[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Johann bez namysłu zanurkował w głąb okopu, po czym natychmiastpodniósł się i przygarbił.- Strzelają do nas z tego przeklętego bastionu na tyłach - rzucił docelowniczego.- Słyszysz? Karl?Seidler bez słowa osunął się obok tylca MG08, choć nadal go ściskał iunosił plującą ogniem lufę gdzieś w niebo.Johann złapał go odruchowo, ale ciężarbezwolnego ciała po prostu go przygniótł i obalił.Nie musiał o nic pytać.Seidlermiał w plecach trzy wielkie dziury po pociskach, wszystkie w rzadkim skupieniuweszły w okolice serca.Nie pozostało wiele czasu na żale.Zostawił zabitego, wspiął się dokarabinu maszynowego i bluznął ogniem.Wcześniej kilka razy strzelał naszkoleniu, ale w prawdziwej walce wszystko wyglądało inaczej.Broń mimowyważenia na podstawie ciążyła jakoś bardziej, a musiał trzymać ją w rękach, boKarl zwolnił ograniczniki.Drgania przy strzelaniu też nie ułatwiały sprawy, a wońspalonego kordytu biła od zamka z taką intensywnością, że oczy zaczynały łzawić.Wokół nadal świstały kule od strony pozycji Francuzów, lecz Johann zewszystkich sił starał się nie zwracać na nie uwagi.Nie przestawał strzelać, dopókinie skończyła się amunicja w taśmie.Normalnie ktoś już podawałby nową i albopodczepiłby ją do starej, żeby automatycznie została wciągnięta do zamka, albozaczekał, aż Seidler przestanie strzelać i pozwoli przewlec kolejną taśmę.TerazJohann musiał poradzić sobie sam, co jednak zajęło mu trochę czasu.A i tak, gdytylko znów zaczął strzelać, zagotowała się woda w chłodnicy i z zaworu wydobyłasię smuga pary.Tym razem po prostu nie mieli szans, Francuzów było zbyt wielu.JedenMG08 stanowczo nie zdoła odeprzeć takiego szturmu.Jednak zaledwie o tympomyślał, stęknęła ziemia i wokół rozpętało się jeszcze większe piekło.Odfrancuskiej strony nadlatywało coraz więcej pocisków mozdzierzowych i terazpadały już na obszarze całego bastionu.Johann zamarł ze zdumienia, nawetprzestał strzelać.Nigdy czegoś takiego nie widział, nie sądził, żeby w ogóle byłoto możliwe.Ostrzał artylerii czy nawet lichych mozdzierzy okopowychprowadzony podczas ataku stanowił ogromne ryzyko, bo zwyczajnie nie dało sięomijać własnych ludzi.W przeciwieństwie do obrońców, jako tako osłoniętych wgłębi okopu, nacierający byli znacznie bardziej narażeni na odłamki.Wyglądało,że żabojady postanowiły z jakichś powodów wykosić własne natarcie.Cóż, pomyślał Johann, najwyrazniej głupota nie stanowi wyłącznej domenynaszego dowództwa.Tylko że ci w czerwonych portkach jakby nie zwrócili na to uwagi.Johannzobaczył, jak serie granatów detonują między okopami zajętymi przez resztki jegobatalionu, a potem w szeregach Francuzów, dziurawiąc je nie gorzej od salwprawdziwej artylerii.W powietrze raz po raz wylatywały porwane, pokrwawioneciała, zerwane z szelek plecaki, czapki i ubrania, z których wybuchy wyłuskaływłaścicieli.Może jednak był w tym jakiś okrutny zamysł, bo mimo strat Francuzinadal szli i szli, aż wreszcie daleko na prawym skrzydle, gdzie MG08 nie miałszansy sięgnąć, dopadli do okopów i natychmiast wzięli się do wykańczaniaresztek ich obrońców, których mozdzierze co prawda przycisnęły do ziemi, aleprzyprawiły też o fałszywe poczucie bezpieczeństwa.Widząc to, Johann znów nacisnął spust, ale tym razem siekł wroganerwowo i na oślep.Francuzi całą swoją przetrzebioną linią dotarli już do okopówi przestali być dobrze widoczni, a do tego przemieszali się z obrońcami.Sangerprażył do nich, szarpiąc bezładnie tylcami MG08, póki miał jeszcze amunicję iwierzył, że ma szansę trafić.Wtedy usłyszał świst i w okopie, nie tak znów daleko, detonował ciężkigranat, odrzucając go na bok jak szmacianą kukłą.Cios ogłuszył go tak mocno, żenawet nie ucieszył się ze swojego niesamowitego szczęścia.Poza podmuchemdosięgło go bowiem jedynie kilka drobnych odłamków i poharatało nogi i rękę:żadna tam poważna rana, nie miał szans na Heimatschuss, za którą odsyłano nastałe do domu, w najlepszym razie zaliczył głębokie draśnięcie, warte kilkaspokojnych tygodni w szpitalu na tyłach.Ale kończyny piekły jak posypanegorącym popiołem i szybko zaczerwieniły się od krwi.Przekręcił się na brzuch i zwymiotował z szoku prosto w piach przednosem, prawie obryzgując sobie twarz.Z wysiłkiem uniósł się na łokciach i usiadł,a w końcu wstał, chwiejąc się na wszystkie strony.Dopiero wtedy pojął zprzerazliwą ostrością, że zaraz zginie.On i pozostali.Tak samo jak wtedy na rzece.I raptem wszystko się zmieniło.* * *- Trzykrotne hura na cześć cesarza.- Uraaa! Uraaa! Uraaa!Stali w równych szeregach wzdłuż burty, od kluz kotwicznych aż postanowisko dziobowego dalmierza - obsady czterech dziobowych wież, marynarzefunkcyjni i specjaliści techniczni.Oberleutnant Hose zmierzył ich spojrzeniem,lecz trudno było poznać, czy jest zadowolony z okrzyku.Raczej tak, bo bezdalszych ceregieli skinieniem głowy dał znak oberbootsmanowi Kleidemu.- Rozejść się.Na stanowiska. Wiesbaden płynął z małą prędkością w kierunku Wangerooge,wystawiając dziób prosto na silny, ale przyjemny wiatr z północnego zachodu.Bryza chwytała czarny dym ze wszystkich trzech kominów i rozsmarowywała zanimi w rzednącą smugę na niebieskim niebie.Krążownik szedł lekkim łukiem, także nawet z dziobu, wychylając się nieznacznie przez reling, można było zobaczyćspieniony ślad torowy.Nie znaczyło to jednak, że Johann poddał się nastrojowi chwili i poczułprzemożną chęć podziwiania czegokolwiek.Zanadto był zmęczony.Odwczesnego rana przez kilka długich godzin przyjmowali bunkier, zacumowaniprzy nabrzeżu zaopatrzeniowym.Część obsady wachtowej, w tym Sanger, miałamnóstwo roboty przy załadunku.Rejsy ćwiczebne odbywali na węglu, za każdymrazem pobierając tylko tyle, ile było niezbędne do przewidzianych manewrów.Musieli zatem ostrożnie przesuwać pełnymi węgla nabierakami tuż nad pokładem,aby zawartość możliwie gładko trafiła wprost do zasobni.Mimo porannego chłodurozebrani do pasa, zmagali się z zawieszonymi na łańcuchachkilkusetkilogramowymi ciężarami.Skończyli tuż przed końcem wachty,umorusani do tego stopnia, że kąpiel w zimnych wodach Jade nie załatwiłasprawy.Wprawdzie trochę ich orzezwiła, ale Johann wciąż odruchowo popatrywałna swoje dłonie, ozdobione obwódkami głębokiej czerni pod paznokciami.Co gorsza, nie mógł jak inni udać się na odpoczynek, bo właśnie zaczynałasię kolejna tura jego szkolenia.Jak już słyszał od Kinaua, ich wyczyn z przepustkąnie pozostał niezauważony.I nie skończyło się bynajmniej na zwyczajowympotępieniu dla nowego członka załogi.Zanosiło się, że dowódca wieży zostaniewezwany do raportu i dlatego teraz Schenker nie dawał mu ani chwili spokoju.Gdy tylko Johann wpadał w jego łapy, przełożony zalewał go potokiem słów, niezachowując zresztą równowagi między obrazliwymi określeniami a informacjamiużytecznymi.Dziś nie było inaczej.Schenker paplał od samego początku wachty, gdyjego nowy zastępca zameldował się przy wieży Dora.Znów zaczęli wszystko odpoczątku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Johann bez namysłu zanurkował w głąb okopu, po czym natychmiastpodniósł się i przygarbił.- Strzelają do nas z tego przeklętego bastionu na tyłach - rzucił docelowniczego.- Słyszysz? Karl?Seidler bez słowa osunął się obok tylca MG08, choć nadal go ściskał iunosił plującą ogniem lufę gdzieś w niebo.Johann złapał go odruchowo, ale ciężarbezwolnego ciała po prostu go przygniótł i obalił.Nie musiał o nic pytać.Seidlermiał w plecach trzy wielkie dziury po pociskach, wszystkie w rzadkim skupieniuweszły w okolice serca.Nie pozostało wiele czasu na żale.Zostawił zabitego, wspiął się dokarabinu maszynowego i bluznął ogniem.Wcześniej kilka razy strzelał naszkoleniu, ale w prawdziwej walce wszystko wyglądało inaczej.Broń mimowyważenia na podstawie ciążyła jakoś bardziej, a musiał trzymać ją w rękach, boKarl zwolnił ograniczniki.Drgania przy strzelaniu też nie ułatwiały sprawy, a wońspalonego kordytu biła od zamka z taką intensywnością, że oczy zaczynały łzawić.Wokół nadal świstały kule od strony pozycji Francuzów, lecz Johann zewszystkich sił starał się nie zwracać na nie uwagi.Nie przestawał strzelać, dopókinie skończyła się amunicja w taśmie.Normalnie ktoś już podawałby nową i albopodczepiłby ją do starej, żeby automatycznie została wciągnięta do zamka, albozaczekał, aż Seidler przestanie strzelać i pozwoli przewlec kolejną taśmę.TerazJohann musiał poradzić sobie sam, co jednak zajęło mu trochę czasu.A i tak, gdytylko znów zaczął strzelać, zagotowała się woda w chłodnicy i z zaworu wydobyłasię smuga pary.Tym razem po prostu nie mieli szans, Francuzów było zbyt wielu.JedenMG08 stanowczo nie zdoła odeprzeć takiego szturmu.Jednak zaledwie o tympomyślał, stęknęła ziemia i wokół rozpętało się jeszcze większe piekło.Odfrancuskiej strony nadlatywało coraz więcej pocisków mozdzierzowych i terazpadały już na obszarze całego bastionu.Johann zamarł ze zdumienia, nawetprzestał strzelać.Nigdy czegoś takiego nie widział, nie sądził, żeby w ogóle byłoto możliwe.Ostrzał artylerii czy nawet lichych mozdzierzy okopowychprowadzony podczas ataku stanowił ogromne ryzyko, bo zwyczajnie nie dało sięomijać własnych ludzi.W przeciwieństwie do obrońców, jako tako osłoniętych wgłębi okopu, nacierający byli znacznie bardziej narażeni na odłamki.Wyglądało,że żabojady postanowiły z jakichś powodów wykosić własne natarcie.Cóż, pomyślał Johann, najwyrazniej głupota nie stanowi wyłącznej domenynaszego dowództwa.Tylko że ci w czerwonych portkach jakby nie zwrócili na to uwagi.Johannzobaczył, jak serie granatów detonują między okopami zajętymi przez resztki jegobatalionu, a potem w szeregach Francuzów, dziurawiąc je nie gorzej od salwprawdziwej artylerii.W powietrze raz po raz wylatywały porwane, pokrwawioneciała, zerwane z szelek plecaki, czapki i ubrania, z których wybuchy wyłuskaływłaścicieli.Może jednak był w tym jakiś okrutny zamysł, bo mimo strat Francuzinadal szli i szli, aż wreszcie daleko na prawym skrzydle, gdzie MG08 nie miałszansy sięgnąć, dopadli do okopów i natychmiast wzięli się do wykańczaniaresztek ich obrońców, których mozdzierze co prawda przycisnęły do ziemi, aleprzyprawiły też o fałszywe poczucie bezpieczeństwa.Widząc to, Johann znów nacisnął spust, ale tym razem siekł wroganerwowo i na oślep.Francuzi całą swoją przetrzebioną linią dotarli już do okopówi przestali być dobrze widoczni, a do tego przemieszali się z obrońcami.Sangerprażył do nich, szarpiąc bezładnie tylcami MG08, póki miał jeszcze amunicję iwierzył, że ma szansę trafić.Wtedy usłyszał świst i w okopie, nie tak znów daleko, detonował ciężkigranat, odrzucając go na bok jak szmacianą kukłą.Cios ogłuszył go tak mocno, żenawet nie ucieszył się ze swojego niesamowitego szczęścia.Poza podmuchemdosięgło go bowiem jedynie kilka drobnych odłamków i poharatało nogi i rękę:żadna tam poważna rana, nie miał szans na Heimatschuss, za którą odsyłano nastałe do domu, w najlepszym razie zaliczył głębokie draśnięcie, warte kilkaspokojnych tygodni w szpitalu na tyłach.Ale kończyny piekły jak posypanegorącym popiołem i szybko zaczerwieniły się od krwi.Przekręcił się na brzuch i zwymiotował z szoku prosto w piach przednosem, prawie obryzgując sobie twarz.Z wysiłkiem uniósł się na łokciach i usiadł,a w końcu wstał, chwiejąc się na wszystkie strony.Dopiero wtedy pojął zprzerazliwą ostrością, że zaraz zginie.On i pozostali.Tak samo jak wtedy na rzece.I raptem wszystko się zmieniło.* * *- Trzykrotne hura na cześć cesarza.- Uraaa! Uraaa! Uraaa!Stali w równych szeregach wzdłuż burty, od kluz kotwicznych aż postanowisko dziobowego dalmierza - obsady czterech dziobowych wież, marynarzefunkcyjni i specjaliści techniczni.Oberleutnant Hose zmierzył ich spojrzeniem,lecz trudno było poznać, czy jest zadowolony z okrzyku.Raczej tak, bo bezdalszych ceregieli skinieniem głowy dał znak oberbootsmanowi Kleidemu.- Rozejść się.Na stanowiska. Wiesbaden płynął z małą prędkością w kierunku Wangerooge,wystawiając dziób prosto na silny, ale przyjemny wiatr z północnego zachodu.Bryza chwytała czarny dym ze wszystkich trzech kominów i rozsmarowywała zanimi w rzednącą smugę na niebieskim niebie.Krążownik szedł lekkim łukiem, także nawet z dziobu, wychylając się nieznacznie przez reling, można było zobaczyćspieniony ślad torowy.Nie znaczyło to jednak, że Johann poddał się nastrojowi chwili i poczułprzemożną chęć podziwiania czegokolwiek.Zanadto był zmęczony.Odwczesnego rana przez kilka długich godzin przyjmowali bunkier, zacumowaniprzy nabrzeżu zaopatrzeniowym.Część obsady wachtowej, w tym Sanger, miałamnóstwo roboty przy załadunku.Rejsy ćwiczebne odbywali na węglu, za każdymrazem pobierając tylko tyle, ile było niezbędne do przewidzianych manewrów.Musieli zatem ostrożnie przesuwać pełnymi węgla nabierakami tuż nad pokładem,aby zawartość możliwie gładko trafiła wprost do zasobni.Mimo porannego chłodurozebrani do pasa, zmagali się z zawieszonymi na łańcuchachkilkusetkilogramowymi ciężarami.Skończyli tuż przed końcem wachty,umorusani do tego stopnia, że kąpiel w zimnych wodach Jade nie załatwiłasprawy.Wprawdzie trochę ich orzezwiła, ale Johann wciąż odruchowo popatrywałna swoje dłonie, ozdobione obwódkami głębokiej czerni pod paznokciami.Co gorsza, nie mógł jak inni udać się na odpoczynek, bo właśnie zaczynałasię kolejna tura jego szkolenia.Jak już słyszał od Kinaua, ich wyczyn z przepustkąnie pozostał niezauważony.I nie skończyło się bynajmniej na zwyczajowympotępieniu dla nowego członka załogi.Zanosiło się, że dowódca wieży zostaniewezwany do raportu i dlatego teraz Schenker nie dawał mu ani chwili spokoju.Gdy tylko Johann wpadał w jego łapy, przełożony zalewał go potokiem słów, niezachowując zresztą równowagi między obrazliwymi określeniami a informacjamiużytecznymi.Dziś nie było inaczej.Schenker paplał od samego początku wachty, gdyjego nowy zastępca zameldował się przy wieży Dora.Znów zaczęli wszystko odpoczątku [ Pobierz całość w formacie PDF ]