[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciało bogini popłynęło do przodu dziwnym, nieludzkim ruchem.Potem jej postać skurczyła się, zamazała, zniekształciła i zniknęła.Królik impertynencko wykrzywił nos na władców.W jednej chwili jedenastu władców przykucnęło, pochyliło się do przodu, a ciała ich zakrzywiły się i wydłużyły.Tylko Hoban pozostał nieruchomy we wschodniej części kręgu.A my pędzimy jak łasica na Sindżin,By cię złapać i przyprowadzić znów do domu.Królik zdążył okrążyć skokami ognisko, a za nim falował szereg łasic, kiedy bogini nadała znów:Więc uciekam teraz jak sarna na Lams,Zlap mnie, złap mnie, jeśli potrafisz.Duża sarna o gładkiej sierści uniosła delikatną główkę, by stanąć frontem do prześladowców.Tam gdzie przedtem jedenaście łasic skradało się przez oświetlony migotliwym blaskiem ognia teren, teraz czekało jedenaście wielkich dzikich psów.Sarna odwróciła się z pogardą i pobiegła, nie spiesząc się, a w powietrzu rozszedł się ciężki zapach piżma z jej pęcinowych gruczołów.Tila zamrugała oczami, nos Sanda wydał werdykt.To naprawdę były psy.W Suffeku obrzędy Kręgu odbywały się rzadko i nie odznaczały się bogactwem form, ale psy były ponurą rzeczywistością.Tila rzuciła się do ucieczki, lecz Sand schwytał ją i podzielił z nią strach, zanim wybuchnął i zatruł każde z osobna.Skurczyli się, przytulili do siebie z rękoma na rękojeści noży, w każdej chwili gotowi do ucieczki.Ale wtedy czyjeś ręce spoczęły na ich ramionach.To tylko władcy, uspokoił ich Kon.Patrzcie dalej.Z kręgu rozległo się wycie.Sarna uciekła.Na tle ognia rysowała się sylwetka starego wilka o ciężkim zadzie i siwym pysku.Śpiewał o zimowym głodzie i samotności.Ucieknę teraz jak wilk na Lumin,Stary wilk woła w mroku Luminu:Zlap mnie, zlap mnie, jeśli potrafisz.- Spójrz - powiedział Kon do drżącej z lęku Tili.Jedenastu władców otaczało kręgiem wielkiego basiora.A my pójdziemy jak myśliwi Kręgu,By przywieść do domu boginię.Jedenastu władców zaatakowało uwięzionego wilka, jedenaście ramion uniosło się i opuściło, by schwytać go za sierść.A potem Tilda, już we własnej postaci, wstała, unosząc do góry ramiona.Więc powrócę znów do domu.- Psy - syknął Sand.- Czy nie widziałeś?Kon poklepał go po ramieniu.- Widziałem.Tila spiorunowała go spojrzeniem.Psy zabrały nam rodziców.Przestraszyliśmy się.Kon tulił ich do siebie, nieokrzesanych, dziwacznie wyglądających w zielonych szatach, niczym lisy, które na chwilę zaplątały się w worku, zanim się z niego uwolnią.- Mnie także - powiedział im.Było to kłamstwo, ale polubili go troszkę za nie.Słuchajcie.Słońce już zaszło, pozostawiając na niebie tylko cienkie czerwone pasmo nad zachodnimi wzgórzami.Na wschodzie zamrugały gwiazdy, kiedy przejmujący, tęskny chorał zadźwięczał znów wśród kobiet, a władczynie utworzyły wewnętrzny krąg wokół ogniska.Na pierwsze rytmiczne klaśnięcie podążyły tanecznym krokiem ku leżącym już na ziemi mężczyznom, by dopełnić małżeństwa nieba i ziemi.Arin zobaczył najpierw rozpuszczone włosy spadające na twarz i ramiona Szalane jak grzywa dzikiej klaczy.Czarna sylwetka jej ciała odcinała się wyraźnie na tle ogniska, ale tam gdzie światło lizało ją po bokach, błysk oleju przemieszał się ze lśnieniem potu.Tańczyli obok siebie, dotykając się raz po raz ramieniem lub nogą, a każdy taki kontakt powiększał pragnienie, lecz była to trzymana w tajemnicy bolesna tęsknota.Choć to, co miało się dokonać, było tylko symbolem, nie mógł jej nie pożądać.Leżał, wpatrując się w ciemnoniebieskie sklepienie nieba i w gwiazdy, podczas gdy każda żyłka w nim wyrywała się ku Szalane.Muzyka zmieniła się nieco, uniosła o pół taktu, błagając o spełnienie.Szalane kucnęła nad Arinem.Rysująca się niewyraźnie twarz dziewczyny nadal błyszczała od oleju i potu.Jej ręka paliła ogniem, gdy położyła mu ją na lędźwiach, i znalazła go.Kiedy gardłowy chorał zdążał ku spełnieniu, Szalane włożyła go w głąb siebie.Arin jęknął.Szalane odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, niemal niewidocznym w cieniu jej włosów.Zazwyczaj podczas tego obrzędu nie dochodziło do złączenia, poprzestawano na zetknięciu się lędźwiami, lecz gdy Arin pogrążył się w Szalane, znalazł ją równie gotową, jak on sam, i poczuł słaby niczym ukąszenie pszczoły impuls zwiastujący spełnienie.Ponieważ nie istniała potrzeba ruchu, spazm stał się silniejszy i nabrał rozmachu dzięki stymulacji wewnętrznych muskułów, które w tajemnicy na przemian obejmowały go i rozluźniały objęcia.Chłopak jęknął głośno i rozorał paznokciami ziemię.Pulsowanie zmieniło się w spazm rozkoszy, później w wybuch i drżenie gasnące pod przynoszącym wyzwolenie ssaniem nieruchomego ciała dziewczyny.Szalane pochyliła się nisko nad Arinem i na chwilę jej włosy stworzyły dla nich dwojga pachnący prywatny zakątek.- Niebo i ziemia - mruknęła.Lecz robak zwątpienia w umyśle Arina szepnął: To może być ostatni raz i nigdy więcej już się nie powtórzyć.Nie!Zbyt późno spróbował ukryć przed nią tę myśl.Szalane uchwyciła jej sens.Zmieszana, cofnęła się nieco.- Arinie?Chwycił ją za ręce.- Nie ty.Nie ty, Szalane [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl