[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z chóralnym skowytem rzuciły się na nią wszystkie naraz, jak drapieżne zwierzęta na rannego, skazanego na zgubę jelenia, gryząc i drapiąc.Kim wrzasnęła i zaczęła się gorączkowo bronić.Wtem ogólne szaleństwo przerwał głośny huczący dźwięk i nagły jaskrawy, gorący błysk.Skorzystała z pauzy, żeby się wyswobodzić.Oparta plecami o kanapę spojrzała na swoich prześladowców.Osłupiali, wpatrywali się gdzieś poza nią, a od ich twarzy odbijało się złociste światło.Kim odwróciła się i zobaczyła ścianę ognia rozrastającą się w kolejnych wybuchach.To draperie zajęły się od płomienia z lutownicy i płonęły, jakby były nasączone benzyną.Oszalałe istoty zareagowały na to piekielne widowisko chóralnym wyciem.W ich rozszerzonych oczach malowała się trwoga.Pierwszy zerwał się do ucieczki Edward, za nim inni.Ale nie pobiegli do wyjścia.W panice rzucili się na schody.- Nie, nie! - krzyczała Kim do uciekających.Na próżno.Nie tylko jej nie zrozumieli, ale nawet nie usłyszeli.Huk szalejącego pożaru pochłonął dźwięk, jak czarna dziura pochłania materię.Kim zdrową ręką zasłoniła się przed piekącym żarem.Dźwignęła się na nogi i kuśtykając pośpieszyła do wyjścia.W środku coraz trudniej było oddychać: ogień błyskawicznie pożerał tlen.Potężna detonacja znów powaliła ją na posadzkę.Uraziwszy się w zranioną rękę, krzyknęła z bólu.Domyśliła się, że to wybuchł zbiornik lutownicy.Chcąc jak najszybciej opuścić budynek, wygramoliła się z trudem i znów chwiejnie ruszyła naprzód.Wydostała się na porywisty wiatr i zacinający deszcz.Ręka i kolano bolały nieznośnie: za każdym krokiem zagryzała wargi.Utykając, lecz nie zatrzymując się, dotarła aż do końca żwirowanego dziedzińca przed zamkiem.Tam odwróciła się i osłoniwszy twarz przed żarem spojrzała.Stara budowla płonęła jak ognisko.Płomienie wystrzelały już z mansardowych okien poddasza.Nagła błyskawica jeszcze bardziej rozjaśniła upiorną scenę.Po tym, co wycierpiała tej nocy, Kim wydało się, że widzi przed sobą piekło.Ze zgrozą i wstrętem potrząsnęła głową.Zaprawdę diabeł powrócił do Salem!EPILOGSOBOTA, 5 LISTOPADA 1994- Dokąd chcesz jechać najpierw? - zwrócił się Kinnard do Kim.Wjechali właśnie przez bramę na teren majątku Stewartów.- Sama nie wiem - odparła Kim.Siedziała na miejscu obok kierowcy.Prawą ręką podtrzymywała lewą, w gipsie.- Musisz się zdecydować.Zaraz za tymi drzewami dojeżdżamy do rozwidlenia.Kim wiedziała, że Kinnard ma rację.Przez bezlistny las już widać było pole.Odwróciła głowę i spojrzała na niego.Blade jesienne słońce przeświecające przez drzewa igrało na jego twarzy i rozświetlało ciemne oczy.Cały czas opiekował się nią nadzwyczajnie i była mu wdzięczna, że zgodził się pojechać z nią teraz.Od fatalnej nocy minął miesiąc.Wracała tu po raz pierwszy.- No więc? - przypomniał Kinnard.Zaczął zwalniać.- To może najpierw do zamku.A właściwie do jego ruin.Kinnard skręcił.Przed nimi zamajaczyły wypalone kikuty.Kamienne mury i komin - to wszystko, co zostało.Kinnard podjechał do mostu zwodzonego, który prowadził do pustego, poczerniałego wejścia.Wyłączył silnik.- Wygląda to gorzej, niż się spodziewałem - stwierdził zlustrowawszy widok przez okno.Spojrzał na Kim.Wyczuwał jej zdenerwowanie.- Słuchaj, nie musisz tego oglądać, jeśli nie chcesz.- Chcę.W końcu kiedyś muszę się z tym uporać.Otworzyła drzwi i wysiadła.Kinnard także.Razem błądzili wokół ruin.Nie próbowali wejść do środka.W obrębie murów wszystko obróciło się w popiół, z wyjątkiem kilku sczerniałych belek, które nie wypaliły się do reszty.- Aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek mógł stąd ujść z życiem.Tak szybko to płonęło - powiedziała Kim.- Dwoje z sześciorga to nienadzwyczajny wynik.Poza tym oni też nie są jeszcze wolni od wszelkich zagrożeń.- Dramat w dramacie.Jak z tą biedną Elizabeth i jej nieszczęsnym, kalekim nie donoszonym płodem.Weszli na pagórek, skąd roztaczał się widok na całe pogorzelisko.Kinnard z niesmakiem pokręcił głową.- Finał godny całej tej koszmarnej historii - zauważył.- Nic dziwnego, że władze nie bardzo się kwapiły wziąć ją za dobrą monetę, dopóki nie okazało się, że uzębienie jednej z ofiar idealnie pasuje do śladów na kościach martwego włóczęgi.Przynajmniej masz satysfakcję.Na początku nie wierzyli ani jednemu twojemu słowu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Z chóralnym skowytem rzuciły się na nią wszystkie naraz, jak drapieżne zwierzęta na rannego, skazanego na zgubę jelenia, gryząc i drapiąc.Kim wrzasnęła i zaczęła się gorączkowo bronić.Wtem ogólne szaleństwo przerwał głośny huczący dźwięk i nagły jaskrawy, gorący błysk.Skorzystała z pauzy, żeby się wyswobodzić.Oparta plecami o kanapę spojrzała na swoich prześladowców.Osłupiali, wpatrywali się gdzieś poza nią, a od ich twarzy odbijało się złociste światło.Kim odwróciła się i zobaczyła ścianę ognia rozrastającą się w kolejnych wybuchach.To draperie zajęły się od płomienia z lutownicy i płonęły, jakby były nasączone benzyną.Oszalałe istoty zareagowały na to piekielne widowisko chóralnym wyciem.W ich rozszerzonych oczach malowała się trwoga.Pierwszy zerwał się do ucieczki Edward, za nim inni.Ale nie pobiegli do wyjścia.W panice rzucili się na schody.- Nie, nie! - krzyczała Kim do uciekających.Na próżno.Nie tylko jej nie zrozumieli, ale nawet nie usłyszeli.Huk szalejącego pożaru pochłonął dźwięk, jak czarna dziura pochłania materię.Kim zdrową ręką zasłoniła się przed piekącym żarem.Dźwignęła się na nogi i kuśtykając pośpieszyła do wyjścia.W środku coraz trudniej było oddychać: ogień błyskawicznie pożerał tlen.Potężna detonacja znów powaliła ją na posadzkę.Uraziwszy się w zranioną rękę, krzyknęła z bólu.Domyśliła się, że to wybuchł zbiornik lutownicy.Chcąc jak najszybciej opuścić budynek, wygramoliła się z trudem i znów chwiejnie ruszyła naprzód.Wydostała się na porywisty wiatr i zacinający deszcz.Ręka i kolano bolały nieznośnie: za każdym krokiem zagryzała wargi.Utykając, lecz nie zatrzymując się, dotarła aż do końca żwirowanego dziedzińca przed zamkiem.Tam odwróciła się i osłoniwszy twarz przed żarem spojrzała.Stara budowla płonęła jak ognisko.Płomienie wystrzelały już z mansardowych okien poddasza.Nagła błyskawica jeszcze bardziej rozjaśniła upiorną scenę.Po tym, co wycierpiała tej nocy, Kim wydało się, że widzi przed sobą piekło.Ze zgrozą i wstrętem potrząsnęła głową.Zaprawdę diabeł powrócił do Salem!EPILOGSOBOTA, 5 LISTOPADA 1994- Dokąd chcesz jechać najpierw? - zwrócił się Kinnard do Kim.Wjechali właśnie przez bramę na teren majątku Stewartów.- Sama nie wiem - odparła Kim.Siedziała na miejscu obok kierowcy.Prawą ręką podtrzymywała lewą, w gipsie.- Musisz się zdecydować.Zaraz za tymi drzewami dojeżdżamy do rozwidlenia.Kim wiedziała, że Kinnard ma rację.Przez bezlistny las już widać było pole.Odwróciła głowę i spojrzała na niego.Blade jesienne słońce przeświecające przez drzewa igrało na jego twarzy i rozświetlało ciemne oczy.Cały czas opiekował się nią nadzwyczajnie i była mu wdzięczna, że zgodził się pojechać z nią teraz.Od fatalnej nocy minął miesiąc.Wracała tu po raz pierwszy.- No więc? - przypomniał Kinnard.Zaczął zwalniać.- To może najpierw do zamku.A właściwie do jego ruin.Kinnard skręcił.Przed nimi zamajaczyły wypalone kikuty.Kamienne mury i komin - to wszystko, co zostało.Kinnard podjechał do mostu zwodzonego, który prowadził do pustego, poczerniałego wejścia.Wyłączył silnik.- Wygląda to gorzej, niż się spodziewałem - stwierdził zlustrowawszy widok przez okno.Spojrzał na Kim.Wyczuwał jej zdenerwowanie.- Słuchaj, nie musisz tego oglądać, jeśli nie chcesz.- Chcę.W końcu kiedyś muszę się z tym uporać.Otworzyła drzwi i wysiadła.Kinnard także.Razem błądzili wokół ruin.Nie próbowali wejść do środka.W obrębie murów wszystko obróciło się w popiół, z wyjątkiem kilku sczerniałych belek, które nie wypaliły się do reszty.- Aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek mógł stąd ujść z życiem.Tak szybko to płonęło - powiedziała Kim.- Dwoje z sześciorga to nienadzwyczajny wynik.Poza tym oni też nie są jeszcze wolni od wszelkich zagrożeń.- Dramat w dramacie.Jak z tą biedną Elizabeth i jej nieszczęsnym, kalekim nie donoszonym płodem.Weszli na pagórek, skąd roztaczał się widok na całe pogorzelisko.Kinnard z niesmakiem pokręcił głową.- Finał godny całej tej koszmarnej historii - zauważył.- Nic dziwnego, że władze nie bardzo się kwapiły wziąć ją za dobrą monetę, dopóki nie okazało się, że uzębienie jednej z ofiar idealnie pasuje do śladów na kościach martwego włóczęgi.Przynajmniej masz satysfakcję.Na początku nie wierzyli ani jednemu twojemu słowu [ Pobierz całość w formacie PDF ]