[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wy jej nie znajdziecie.- Znowu wzięła dziecku kubek.- Ona jest teraz pewnie na Riwierze i sma­ruje dzieci kremem do opalania.Przez chwilę jej się przyglądałam.Ona nie wiedziała.Dom jej nie powie­dział.Nie wiedziała, kim jesteśmy, i nie miała pojęcia, dlaczego pytamy o Heidi i Briana.Wzięłam głęboki oddech.- Heidi Schneider nie żyje.Brian Gilbert też.Spojrzała na mnie jak na wariatkę.- Nie żyje? To niemożliwe.- Kathryn! - Głos El nie był już tak łagodny.Dziewczyna nie zwróciła na nią uwagi.- To znaczy, ona jest taka młoda.I jest w ciąży.Albo była.- W jej gło­sie, jak w glosie dziecka, zabrzmiała żałość.- Zostali zamordowani prawie trzy tygodnie temu.- To nie przyjechaliście, żeby ją stąd zabrać? - Patrzyła to na mnie, to na Ryana.W jej zielonych tęczówkach widać było maleńkie, żółte plamki.- Nie jesteście jej rodzicami?- Nie.- Oni nie żyją?- Tak.- A jej dzieci?Skinęłam głową.Uniosła dłoń do ust, a potem ręka opadła na kolana jak motyl, niepewny, dokąd ma lecieć.Carlie pociągnął ją za spódnicę i ręka opadła niżej, by po­głaskać go po główce.- Jak ktoś mógł coś takiego zrobić? Nie znałam ich, ale jak ktoś mógł zabić całą rodzinę? Dzieci?- Wszyscy kiedyś odejdziemy - stwierdziła El, kładąc na ramionach dziewczyny rękę.- Śmierć to przejście w procesie wzrostu.- Przejście dokąd? - zapytał Ryan.Nie usłyszał odpowiedzi.W tym momencie przed bankiem People's po drugiej stronie Bay Street zatrzymała się biała furgonetka.El delikatnie ści­snęła ramiona Kathryn i kiwnęła w tamtym kierunku.Potem wzięła na ręce Carliego i wyciągnęła rękę.Kathryn podała jej swoją i wstała.- Życzę wam szczęścia - powiedziała starsza kobieta i obie odeszły w kierunku samochodu.Przez chwilę na nie patrzyłam, a potem dokończyłam swoją colę.Kiedy rozglądałam się za śmietnikiem, dostrzegłam coś pod ławką.Zamykamy kubek Carliego.Z portfela wyjęłam wizytówkę, napisałam na niej numer i podniosłam po­krywkę.Ryan z rozbawieniem patrzył, jak podnosiłam się spod ławki.Właśnie wchodziła do furgonetki.- Kathryn - zawołałam ze środka ulicy.Spojrzała w moim kierunku i wtedy pomachałam kubkiem.Zegar na banku wskazywał kwadrans po piątej.Powiedziała coś do siedzących w samochodzie i podeszła do mnie.Poda­łam jej kubek z moją wizytówką w środku.Spojrzała mi w oczy.- Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz chciała porozmawiać.Odwróciła się bez słowa, wróciła do samochodu i wsiadła.Kiedy odjeż­dżali Bay Street, dostrzegłam jeszcze jasne włosy Doma siedzącego za kie­rownicą.Pokazaliśmy zdjęcie w jeszcze jednej aptece i kilku restauracjach serwują­cych szybkie dania, a potem pojechaliśmy do biura szeryfa.Ivy Lee poinfor­mowała nas, że wszystko stanęło w miejscu.Jakiś pracownik przedsiębior­stwa oczyszczania miasta, który stracił pracę, zamknął się w domu ze swoją żoną i trzyletnią córeczką i grozi, że je zabije.Baker nie będzie mógł się z na­mi spotkać tego dnia.- I co teraz? - zapytał Ryan.Staliśmy na parkingu na Duke Street.- Przypuszczam, że Heidi nie prowadziła bujnego życia nocnego, więc chyba możemy sobie darować bary i kluby.- Chyba tak.- Skończmy na dzisiaj.Odwiozę cię na Statek Miłości.- Nazywa się Melanie Tess.- Tess.Czy to jest coś, co się je z kukurydzianym chlebem i warzywa­mi?- Tak, golonka ze słodkimi ziemniakami,- Mam cię podwieźć?- Pewnie,Większą część drogi przejechaliśmy w milczeniu.Ryan wkurzał mnie przez cały dzień i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie się od niego uwolnię.Odezwał się, gdy byliśmy na moście.- Wątpię, by chodziła do salonu kosmetycznego albo na solarium.- To zdumiewające.Teraz już wiem, dlaczego zostałeś detektywem.- A może powinniśmy się skupić na Brianie.Może on gdzieś pracował przez ten czas.- Już go sprawdziliście.Nie ma nigdzie wzmianki o zapłaconym podatku, prawda?- Nic.- Może płacono mu gotówką?- To zmniejsza liczbę możliwości.Zatrzymaliśmy się na parkingu przed restauracją Olliego.- To gdzie ruszamy dalej? - zapytałam.- Nigdy nie jadłem chleba kukurydzianego.- Miałam na myśli śledztwo.Sam się postarasz o swój obiad.Ja idę do domu, biorę prysznic i robię sobie talerz pysznego makaronu błyskawiczne­go.Właśnie w tej kolejności.- Jezu, Brennan, w tym jest więcej konserwantów niż w mumii Lenina.- Czytałam etykietę.- To może od razu łyknij sobie odpady przemysłowe.Zaburzasz tylko harmonię - naśladował Kathryn - w swoim “potencjale genetycznym”.Jakaś niesprecyzowana myśl wkradła się do mojego umysłu, bezkształt­na jak poranna mgła.Chciałam ją sprecyzować, ale umknęła.-.służebnice Owensa niech lepiej uważają.Mam zamiar dobrać mu się do tyłka.- Jak myślisz, co on głosi?- Wygląda mi to na jakąś kombinację ekologicznego Armageddonu i pracy nad sobą.Kiedy zatrzymaliśmy się na molo, niebo nad bagnami zaczynało się prze­cierać.Wzdłuż horyzontu biegły linie żółtego światła.- Kathryn coś wie - stwierdziłam.- Jak my wszyscy.- Czasami jesteś naprawdę upierdliwy, Ryan.- Milo, że to w końcu zauważyłaś.Dlaczego sądzisz, że ona coś jednak ukrywa?- Powiedziała “dzieci”.- No i?- Dzieci.Wreszcie zrozumiał.- Cholera jasna.- Nie mówiliśmy jej, że Heidi nosiła bliźniaczą ciążę.Czterdzieści minut później ktoś zapukał do drzwi od strony portu.Właśnie miałam na sobie koszulkę Katy z emblematem drużyny Hornets, byłam bez bielizny, a na głowie miałam okręcony w fantazyjny turban ręcznik.Spojrza­łam przez żaluzje.Na zewnątrz stał Ryan z sześcioma puszkami i monstrualnej wielkości pizzą.Zdjął marynarkę i krawat, a rękawy koszuli podwinął do łokci.Cholera.Odsunęłam się od okna.Mogłam wyłączyć światło i nie otwierać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl