[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z ogromnym trudem założyłem kleszczyki hemostatyczne, ale zanim zdążyłem coś więcej, dziewczyna zerwała je.Była pijana.Przez chwilę toczyliśmy swoistą, okrutną i krwawą walkę - ja zakładałem kleszczyki, a ona je zrywała.W końcu moja wytrwałość wzięła górę, podwiązałem naczynia krwionośne i zostawiłem trochę roboty, żeby podreperować kasę chirurga plastycznego.W tym czasie jeden z lekarzy szpitalnych zajął się drugą dziewczyną.Okazało się, na szczęście, że obie odbywały służbę wojskową, i z uwagi na to, że nie groziła im śmierć w ciągu następnej godziny, zostały odesłane do szpitala garnizonowego.Zostali ci dwaj z tego samego wypadku.Byli w gruncie rzeczy w niezłym stanie.Przemyłem ich otarcia, mechanicznie zszyłem parę ran na głowie, nie odzywając się przy tym w ogóle.Około 3.30 został tylko jeden pacjent - szesnastomiesięczne dziecko.Ledwo trzymałem się na nogach i niezbyt dobrze przypominam sobie ten przypadek.Pamiętam, że rodzice przynieśli szkraba, bo nic nie jadł od tygodnia, czy coś w tym rodzaju.Obawiając się, że coś ujdzie mojej uwagi, poprosiłem ich, żeby powtórzyli to kilkakrotnie.Cały czas dziecko uśmiechało się i nie spało.Z pewną dozą sarkazmu spytałem, czy nie sądzą, iż ich zachowanie jest trochę dziwne.Chcieli wiedzieć, dlaczego dziwne; oni się martwili.Powoli zaczynała zalewać mnie krew, gdy badałem w ciszy to zupełnie normalne dziecko.W chwilę później poleciałem do telefonu, żeby zadzwonić do ich prywatnego lekarza.Był równie podminowany, bo go obudziłem.Absurd, lekarz się pieklił, gdyż jego pacjent zawracał mi gitarę o 3.30 nad ranem.Zakończyłem wszystko, przekazując sprawę w ręce pielęgniarek, które odesłały całą trójkę do domu.Nie byłem już w stanie znów z nimi rozmawiać.Wyszedłem na rampę i wpatrywałem się, zupełnie otępiały, w cichą ciemność.Czułem się omdlały i sflaczały, ale wiedziałem z gorzkiego doświadczenia, o ile gorsze byłoby moje samopoczucie, gdyby ktoś obudził mnie po piętnastu czy dwudziestu minutach snu z powodu pojawienia się kolejnego pacjenta.Wszystkie pielęgniarki zajęte były jakimiś drobiazgami - z wyjątkiem jednej, która piła kawę.Ogarnęło mnie uczucie dziwnego oderwania od otaczających mnie spraw, jakbym nie dotykał ziemi, oraz osamotnienia.Gdzieś podział się mój strach, przepędzony wyczerpaniem.Gdyby teraz przydarzyło się coś poważnego, byłbym tylko zdolny starać się utrzymać pacjenta przy życiu, aż przyszedłby lekarz.Oczywiście, była to też pożyteczna funkcja, jakkolwiek by na to patrzeć.Wciąż dokonywałbym cudów z pijakami, desperatami i małymi dzieciakami, które akurat nie wykazywały chęci do jedzenia - to przecież mój wybór.Zaczął dobiegać do mnie coraz bliższy dźwięk klaksonu volkswagena, który burzył złudny spokój NW.Gdy narastał, przypomniałem sobie bohatera pewnej kreskówki, który nazywał się Road Runner - głupie skojarzenie, ale w pewnym sensie adekwatne do stanu mojego umysłu.Może to i był Road Runner.Po trzydziestu sekundach fantazja zamieniła się w rzeczywistość - volkswagen na sygnale, który podjechał pod rampę.Z samochodu wyskoczył facet, który rozpaczliwym krzykiem informował, że jego żona tam rodzi.Zawołałem siostrę, żeby przyniosła zestaw narzędzi do porodu, zbiegłem do volkswagena i otworzyłem prawe drzwi.Z tyłu leżała kobieta, najwyraźniej w ostatnim stadium akcji porodowej.Oświetlenie było bardzo kiepskie i ledwo było coś widać.Wszystko trzeba będzie zrobić na wyczucie.Zaczęły się kolejne skurcze i poczułem, że w kroczu pojawiła się główka noworodka.Musiałem przeciąć nożycami majtki.W czasie skurczu kobieta wydawała jakieś pomruki.Cały czas przytrzymywałem główkę dziecka, chroniąc ją przed wyskoczeniem.Przekonałem rodzącą, żeby z boku przekręciła się na plecy.Przesunąłem przednie siedzenie do przodu.Jedną nogę kobiety przyparłem do tylnej szyby, a drugą ułożyłem na siedzeniu.Moje ręce poruszały się odruchowo, a w nie zaangażowanym w to wszystko umyśle zaczęły powstawać absurdalne skojarzenia - na przykład przypomniał mi się stary dowcip: co jest trudniejsze od wpakowania ciężarnej słonicy do volkswagena? Zapłodnienie słonicy w volkswagenie.Po ustąpieniu skurczu powoli wyciągnąłem główkę, obracając i lekko ciągnąc, żeby wyszło jedno ramię, później drugie, aż w końcu trzymałem w rękach coś śliskiego.Gdy usiłowałem wyjść z samochodu, omal nie upuściłem noworodka.Dzięki Bogu zaraz się zakrztusił i zaczął płakać.Ojciec dziecka nie bardzo wiedział, co robić, i zachowywał się w dość dziwny sposób.Przerwał swoje głośne ubolewanie z powodu zabrudzonej tapicerki i spytał, czy to chłopiec, czy dziewczynka.W ciemności i tak nie zauważyłem.Chyba nie było to jego pierwsze dziecko.Chciałem odciągnąć wody z buzi dziecka za pomocą gruszki, ale nie mogłem utrzymać go na jednej ręce.Podałem malucha jednej z pielęgniarek i wyraźnie powiedziałem, żeby trzymała go na wysokości matki.Odciąłem pępowinę po założeniu kilku zacisków.Wreszcie wszyscy - ojciec, lekarze, pielęgniarki - pomogli mi wynieść kobietę z samochodu.Łożysko z błonami płodowymi wyszło bez komplikacji.Ze zdumieniem stwierdziłem, że nie było żadnych nacięć.Wszyscy przeszli na oddział położniczy.Noworodek wynagrodził całe trudy nocy.Może dadzą mu moje imię.Bardziej jednak prawdopodobne, że będzie się zwał Volkswagen.Nie przejąłem się prawie tym, że podczas całego zamieszania w związku z porodem przyszedł jakiś brudny pijaczyna.Miał ranę ciętą na głowie.Zaszyłem ją bez znieczulenia, przy klątwach, które na mnie rzucał.Klął zresztą i wymachiwał w moją stronę, gdy tylko mnie zobaczył.Był tak pijany, że nie mógł nic czuć.Po założeniu ostatniego szwu wszedłem do pokoju lekarzy, walnąłem się na wyro i natychmiast zasnąłem.Była wtedy 4.45, a o 5.10 zapukała pielęgniarka, żeby mnie obudzić.Czekał kolejny pacjent.Najpierw byłem zupełnie zdezorientowany.Nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem.Czułem tylko łomot serca.W ciągu dwudziestu pięciu minut sen, wielki uzdrowiciel, odebrał mi zdolność działania, wprowadził mnie w stan osłabienia i zawrotów głowy.W polu mojego widzenia pojawiły się błyszczące iskierki.Wszystko jednak przechodziło, gdy zacząłem się ruszać.Mimo to moje lewe oko ciągle nie było w stanie się skupić.Otworzyłem drzwi i światło na korytarzu zdało mi się tysiącem gorejących żarówek.Byłem w najbardziej gównianym stanie, w jakim można się było w ogóle znaleźć.Pacjent, gdzie jest pacjent? Na karcie, którą miałem w ręce, ktoś napisał: „Bóle brzucha, 12 godzin” [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl