[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet w takiej chwili wątpiono, aby bogacz nienawidzący przecież z ca­łej duszy filozofa, sięgnął po żerdź przez niego podaną.Jakież było zdziwienie wszystkich gapiów, gdy Nasreddin wrza­snął jedno tylko słowo, a oto Sarsanbaj wyciągnął rękę i natych­miast kurczowo ucapił koniec kija.Wspólnym wysiłkiem kilku silnych ramion wydobyto nieprzytomnego kupca z wody i czym prędzej ułożono na brzegu.Gruby Ibrachim z rozpędem usiadł mu na wzdętym brzuchu.Z ust niedoszłego topielca chlusnął strumień wody.Jeden z największych dusigroszy emiratu został ocalony.Nazajutrz nad ranem na Czerwonych Piaskach rozpoczął się czas męskich emocji - polowanie na lisy.Co chwilę któryś z dru­żyny Kazachów ściągał z głowy orła skórzany kaptur, przesłaniający mu oczy, i drapieżny birkut błyskawicznie podrywał się do lotu.Właściciel ptaka ruszał lekkim kłusem w ślad za drapieżni­kiem.Gdy dogonił orła, ten znajdował się już na ziemi z upolo­waną zdobyczą.Wtedy następowała łowiecka ceremonia wymia­ny towarów.Myśliwy podawał ptakowi przygotowany zawczasu kawałek mięsa, zaś birkut bez oporu oddawał mu swą zdobycz.Tego nawyku Kazachowie uczą orły od najwcześniejszej młodo­ści, niemal od pisklęcia.Dobrze wyszkolony birkut w ciągu se­zonu łowieckiego potrafi upolować sto lisów.Nic przeto dziwnego, że w udanym sezonie na wszystkich bazarach emiratu cena szub lisich spadała na złamanie karku.Następny dzień był czasem odpoczynku i ucztowania.Nato­miast kolejny - dniem połowów na dzikie ptactwo.Dniem zręcz­ności, w którym należało się wykazać nie tresurą drapieżnego birkuta, lecz umiejętnościami łuczniczymi, bystrym okiem i pewną dłonią.Orszak myśliwski podzielono na czwórki łowieckie, najstosowniejsze w podchodzeniu czapli, łabędzi i kaczek.Czwórka złożona z emira, pierwszego wezyra, dowódcy straży przybocznej bę­dącego zarazem doskonałym łucznikiem oraz Hodży Nasreddina ruszyła pieszo w górę rzeki.Podrywające się z zarośli ptactwo trafiano ze zmiennym szczęściem.Po kilku godzinach wędrówki Słońce podniosło się na najwyższy szczebel nieba i zaczęło palić niemiłosiernie dostojne plecy.Emir rozgrzany marszem, namiętnościami myśliwego i pieką­cymi promieniami nie namyślał się długo.Ściągnął futrzaną szu­bę i zarzucił ją na grzbiet filozofowy.Po chwili w jego ślady po­szedł wielki wezyr.Wreszcie i dowódca straży swoją szubę do­łożył do sterty wyrosłej ponad głową Hodży.Objuczony mędrzec ledwie powłócząc nogami z najwyższym trudem podążał za my­śliwymi, spieszącymi bez odpoczynku wzdłuż zarosłych sitowiem, bagnistych brzegów Zerawszanu.W pewnym momencie emir obejrzał się do tyłu, dostrzegł nie­szczęśnika i parsknął śmiechem.Rozbawił go widok obładowane­go filozofa, uginającego się pod ciężarem własnych pakunków i i trzech szub wielmożów.- Ej, Hodżo, silnyś, widzę - wyrzucił z siebie wraz z czkawką od śmiechu.- Taszczysz teraz tyle, ile zwykle osioł dźwiga.- Trzy osły, o sprawiedliwy - mruknął spod ciężarów Nasreddin.*Przerwijmy czym prędzej opowieść o łowieckich przygodach Hodży, zanim sens ostatnich słów Nasreddinowych trafi do środ­ka głowy emira błogosławionej Buchary.Nie należy wikłać dal­szych losów mędrca, zwłaszcza że chodzi nam tylko o wyjaśnie­nie tajemnicy niezwykłego słowa, na którego haczyku Hodża wy­łowił z wody tonącego sknerę, Fajzułłę Sarsanbaja.CENA STRACHUOpowieść szósta o jadowitym skorpioniewędrującym po nodze młodego mirzyi o zuchwałym uczynku więźnia,przyprawiającym o ból głowynajwiększych dostojników BucharyNie należy do wydarzeń codziennych, ażeby poddany odmawiał wykonania rozkazu zwierzchnika.Rzadki ten wypadek przytrafił się mirgazabowi zarządzającemu więzieniem bucharskiego emiratu, Jeden z więźniów, który na polecenie mirgazaba miał zastąpić złożonego niemocą kata w jego normalnych czynnościach od­mówił.Po prostu odmówił! Dowleczony na Plac Nagłej Sprawie­dliwości, gdzie powinien wykonać wyrok na jakimś nieszczęśniku, więzień oświadczył, iż rzemiosło katowskie zawsze wzbudzało w nim wstręt i obrzydzenie, nie widzi przeto powodu, dla którego musiałby dzisiaj stać się narzędziem okrucieństwa w ręku niesprawiedliwych.Przez pewien czas strażnik wyprowadzony z równowagi nierozumną postawą usiłował rzemiennym kańczugiem odmienić przekonania więźnia, ale nie zdało się to na nic.Przekonany wreszcie o bezskuteczności wysiłków stróż prawa pognał, niedoszłego kata z powrotem do celi.Poszturchiwany i popędzany przez strażnika młody więzień powlókł się ścieżką ogrodową w stronę lochu obchany, dźwigając na bosych nogach żelazne łańcuchy.Na widok upartego spacerujący po ogrodzie pałacowym Hodża Nasreddin zbliżył się do naczelnika zawiadującego bucharskim więzieniem.- Przyjacielu, czy pozwolisz, abym wręczył nieszczęsnemu te oto marne chodaki? - zapytał.- Czyń, jeśli taka twa wola, afandi.Ale uprzedzam cię, zmar­nujesz dobytek trwoniąc go na łotrów, niegodnych nawet dobrego spojrzenia.Nasreddin zatrzymał biedaka dźwigającego żelazo i podał mu obuwie.- Weź je sobie, chłopcze.I noś na zdrowie.Więzień wyciągnął rękę po buty, uchylił usta w niemym po­dziękowaniu i nagle.cisnął czarykiem z całych sił przed siebie.- Stój, co robisz, niewdzięczny? To przecież jeszcze zupełnie dobre chodaki.- Ooooo - jęknął w tym samym momencie naczelnik z wiel­kim przerażeniem wskazując na coś ręką.Hodża błyskawicznie odwrócił się i struchlał.Za nimi, w odległości kilkunastu zaledwie kroków, natura ode­grała jedną ze scen dramatu dnia powszedniego.Oto na nogę sy­na emirowego, zażywającego wypoczynku w towarzystwie świty dworskiej i przybocznego tabiba, wpełzł skorpion olbrzymich rozmiarów.Zgromadzeni wokół Pierworodnego zamarli w trwo­dze.Przerażenie, a potrosze i obawa przed nieudaną interwencją sparaliżowały myśli i uczynki dworaków.Wtedy dopiero spraw­dziło się przysłowie mówiące, iż gardzi śmiercią jedynie ten, ko­mu na życiu niewiele zależy.Przytomność umysłu i pewność ręki zachował tylko więzień, który celnym rzutem czaryka strącił skorpiona na ziemię.Potężny pajęczak z przetrąconymi kleszczami i kończynami miotał teraz wściekle ogonem o płytę marmurowego chodnika, w miejscu uderzeń pozostawiając kropelki śmiercionośnej cieczy.Tak oto trucizna z jadowego kolca kreśliła na kamieniu ostatni już ślad szaleńczej taranteli bezsilnego ogona.Okrutne to było widowisko.Okrutne i grozą napełniające patrzących.- Nędzniku, czy wiesz, co cię oczekiwało, gdybyś nie strącił skorpiona? - wyszeptał zbielałymi wargami naczelnik więzienia.Oczyma duszy widział już trzy ciała miotające się w Dole Roz­koszy Ostatniej, wypełnionej jadowitymi gadami.W skazańcach kąsanych przez żmije przeczucie kazało mu dostrzec, obok więź­nia i strzegącego go strażnika, także postać ponoszącą bezpośred­nią odpowiedzialność za czyn przestępcy.Jego własną po­stać.- Nie drżę o żywot.Śmierć jest jak wielbłąd, który kładzie się u progu każdego domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl