[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To zadanie nie może czekać, aż zechcesz się nim zająć.Zwlekałem z odpowiedzią.Karzeł nagle podszedł bliżej.Jego zaciśnięte ustazdradzały desperację. Zawrzemy układ.Daję ci okazję, jakiej nie zyskasz już nigdy.Jeśli pozwo-lisz mi szukać w zwojach sekretu, którego może nawet tam nie ma, zdradzę ciw zamian swój sekret. Jaki sekret? zapytałem niechętnie. Tajemnicę błazna.Skąd przybył błazen i dlaczego. Rzucił na mnie spoj-rzenie z ukosa.Odżyła ciekawość drążąca mnie od lat. Za darmo? Nie.Powiedziałem, jaki zawrzemy układ.Przemyślałem sprawę. Do zobaczenia rzekłem. Jak będziesz wychodził, zamknij porządniedrzwi.Na korytarzu kręciło się sporo służby.Byłem bardzo spózniony.Mimo bóluw całym ciele biegłem co tchu.Nie zwolniłem nawet na schodach na szczyt wieży.Raz stuknąłem w drzwi i wszedłem.Brus powitał mnie z marsem na twarzy.Wszystkie meble w komnacie zostały zepchnięte pod jedną ścianę, wyjąwszykrzesło następcy tronu, pozostawione przed oknem.Książę już się w nim skrył.227Wolno zwrócił ku mnie głowę; w oczach miał bezmierną dal, rysy twarzy rozluz-nione widok bolesny dla tego, kto wiedział, co to oznacza.Księcia Szczeregozżerał głód Mocy.Obawiałem się, że nauki, których mi udzielał, jeszcze ten głódpodsycały.A przecież żaden z nas nie mógł powiedzieć: nie.Wczoraj czegoś sięnauczyłem.Nie była to przyjemna lekcja, ale zapomnieć jej nie sposób.Wiedzia-łem już, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by nie dopuścić szkarłatnych okrę-tów do naszego wybrzeża.Nie byłem królem, lecz lud Królestwa Sześciu Księstwbył moim ludem, podobnie jak ludem Ciernia.Teraz rozumiałem, dlaczego książęSzczery nie szczędził sił. Spózniłem się.Proszę o wybaczenie.Zostałem zatrzymany.Jestem gotówzaczynać.Brus wciąż był zły, ale zapytał ze zdumieniem: Jak się czujesz? Zesztywniały.Trochę.Rozgrzałem się biegnąc po schodach.Jestem obola-ły po wczorajszym dniu.Poza tym czuję się dobrze.Przez twarz królewskiego koniuszego przemknął grymas rozbawienia. Nie nęka cię drżenie? Nie ciemnieją ci krawędzie pola widzenia? Nie maszzawrotów głowy? Nie. A niech cię! Brus parsknął rozbawiony. Najwyrazniej porządna bija-tyka jest dla ciebie najlepszym lekarstwem.Zapamiętam to na następny raz, kiedybędziesz potrzebował medyka.I zaczął wcielać w życie swoją nową teorię przywracania do zdrowia.Ostrzatoporów były stępione, a na dodatek owinięte szmatami na czas tej pierwszej lek-cji, ale ani jedno, ani drugie nie chroniło przed siniakami.Szczerze mówiąc, więk-szość z nich zarobiłem przez własną niezręczność.Brus tego dnia nie wysilał sięspecjalnie, by mnie dosięgnąć orężem, raczej uczył, jak używać całej broni, nietylko żelaza.Utrzymywanie więzi z księciem nie wymagało żadnego wysiłku, gdyż prze-bywaliśmy w tej samej komnacie.Następca tronu trwał tego dnia w zupełnej ciszyw moim wnętrzu, nie udzielał mi żadnych rad, uwag ani ostrzeżeń, zwyczajnie pa-trzył moimi oczyma.Brus pouczył mnie, że topór to niewyszukana broń, jednakbardzo skuteczna, jeśli się jej odpowiednio używa.Pod koniec lekcji podkreślił,że przez wzgląd na rany traktował mnie wyjątkowo delikatnie.Książę Szczeryzwolnił nas obu i razem schodziliśmy na dół, dużo wolniej niż pokonywałem tędrogę w przeciwną stronę. Bądz jutro na czas rzucił mi Brus na do widzenia.On poszedł do stajni, ja na śniadanie.Podjadłem solidnie po raz pierwszyod dawna miałem prawdziwie wilczy apetyt.Zastanawiałem się nad zródłemmojej nagłej żywotności.W przeciwieństwie do tego, co sądził Brus, nie byłemskłonny szukać jej zródła we wczorajszym starciu.228 Sikorka pomyślałem. To ona samym dotykiem uleczyła dolegliwości,jakim nie sprostałyby wszystkie zioła świata i rok odpoczynku.Czekający mnie dzień wydał mi się nagle nieznośnie długi.Każda chwila cią-gnęła się niemiłosiernie, bo z utęsknieniem czekałem na przyjazny zmrok, którypozwoli nam znowu być razem.Postanowiłem jak najmniej myśleć o Sikorce, a czas wypełnić mnóstwemobowiązków.Natychmiast przyszło mi do głowy kilkanaście zadań do wykona-nia.Zaniedbałem księżnę Cierpliwą; nie spełniłem jeszcze obietnicy, że pomogęksiężnej Ketriken przy restaurowaniu ogrodu; winien byłem wyjaśnienie bratuZlepunowi; powinienem zajrzeć do króla Roztropnego.Próbowałem to wszyst-ko uporządkować pod względem ważności.Na pierwszym miejscu nieodmiennieznajdowała się Sikorka.Zdecydowanie przesunąłem ją na ostatnią pozycję. Król Roztropny zdecydowałem.Zebrałem naczynia ze stołu i zaniosłem je do kuchni.Rwetes był tu nie dowytrzymania.Przez chwilę mu się dziwiłem, dopóki sobie nie przypomniałem,że przecież dzisiaj będzie pierwsza noc Zwięta Przesilenia Zimy.Kucharka, któramiesiła ciasto w wielkiej dzieży, ruchem głowy dała mi znać, że ma do mniesprawę.Podszedłem i z bliska przyglądałem się jej pracy, jak czyniłem częstow dzieciństwie.Zręcznie formowała bułki i odkładała je do wyrośnięcia.Uwalanabyła mąką aż po łokcie, na jednym policzku miała białą smugę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.To zadanie nie może czekać, aż zechcesz się nim zająć.Zwlekałem z odpowiedzią.Karzeł nagle podszedł bliżej.Jego zaciśnięte ustazdradzały desperację. Zawrzemy układ.Daję ci okazję, jakiej nie zyskasz już nigdy.Jeśli pozwo-lisz mi szukać w zwojach sekretu, którego może nawet tam nie ma, zdradzę ciw zamian swój sekret. Jaki sekret? zapytałem niechętnie. Tajemnicę błazna.Skąd przybył błazen i dlaczego. Rzucił na mnie spoj-rzenie z ukosa.Odżyła ciekawość drążąca mnie od lat. Za darmo? Nie.Powiedziałem, jaki zawrzemy układ.Przemyślałem sprawę. Do zobaczenia rzekłem. Jak będziesz wychodził, zamknij porządniedrzwi.Na korytarzu kręciło się sporo służby.Byłem bardzo spózniony.Mimo bóluw całym ciele biegłem co tchu.Nie zwolniłem nawet na schodach na szczyt wieży.Raz stuknąłem w drzwi i wszedłem.Brus powitał mnie z marsem na twarzy.Wszystkie meble w komnacie zostały zepchnięte pod jedną ścianę, wyjąwszykrzesło następcy tronu, pozostawione przed oknem.Książę już się w nim skrył.227Wolno zwrócił ku mnie głowę; w oczach miał bezmierną dal, rysy twarzy rozluz-nione widok bolesny dla tego, kto wiedział, co to oznacza.Księcia Szczeregozżerał głód Mocy.Obawiałem się, że nauki, których mi udzielał, jeszcze ten głódpodsycały.A przecież żaden z nas nie mógł powiedzieć: nie.Wczoraj czegoś sięnauczyłem.Nie była to przyjemna lekcja, ale zapomnieć jej nie sposób.Wiedzia-łem już, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by nie dopuścić szkarłatnych okrę-tów do naszego wybrzeża.Nie byłem królem, lecz lud Królestwa Sześciu Księstwbył moim ludem, podobnie jak ludem Ciernia.Teraz rozumiałem, dlaczego książęSzczery nie szczędził sił. Spózniłem się.Proszę o wybaczenie.Zostałem zatrzymany.Jestem gotówzaczynać.Brus wciąż był zły, ale zapytał ze zdumieniem: Jak się czujesz? Zesztywniały.Trochę.Rozgrzałem się biegnąc po schodach.Jestem obola-ły po wczorajszym dniu.Poza tym czuję się dobrze.Przez twarz królewskiego koniuszego przemknął grymas rozbawienia. Nie nęka cię drżenie? Nie ciemnieją ci krawędzie pola widzenia? Nie maszzawrotów głowy? Nie. A niech cię! Brus parsknął rozbawiony. Najwyrazniej porządna bija-tyka jest dla ciebie najlepszym lekarstwem.Zapamiętam to na następny raz, kiedybędziesz potrzebował medyka.I zaczął wcielać w życie swoją nową teorię przywracania do zdrowia.Ostrzatoporów były stępione, a na dodatek owinięte szmatami na czas tej pierwszej lek-cji, ale ani jedno, ani drugie nie chroniło przed siniakami.Szczerze mówiąc, więk-szość z nich zarobiłem przez własną niezręczność.Brus tego dnia nie wysilał sięspecjalnie, by mnie dosięgnąć orężem, raczej uczył, jak używać całej broni, nietylko żelaza.Utrzymywanie więzi z księciem nie wymagało żadnego wysiłku, gdyż prze-bywaliśmy w tej samej komnacie.Następca tronu trwał tego dnia w zupełnej ciszyw moim wnętrzu, nie udzielał mi żadnych rad, uwag ani ostrzeżeń, zwyczajnie pa-trzył moimi oczyma.Brus pouczył mnie, że topór to niewyszukana broń, jednakbardzo skuteczna, jeśli się jej odpowiednio używa.Pod koniec lekcji podkreślił,że przez wzgląd na rany traktował mnie wyjątkowo delikatnie.Książę Szczeryzwolnił nas obu i razem schodziliśmy na dół, dużo wolniej niż pokonywałem tędrogę w przeciwną stronę. Bądz jutro na czas rzucił mi Brus na do widzenia.On poszedł do stajni, ja na śniadanie.Podjadłem solidnie po raz pierwszyod dawna miałem prawdziwie wilczy apetyt.Zastanawiałem się nad zródłemmojej nagłej żywotności.W przeciwieństwie do tego, co sądził Brus, nie byłemskłonny szukać jej zródła we wczorajszym starciu.228 Sikorka pomyślałem. To ona samym dotykiem uleczyła dolegliwości,jakim nie sprostałyby wszystkie zioła świata i rok odpoczynku.Czekający mnie dzień wydał mi się nagle nieznośnie długi.Każda chwila cią-gnęła się niemiłosiernie, bo z utęsknieniem czekałem na przyjazny zmrok, którypozwoli nam znowu być razem.Postanowiłem jak najmniej myśleć o Sikorce, a czas wypełnić mnóstwemobowiązków.Natychmiast przyszło mi do głowy kilkanaście zadań do wykona-nia.Zaniedbałem księżnę Cierpliwą; nie spełniłem jeszcze obietnicy, że pomogęksiężnej Ketriken przy restaurowaniu ogrodu; winien byłem wyjaśnienie bratuZlepunowi; powinienem zajrzeć do króla Roztropnego.Próbowałem to wszyst-ko uporządkować pod względem ważności.Na pierwszym miejscu nieodmiennieznajdowała się Sikorka.Zdecydowanie przesunąłem ją na ostatnią pozycję. Król Roztropny zdecydowałem.Zebrałem naczynia ze stołu i zaniosłem je do kuchni.Rwetes był tu nie dowytrzymania.Przez chwilę mu się dziwiłem, dopóki sobie nie przypomniałem,że przecież dzisiaj będzie pierwsza noc Zwięta Przesilenia Zimy.Kucharka, któramiesiła ciasto w wielkiej dzieży, ruchem głowy dała mi znać, że ma do mniesprawę.Podszedłem i z bliska przyglądałem się jej pracy, jak czyniłem częstow dzieciństwie.Zręcznie formowała bułki i odkładała je do wyrośnięcia.Uwalanabyła mąką aż po łokcie, na jednym policzku miała białą smugę [ Pobierz całość w formacie PDF ]