[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Atak.Samiec wyrwał kilka garści darni.Peter czuł, że serce wali mu jak młotem.Goryl ważył co najmniej sto trzydzieści kilogramów.Właśnie stanął na tylnych łapach i płasko ułożonymi dłońmi zabębnił w klatkę piersiową.Dudniący dźwięk przerwał ciszę.Peter zastanawiał się, co robi Munro.Słysząc głośny trzask zerknął w górę.Amy zsuwała się w dół zbocza.Chwyciła pobliską gałąź, aby osłabić upadek, i wylądowała u stóp swego opiekuna.W stadzie zapanowała konsternacja.Samiec przerwał bębnienie, opadł na czworaki i obrzucił intruza uważnym spojrzeniem.Amy warknęła.Samiec postąpił krok w stronę człowieka, lecz nie spuszczał wzroku z obcej małpy.Amy przypatrywała mu się ze spokojem.Goryl dążył do próby sił.Podchodził coraz bliżej.Bliżej.Amy ryknęła ogłuszająco.Elliot zadygotał.Dawniej tylko raz był świadkiem podobnego zachowania, świadczącego o skrajnej wściekłości zwierzęcia.Wśród goryli zawrzało; nigdy nie widziały ryczącej samicy.Amy nastroszyła sierść, napięła mięśnie i zrobiła ponurą minę z gniewem spoglądając na samca.Wrzasnęła ponownie.Samiec zatrzymał się nagle.Przechylił głowę w bok, myślał przez chwilę, po czym dołączył do kręgu małp otaczających półkolem głowęPetera.Amy zdecydowanym ruchem oparła dłoń na nodze mężczyzny, co było, oznaką, że uważa go za swoją własność.Pięcioletni podrostek wyrwał się ze stada i szczerząc zęby podbiegł do gorylicy.Amy wymierzyła mu siarczysty policzek.Młodzik wywinął kozła i z piskiem uciekł w bezpieczne miejsce.Amy rzuciła okiem w stronę stada, po czym wykonała kilka gestów:Idzie odchodzi Amy odchodzi.Nie doczekała się odpowiedzi.Peter dobry czlowiek.Po chwili zrozumiała, że małpy nie pojmują znaczenia jej ruchów.Wówczas zrobiła coś nieoczekiwanego: westchnęła w sposób przypominający mowę szarych goryli.Zwierzęta ze zdumieniem spojrzały po sobie.Jednak wysiłki Amy i tym razem spełzły na niczym.W miarę jak „mówiła”, zainteresowanie małp wyraźnie malało.Z obojętnością patrzyły w jej stronę.Nie próbowały nawiązać kontaktu.Amy usiadła tuż przy głowie Petera i kilkakrotnie przesunęła dłonią po jego włosach, wykonując ruchy przypominające czesanie.Goryle zaczęły gestykulować.Samiec ponownie wydał krótkie „ho-hoho”.Amy spojrzała na Elliota.Amy przytuli Peter - zasygnalizowała.Mężczyzna zareagował zdziwieniem.Zwykle to ona domagała się pieszczot i łaskotania.Usiadł.Małpa natychmiast przycisnęła go do swej włochatej piersi.Szary samiec umilkł; stado wycofywało się z widocznym zawstydzeniem.Peter wszystko zrozumiał: Amy potraktowała go jak własne dziecko!Dość często obserwowano u małp przykłady podobnego zachowania.Silnie zakorzeniona obawa przed skrzywdzeniem niemowlęcia wpływała kojąco na temperament adwersarzy.Walki pawianów kończyły się z chwilą, gdy jeden z samców przytulił do piersi małpiątko.Widok bezbronnego stworzenia zmuszał przeciwnika do przerwania ataku.U szympansów nie był istotny związek pokrewieństwa - jeśli igraszki malców stawały się zbyt brutalne, dorosła małpa brała w ramiona którekolwiek z dzieci, co było sygnałem do zakończenia zabawy.Amy nie tylko powstrzymała atak szarego samca, lecz całkowicie otoczyła opieką swe maleństwo - goryle zaakceptowały widok „maleństwa” obdarzonego gęstą brodą i niemal dwumetrowym wzrostem.Małpy zniknęły w zaroślach.Amy uwolniła Petera z objęć.Spojrzała mu prosto w oczy.Głupi szarzy oni.- Dziękuję, Amy.- Ucałował ją w policzek.Peter łaskocze Amy Amy dobry goryl.- Pewnie, że dobry.Łaskotał ją przez kilka minut, aż z radosnym pomrukiem zwinęła się w kłębek na ziemi.Powrócili do obozu dopiero o drugiej po południu.- Schwytaliście goryla? - spytała Karen.- Nie - odparł Elliot.- Nie szkodzi - powiedziała.- I tak nie mogę nawiązać łączności.Peter zrobił zdziwioną minę.- Wznowili zagłuszanie?- Gorzej - mruknęła Karen.Przez godzinę usiłowała połączyć się z Houston.Sygnał zanikał po kilku sekundach.Sprawdziła, że nadajnik pracuje prawidłowo i zerknęła na datę.- Dziś jest dwudziesty czwarty czerwca - oznajmiła.- Centrala zanotowała podobne kłopoty podczas poprzedniej ekspedycji, dwudziestego ósmego maja.Prawie miesiąc temu.Elliot nadal nic nie rozumiał.- Słońce - wyjaśnił Munro.- Właśnie - dodała Karen.- Zniekształcenia występują w jonosferze.Większość zakłóceń jonosfery - grubej warstwy zjonizowanych cząsteczek unoszących się kilkaset kilometrów nad powierzchnią Ziemi - była powodowana przez plamy słoneczne.Efekt występował wtedy, gdy rosła aktywność Słońca.- Dobra - powiedział Peter.- Słońce.Ile to może potrwać? Karen potrząsnęła głową.- W normalnych warunkach nie więcej niż kilka godzin.Najwyżej dobę.Lecz tym razem dzieje się coś dziwnego.Przed pięcioma godzinami sygnał był czysty i wyraźny.teraz umilkł całkowicie.Zaszły jakieś nieprzewidziane okoliczności.Przerwa może trwać nawet tydzień.- Tydzień bez łączności? Żadnego korzystania z komputerów, z niczego?- Tak - odparła spokojnie Karen.- Od tej chwili jesteśmy całkowicie odcięci od świata.5.OsamotnienieNajwiększa protuberancja słoneczna lat siedemdziesiątych została zauważona dwudziestego czwartego czerwca 1979 roku przez astronomów z obserwatorium Kitt Peak w pobliżu Tucson.Informację przekazano natychmiast do ośrodka Space Environment Services Center, mieszczącego się w Boulder, w stanie Kolorado.Naukowcy z SESC byli przekonani, że zaszła pomyłka; nawet w gigantycznych standardach astronomii solarnej wybuch, oznaczony symbolem 78/06/414aa, osiągnął przerażające rozmiary.Przyczyny protuberancji nadal pozostają zagadką, choć ich występowanie jest związane z aktywnością gwiazdy.Wspomniany wybuch objawił się jako intensywnie jasna plama o średnicy szesnastu tysięcy kilometrów i miał wpływ nie tylko na układ linii widma wodoru alfa i zjonizowanego wapnia, lecz powodował zakłócenia bezpośrednio w widmie słonecznym, co było niezwykle rzadkim zjawiskiem.Naukowcy ze zgrozą myśleli o konsekwencjach.Wybuch słoneczny wyzwala ogromne ilości energii; nawet jeśli osiąga przeciętną wielkość.Wywołane przez niego zakłócenie jonosfery spowodowało zjawisko „zanikania” krótkich fal radiowych, co nie było zbyt kłopotliwe w przypadku dużych stacji komercyjnych, lecz dla nadajnika o mocy dwudziestu kilowatów stanowiło przeszkodę nie do pokonania.Towarzyszące erupcji promienie Roentgena i emisja cząsteczek atomowych wydłużały okres „ciszy w eterze”.Travis otrzymał informację, że przerwa w łączności może potrwać od czterech do ośmiu dni.- Kiepska sprawa - oświadczył dyżurny technik [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Atak.Samiec wyrwał kilka garści darni.Peter czuł, że serce wali mu jak młotem.Goryl ważył co najmniej sto trzydzieści kilogramów.Właśnie stanął na tylnych łapach i płasko ułożonymi dłońmi zabębnił w klatkę piersiową.Dudniący dźwięk przerwał ciszę.Peter zastanawiał się, co robi Munro.Słysząc głośny trzask zerknął w górę.Amy zsuwała się w dół zbocza.Chwyciła pobliską gałąź, aby osłabić upadek, i wylądowała u stóp swego opiekuna.W stadzie zapanowała konsternacja.Samiec przerwał bębnienie, opadł na czworaki i obrzucił intruza uważnym spojrzeniem.Amy warknęła.Samiec postąpił krok w stronę człowieka, lecz nie spuszczał wzroku z obcej małpy.Amy przypatrywała mu się ze spokojem.Goryl dążył do próby sił.Podchodził coraz bliżej.Bliżej.Amy ryknęła ogłuszająco.Elliot zadygotał.Dawniej tylko raz był świadkiem podobnego zachowania, świadczącego o skrajnej wściekłości zwierzęcia.Wśród goryli zawrzało; nigdy nie widziały ryczącej samicy.Amy nastroszyła sierść, napięła mięśnie i zrobiła ponurą minę z gniewem spoglądając na samca.Wrzasnęła ponownie.Samiec zatrzymał się nagle.Przechylił głowę w bok, myślał przez chwilę, po czym dołączył do kręgu małp otaczających półkolem głowęPetera.Amy zdecydowanym ruchem oparła dłoń na nodze mężczyzny, co było, oznaką, że uważa go za swoją własność.Pięcioletni podrostek wyrwał się ze stada i szczerząc zęby podbiegł do gorylicy.Amy wymierzyła mu siarczysty policzek.Młodzik wywinął kozła i z piskiem uciekł w bezpieczne miejsce.Amy rzuciła okiem w stronę stada, po czym wykonała kilka gestów:Idzie odchodzi Amy odchodzi.Nie doczekała się odpowiedzi.Peter dobry czlowiek.Po chwili zrozumiała, że małpy nie pojmują znaczenia jej ruchów.Wówczas zrobiła coś nieoczekiwanego: westchnęła w sposób przypominający mowę szarych goryli.Zwierzęta ze zdumieniem spojrzały po sobie.Jednak wysiłki Amy i tym razem spełzły na niczym.W miarę jak „mówiła”, zainteresowanie małp wyraźnie malało.Z obojętnością patrzyły w jej stronę.Nie próbowały nawiązać kontaktu.Amy usiadła tuż przy głowie Petera i kilkakrotnie przesunęła dłonią po jego włosach, wykonując ruchy przypominające czesanie.Goryle zaczęły gestykulować.Samiec ponownie wydał krótkie „ho-hoho”.Amy spojrzała na Elliota.Amy przytuli Peter - zasygnalizowała.Mężczyzna zareagował zdziwieniem.Zwykle to ona domagała się pieszczot i łaskotania.Usiadł.Małpa natychmiast przycisnęła go do swej włochatej piersi.Szary samiec umilkł; stado wycofywało się z widocznym zawstydzeniem.Peter wszystko zrozumiał: Amy potraktowała go jak własne dziecko!Dość często obserwowano u małp przykłady podobnego zachowania.Silnie zakorzeniona obawa przed skrzywdzeniem niemowlęcia wpływała kojąco na temperament adwersarzy.Walki pawianów kończyły się z chwilą, gdy jeden z samców przytulił do piersi małpiątko.Widok bezbronnego stworzenia zmuszał przeciwnika do przerwania ataku.U szympansów nie był istotny związek pokrewieństwa - jeśli igraszki malców stawały się zbyt brutalne, dorosła małpa brała w ramiona którekolwiek z dzieci, co było sygnałem do zakończenia zabawy.Amy nie tylko powstrzymała atak szarego samca, lecz całkowicie otoczyła opieką swe maleństwo - goryle zaakceptowały widok „maleństwa” obdarzonego gęstą brodą i niemal dwumetrowym wzrostem.Małpy zniknęły w zaroślach.Amy uwolniła Petera z objęć.Spojrzała mu prosto w oczy.Głupi szarzy oni.- Dziękuję, Amy.- Ucałował ją w policzek.Peter łaskocze Amy Amy dobry goryl.- Pewnie, że dobry.Łaskotał ją przez kilka minut, aż z radosnym pomrukiem zwinęła się w kłębek na ziemi.Powrócili do obozu dopiero o drugiej po południu.- Schwytaliście goryla? - spytała Karen.- Nie - odparł Elliot.- Nie szkodzi - powiedziała.- I tak nie mogę nawiązać łączności.Peter zrobił zdziwioną minę.- Wznowili zagłuszanie?- Gorzej - mruknęła Karen.Przez godzinę usiłowała połączyć się z Houston.Sygnał zanikał po kilku sekundach.Sprawdziła, że nadajnik pracuje prawidłowo i zerknęła na datę.- Dziś jest dwudziesty czwarty czerwca - oznajmiła.- Centrala zanotowała podobne kłopoty podczas poprzedniej ekspedycji, dwudziestego ósmego maja.Prawie miesiąc temu.Elliot nadal nic nie rozumiał.- Słońce - wyjaśnił Munro.- Właśnie - dodała Karen.- Zniekształcenia występują w jonosferze.Większość zakłóceń jonosfery - grubej warstwy zjonizowanych cząsteczek unoszących się kilkaset kilometrów nad powierzchnią Ziemi - była powodowana przez plamy słoneczne.Efekt występował wtedy, gdy rosła aktywność Słońca.- Dobra - powiedział Peter.- Słońce.Ile to może potrwać? Karen potrząsnęła głową.- W normalnych warunkach nie więcej niż kilka godzin.Najwyżej dobę.Lecz tym razem dzieje się coś dziwnego.Przed pięcioma godzinami sygnał był czysty i wyraźny.teraz umilkł całkowicie.Zaszły jakieś nieprzewidziane okoliczności.Przerwa może trwać nawet tydzień.- Tydzień bez łączności? Żadnego korzystania z komputerów, z niczego?- Tak - odparła spokojnie Karen.- Od tej chwili jesteśmy całkowicie odcięci od świata.5.OsamotnienieNajwiększa protuberancja słoneczna lat siedemdziesiątych została zauważona dwudziestego czwartego czerwca 1979 roku przez astronomów z obserwatorium Kitt Peak w pobliżu Tucson.Informację przekazano natychmiast do ośrodka Space Environment Services Center, mieszczącego się w Boulder, w stanie Kolorado.Naukowcy z SESC byli przekonani, że zaszła pomyłka; nawet w gigantycznych standardach astronomii solarnej wybuch, oznaczony symbolem 78/06/414aa, osiągnął przerażające rozmiary.Przyczyny protuberancji nadal pozostają zagadką, choć ich występowanie jest związane z aktywnością gwiazdy.Wspomniany wybuch objawił się jako intensywnie jasna plama o średnicy szesnastu tysięcy kilometrów i miał wpływ nie tylko na układ linii widma wodoru alfa i zjonizowanego wapnia, lecz powodował zakłócenia bezpośrednio w widmie słonecznym, co było niezwykle rzadkim zjawiskiem.Naukowcy ze zgrozą myśleli o konsekwencjach.Wybuch słoneczny wyzwala ogromne ilości energii; nawet jeśli osiąga przeciętną wielkość.Wywołane przez niego zakłócenie jonosfery spowodowało zjawisko „zanikania” krótkich fal radiowych, co nie było zbyt kłopotliwe w przypadku dużych stacji komercyjnych, lecz dla nadajnika o mocy dwudziestu kilowatów stanowiło przeszkodę nie do pokonania.Towarzyszące erupcji promienie Roentgena i emisja cząsteczek atomowych wydłużały okres „ciszy w eterze”.Travis otrzymał informację, że przerwa w łączności może potrwać od czterech do ośmiu dni.- Kiepska sprawa - oświadczył dyżurny technik [ Pobierz całość w formacie PDF ]