[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To był Darnizhaan, Martwy Bóg.- Elryk!- Darnizhaan! - wrzasnął Elryk ze złością, zadzierając głowę do góry, żeby zobaczyć twarz Martwego Boga.Nie czuł już teraz żadnego strachu.- Przybyłem po moją żonę!Martwego Boga otoczyli nagle jego akolici.Mieli szerokie i blade usta, trójkątne twarze i szaleństwo w oczach.Na głowach nosili stożkowate czapy.Chichotali wysokimi głosikami i wiercili się w świetle groteskowego lecz pięknego zarazem ciała Darnizhaana.Naśmiewali się i przedrzeźniali dwóch jeźdźców, ale nie odchodzili od nóg swego pana.- Zdegenerowane żałosne pachołki - szydził Elryk.- Nie tak żałosne jak ty, Elryku z Melniboné - zaśmiał się Darnizhaan.- Czy przyszedłeś dobić ze mną targu, czy też powierzyć duszę swojej żony pod moją opiekę, żeby mogła spędzić wieczność na umieraniu?Twarz Elryka była niewzruszona.- Zniszczyłbym cię, instynkt mi to nakazuje, ale.- To ty musisz zostać zniszczony, Elryku.Jesteś anachronizmem.Twój czas już minął - Martwy Bóg uśmiechnął się prawie ze współczuciem.- Mów za siebie, Darnizhaanie!- Mógłbym cię zniszczyć.- Ale nie zrobisz tego - odpowiedział Elryk.Chociaż nienawidził bezgranicznie tego Martwego Boga, uświadomił sobie niepokojące uczucie braterstwa w stosunku do Darnizhaana.Obaj reprezentowali przeszłość, żaden z nich nie należał do teraźniejszego świata.- Więc zniszczę ją - powiedział Martwy Bóg.- To mogę zrobić bezkarnie.- Zarozinia! Gdzie ona jest?Po raz kolejny potężny śmiech wstrząsnął Wąwozem Xanyaw.- No patrzcie, do czego to doszło.Był czas, gdy żaden Melnibonéanin, a w szczególności nikt z królewskiej linii, nie przyznałby się, że mu zależy na drugiej śmiertelnej istocie, zwłaszcza gdy ta należała do zwierzęcej rasy.Rasy podludzi z Młodych Królestw.Królu z Melniboné, czy ty spółkujesz ze zwierzętami? Gdzie się podziała twoja duma, twój okrutny i wspaniały charakter? Gdzie znakomita nikczemność? Elryk, gdzie się podziało twoje zło?Dziwne uczucia owładnęły albinosem, gdy przypomniał sobie swoich praojców, cesarzy - czarnoksiężników z Wyspy Smoków.Zrozumiał, że Martwy Bóg rozbudził te emocje z premedytacją.Z pewnym wysiłkiem Elryk zdołał odsunąć je od siebie, by go nie pochłonęły.- To jest przeszłość! - krzyknął.- Na Ziemi nastały teraz nowe czasy.I mój czas niedługo przeminie, ale twój już dawno minął!- Nie, Elryku.Zapamiętaj moje słowa, cokolwiek by się zdarzyło.Świt tylko minął i niedługo powiew poranka wywieje go jak zeschłe liście.Historia Ziemi jeszcze się nawet nie rozpoczęła.Ty, twoi przodkowie, ludzie z nowych ras, wy wszyscy jesteście jedynie wstępem do historii.Gdy rozpocznie się prawdziwa historia Ziemi, nikt o was nie będzie pamiętał.Ale my możemy to zmienić, możemy przeżyć, podbić Ziemię i ochronić przed Władcami Prawa, przed Przeznaczeniem, przed Kosmiczną Równowagą.Musisz mi dać miecze, żebyśmy mogli żyć dalej!- Staram się ciebie zrozumieć, ale mi to nie wychodzi - powiedział Elryk z zaciśniętymi zębami.Czy przyszedłem tu żeby targować się o moją żonę, czy walczyć o nią?- Nie rozumiesz - Martwy Bóg parsknął rubasznym śmiechem - ponieważ my wszyscy, Bogowie i ludzie, jesteśmy jedynie marionetkami w nic nie znaczącej sztuce, zanim nadejdzie czas prawdziwej historii.Nie powinieneś ze mną walczyć, lecz raczej stanąć po mojej stronie, ponieważ ja znam prawdę.Jest nam pisany wspólny los.Żaden z nas już nie istnieje, stare narody skazane są na zagładę, ty, ja, moi bracia, o ile nie dasz mi mieczy! Nie wolno nam walczyć ze sobą.Poznaj naszą straszliwą wiedzę, wiedzę dzięki której staliśmy się obłąkani.Nie ma niczego: przeszłości, teraźniejszości, przyszłości.My nie istniejemy, żaden z nas.- Wciąż cię nie rozumiem - Elryk pokręcił głową.- I nawet gdybym bardzo chciał, też pewnie bym cię nie zrozumiał.Pragnę jednak tylko zwrotu mojej żony, a nie pogmatwanych zagadek!Darnizhaan ponownie się zaśmiał.- Nie! Nie dostaniesz swojej kobiety, póki nie oddasz nam mieczy.Nie zdajesz sobie sprawy z ich właściwości.Ich celem nie było zniszczenie nas, ich prawdziwym przeznaczeniem jest zniszczenie świata, takiego jakim jest on teraz.Jeżeli je zatrzymasz, będziesz odpowiedzialny za wymazanie pamięci o sobie.Ci, którzy przyjdą po tobie, nie będą cię pamiętali.- Przyjąłbym to z zadowoleniem - powiedział Elryk.Dyvim Slorm stał bez słowa, zupełnie nie podzielając zdania albinosa.Czuł, że argumenty Martwego Boga zawierały prawdę.Darnizhaan zadygotał.Złote światło poruszyło się i rozświetliło większą przestrzeń.- Więc zatrzymaj miecze i wszyscy znikniemy, jak gdybyśmy nigdy nie istnieli - rzucił zirytowany.- I niech tak będzie - z uporem skwitował Elryk.- Myślisz, że chciałbym, żeby pamięć dalej żyła? Pamięć zła, pamięć ruiny i zniszczenia? Pamięć ułomnego mężczyzny, zwanego Zabójcą Przyjaciół i Zabójcą Kobiet, mężczyzny o wielu imionach?- Elryku - Darnizhaan mówił z pośpiechem, ze strachem - ktoś ci dał sumienie! Ale ty musisz się do nas przyłączyć! Przeżyjemy tylko wtedy, gdy Władcy Chaosu zapanują nad Ziemią.Jeśli im się to nie uda, zginiemy i nie zostanie po nas nawet pamięć!- To dobrze!- Otchłań, Elryku.Otchłań! Czy ty rozumiesz, co to znaczy?!- Nie obchodzi mnie to.Gdzie jest moja żona?Albinos nie dopuścił prawdy do siebie.Nie był w stanie słuchać ani rozumieć.Musiał ocalić Zarozinię.- Przyniosłem ci miecze - powiedział - i chcę, żeby zwrócono mi żonę.- Bardzo dobrze - Darnizhaan uśmiechnął się z ulgą.- Przynajmniej, jeżeli będziemy trzymali miecze w ich prawdziwym kształcie poza Ziemią, może będziemy w stanie przejąć kontrolę nad światem.W twoich rękach one zniszczyłyby nie tylko nas ale i ciebie, twój świat i wszystko czym jesteś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl