[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy te nowe demony mogą być tylko półdemonami? Może demony współżyły z Kukurydzianymi Ludźmi i z tego narodziły się te istoty?- Bardzo dziwne są włosy tej kobiety - mruknął do swego ucznia, Haji.- Nigdy nie widziałem włosów w takim kolorze.- Oni twierdzą, że wcale nie są demonami, lecz stworzeniami innego rodzaju - odparł cicho Haja.- Nasze demony potwier­dzają, że to prawda.Dokładnie rzecz biorąc, Kelyan bardzo ob­szernie to wyjaśniał, a Haldor poczuł się wręcz obrażony zalicze­niem ich do tej samej rasy.Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek zareagowali na coś tak gwałtownie.Diric uniósł brwi.Nie potrafił dostrzec żadnych ewentualnych korzyści, które Kelyanowi mogłoby przynieść upieranie się, że te istoty są kimś innym niż oni sami.Interesujące.- Czy oni mają być na stałe trzymani razem z tamtymi? - zapytał, starając się, by jego głos nie dotarł dalej niż do uszu Haji.- Tak mi mówiono - odparł akolita.- Wydaje się to lo­giczne.Dwoje z nich z trudem nadąża za wozem.Nie ma sensu doprowadzać ich do śmierci z wyczerpania, skoro stanowią tak cenny łup, lecz nie ma również powodu, by oddzielać ich od pozostałych dwóch.Kelyan i Haldor ani razu nie próbowali ucie­kać, a Jamal uważa, że przyłączenie do nich jeszcze czterech demonów nie zwiększy prawdopodobieństwa ucieczki.Nie miał najmniejszej ochoty tego przyznawać, lecz wódz miał zapewne rację.Skoro magiczny metal i ściana myślowa powstrzy­mały demony do tej pory, to zapewne i w dalszym ciągu będą równie skuteczne.- Zamierzam sam z nimi porozmawiać - oświadczył ucz­niowi.- Jutro, podczas marszu.Dopilnuj tego.Haja skinął lekko głową.- Nie powinno być z tym kłopotu - odparł.Diric nieznacznie się uśmiechnął.- Dopilnuj też, żeby Jamal się o tym nie dowiedział - do­dał.- Przynajmniej dopóki nie będzie po fakcie.Oczy Haji odrobinę się poszerzyły, podobnie jak uśmiech.Akolita już od wielu księżyców próbował ostrzec Dirica, że wódz wojenny jest zbyt sprytny i zbyt ambitny, lecz kapłan pozornie zbywał te przestrogi.Tymczasem w rzeczywistości Diric poświę­cił im nieco myśli, lecz nie był do końca przekonany, iż Jamal stanowi istotne zagrożenie.- Tak - powiedział cicho kapłan, gdy Haja kiwnął niedo­strzegalnie głową w kierunku Jamala.- Sądzę, że nasz wódz wojenny może hołubić myśli, których nie pochwaliłby Pierwszy Kowal.Nadchodzi chyba pora, kiedy trzeba będzie podjąć pewne działania.Zastanowię się nad tą kwestią.Haja przytaknął.- W tym czasie - zakończył Diric, sadowiąc się z powro­tem na poduszkach i starając się wyglądać na odprężonego, czego bynajmniej nie odczuwał - ty sam mógłbyś wyruszyć na zwiady i rozejrzeć się, czy nie ma jeszcze jakichś demonów tam, skąd te wyskoczyły lub jakichś oznak obecności naszych dawnych sprzymierzeńców, Kukurydzianych Ludzi.To będzie, rzecz jasna, sprawa ściśle dotycząca religii.Lepiej, żeby wódz wojenny nie słyszał o przedsięwzięciach, które zgodnie z prawem nie powinny go dotyczyć.- Takich, jak wypytywanie demonów? - spytał z uśmiechem Haja.- Lub poszukiwania Kukurydzianych Ludzi? W końcu de­mony są kwestią słusznie interesującą kapłanów, a Kukurydziani Ludzie tylko legendą, co także jest sprawą kapłanów.- Właśnie tak - potwierdził Diric.- Dokładnie.Myre zatoczyła koło nad zalesionymi wzgórzami, lecąc tak wysoko, że nikt z ziemi nie mógłby rozpoznać jej prawdziwego kształtu i krążąc tak, przez cały czas się wściekała.Żadnego śladu, nawet najmniejszego śladu Lorryna i Reny i tylko do siebie mogła mieć pretensje, że się jej wymknęli.Kiedy łódź skoczyła tak niespodziewanie do przodu i wyrzu­ciła ją za burtę, była na tyle ogłuszona wstrząsem i zderzeniem z wodą, że nawet nie próbowała się ratować, aż tamci znaleźli się dobrze poza zasięgiem jej wzroku.Dopiero wtedy wrzaski i strzały stojących na brzegu elfów ocuciły ją na tyle, że niesiona prądem, uświadomiła sobie grożące jej niebezpieczeństwo.Zareagowała natychmiast; nabrawszy powietrza, zanurkowała pod wodę, by uniknąć trafiających wokół niej strzał, po czym przybrała kształt ogromnego suma.Będąc już bezpieczna w po­staci zwierzęcia, które mogło oddychać w wodzie, ruszyła w po­ścig, pchana potężnymi uderzeniami swego ogona.Niestety, łódź była znacznie szybsza od każdej ryby.Myre płynęła za nią ponad dzień, nie będąc w stanie jej złapać, a kiedy w końcu jej dopadła, na godzinę przed grupą pościgową elfów, łódź dryfowała swobodnie, pusta.Myre nie dostrzegła żadnych znaków, wskazujących, gdzie dobiła do brzegu; jeśli nawet jakieś były, to zmył je deszcz.Przez chwilę próbowała się domyślić, gdzie uciekinierzy wy­siedli, po czym wzbiła się w powietrze.To również nie okazało się szczególnie sprytnym pociągnięciem.Była dotąd przyzwyczajona do jałowych, pokrytych krzakami wzgórz wokół leża, a tu pagórki były porośnięte tak gęsto drze­wami, że nie dało się dojrzeć, co się pod nimi znajduje.Nawet smok w swej naturalnej postaci mógłby czaić się pod nimi bez obawy, że zostanie dostrzeżony z góry.Mimo to nadal krążyła w tej okolicy, licząc na łut szczęścia - czy to zdradliwy dym z ogniska, czy ślad stopy odciśnięty w mule na brzegu strumyka.Jednak każdy znaleziony trop oka­zywał się być pozostawiony bądź to przez samotnego myśliwego, bądź przez ekipy wysłane na poszukiwanie Lorryna i jego siostry, w związku z czym jej nastrój stale zmieniał się od euforii do przygnębienia.Częściowo udało jej się rozładować swój gniew dzięki polowaniu, alikorny były tu niezwykle liczne, a skręcenie im karku sprawiało jej niemal taką samą przyjemność, jak złapanie w zęby szyi tego głupca Lorryna.Zdesperowana, zwiększyła zasięg swych lotów, choć była przekonana, że te dwie słabe, rozpieszczone istoty nie byłyby w stanie wydostać się poza najbliższe sąsiedztwo rzeki.Nie zobaczyła jednak niczego, niczego poza grupą obdartych istot ludz­kich, płynących rzeką w prymitywnych łodziach.Z pewnością nie byli to czarodzieje, a Myre wątpiła, by Rena i Lorryn podjęli próbę nawiązania z nimi kontaktu.Zakładając, że tamci dopuściliby w ogóle do takiego kontaktu.Jeśli są to dzicy ludzie, bez obroży, to z pewnością obawiają się elfów.Nawet dziecko nie potrafi się tak cicho poruszać, by podejść niezauważone dzikusów przyzwyczajonych do życia w tych zapomnianych lasach.Było znacznie bardziej prawdopodobne, że ludzie umknęliby przed dwojgiem uciekinierów, zanim Lorryn i jego siostra zauważyliby ich obecność.Mimo wszystko, może powinna bliżej im się przyjrzeć.Po­nownie zatoczyła koło i stwierdziła, że ta sama grupka ludzi dobija do brzegu rzeki.Nie wykazywali oni jednak żadnych oznak pod­niecenia, nie chodziło więc o to, że napotkali uciekinierów.Zazgrzytała zębami w bezsilnym gniewie.Zgubiła ich, musiała to w końcu przyznać.A wraz z nimi straciła szansę na posiadanie własnego czarodzieja.A tak była pewna, że całkowicie panuje nad wydarzeniami w czasie ucieczki! Nie przyszło jej nawet na myśl, iż Lorryn może zrobić coś nieprzewidzianego, a teraz, dzięki własnej beztrosce, straciła ich.Przypadkiem spojrzała ponownie w dół i rzuciło jej się w oczy, że grupka ludzi w sposób nagły i nie wyjaśniony podwoiła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl