem.Rodzeństwo patrzyło na niego w pełnym napięcia oczekiwaniu.W duszy Stefka wybuchło niespotykane raczej w przyrodzie skrzyżowanie gejzeru z wulkanem.Błogość, niepewność, triumfalna satysfakcja, ogłuszające szczęście i zakłopotanie wymieszały się razem, jakby z bulgotem.Trochę źle słyszał własny głos, a przy tym straszliwie brakowało mu zajęcia dla rąk.Uczynił zamaszysty gest i trafił dłonią na półkę, zawieszoną na ścianie, nad jego głową.Z półki ześlizgnęło się coś, co uchwycił niczym deskę ratunku.— Poszedłem tam do niego, bo myślałem, że może wam zależy — oznajmił niedbale.— Akurat wychodził.Pawełek zapewne odebrałby stare, ale doskonale zaostrzone nożyce do cięcia stali, gdyby nie to, że informacja zelektryzowała go z miejsca.— No właśnie! — wykrzyknął żywo.— I co?— Gdzie wychodził? — spytała rzeczowo Janeczka.— To znaczy, dokąd chciał iść?— Na Saską Kępę.Janeczka i Pawełek nie wydali już żadnego wyraźnego okrzyku, popatrzyli tylko na siebie roziskrzonym wzrokiem i równocześnie głęboko odetchnęli.Intrygująca nieobecność Czesia zaczynała się wyjaśniać.— Wyrwało mu się — ciągnął Stefek, bezskutecznie próbując ukryć pęczniejącą w nim dumę.— Chciał zełgać, że na miasto, ale wydoiłem z niego, że to idzie o Saską Kępę.W końcu nie poszedł.— Bo co? — zainteresował się zachłannie Pawełek.Stefek nożycami do cięcia stali usiłował sobie obcinać paznokcie.— A, tak mu jakoś źle wyszło.Możliwe, że przeze mnie…— Mów dokładnie! — zażądała energicznie Janeczka.— Ze szczegółami!Stefek nie był w stanie spojrzeć na nią wprost, patrzenie w oblicze bóstwa wydawało mu się niedopuszczalnym zuchwalstwem, ale patrząc obok, widział ją doskonale.Nagle uświadomił sobie rodzaj swoich symulacji w mieszkaniu Czesia i wyraźnie poczuł, że szczegóły nie przejdą mu przez gardło.— No, najpierw zginęły mu klucze — rzekł lekceważąco i zrezygnowawszy z paznokci, ciachnął coś, co zwisało z półeczki.— Bez kluczy nie mógł wyjść…— Gdzie schowałeś? — przerwał Pawełek z szalonym zaciekawieniem.— Najpierw do buta.A potem, jak już przeszukał wszystko i doszedł do butów, przerzuciłem do takiej kupy, którą przeszukał już przedtem.— Bardzo dobry pomysł — pochwaliła Janeczka, co sprawiło, że Stefkowi nożyce przestały wystarczać.Zerwał się z krzesła, z rozmachem runął w poprzek na tapczan Pawełka i walnął głową w ścianę, aż zadudniło.Z półki nad nim rąbnęła w tapczan nieco przerdzewiała podkowa.— No więc dalej szukał i o mało od tego nie zwariował — kontynuował, sięgając po podkowę i bohatersko powstrzymując chęć pomacania głowy.— A co? Przydało wam się to na co?— A jak? — potwierdził Pawełek z zapałem.— Pierwszorzędnie!Janeczka ochłodziła nieco atmosferę.— Jeszcze nie wiemy, ale możliwe, że tak.Więc jednak! — zwróciła się do Pawełka.— Słuchaj, mnie się wydaje… Czy ten Okularnik przypadkiem nie czekał na niego…?— A wiesz, że to możliwe! Czekał jak dziki i nie doczekał się!— To by znaczyło, że coś im źle wyszło…— Im więcej im źle wyjdzie, tym lepiej dla nas! No! Gadaj dalej! Co jeszcze było?Stefek usiłował przeciąć nożycami podkowę.— Jak znalazł w końcu te klucze, zacząłem udawać, że jestem strasznie chory…Pawełek dostrzegł nagle, co jego kumpel robi i odebrał mu podkowę.Janeczka pomyślała, że raczej odebrałaby nożyce, ale nie wtrąciła się ani słowem.— Jak chory?— Jakoś tam — skwitował Stefek niedbale.— Atak miałem.Zgłupiał z tego całkiem, po pogotowie chciał dzwonić, lekarstwa różne wyciągał, wodę gotował, a jeszcze musiał posprzątać, bo mu się przy tym szukaniu pół mieszkania zawaliło.Nie mogłem mu pomagać, jak byłem taki strasznie chory, nie?Cień uznania w oczach Janeczki spowodował, że Stefek omal nie uciął sobie ucha.Szarpnął narzutę i ciachnął kilka razy w powietrzu.— Ale najlepsze było na końcu — oznajmił, nie mogąc już wytrzymać, żeby nie ujawnić osiągnięć w śmietniku.— Wyszedł w końcu z domu, a ja z nim…Dalszy ciąg opowieści nabierał coraz jaskrawszych barw.Wszystko, rzecz jasna, było wynikiem przemyślnej chytrości Stefka, opóźnił kroki Czesia, żeby ten pierwszy autobus zdążył uciec, specjalnie wyczekał chwili, kiedy nadjeżdżał drugi, te klasery w śmietniku od początku miał zaplanowane [ Pobierz całość w formacie PDF ]