[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Co się stało? — zapytał profesor Qualt.— Czy coś pan zauważył?Potrząsnąłem głową.— Nie, ale jestem pewien, że coś słyszałem.— Coś pan słyszał? — zdziwił się doktor Jarvis.— A co takiego?— No cóż… — zacząłem powoli.— Zna pan to uczucie, gdy leży się nocą w łóżku, a do pokoju jakimś cudem wlatuje wielka ćma i zaczyna krążyć wokół lampy? Tłucze się o abażur, a my czekamy z lękiem, kiedy dotknie naszej twarzy.Właśnie coś takiego słyszałem.Tamto coś wydawało taki sam odgłos.Doktor Jarvis podszedł do telefonu, zagryzając wargi, i podniósł słuchawkę.— Co zamierza pan zrobić? — spytałem.— Wezwę policję, a co pan myśli? Nie możemy dopuścić, aby tego typu historie się powtarzały.— I naprawdę pan myśli, że policja nam uwierzy? A jeśli nawet przypadkiem tak się stanie, to sądzi pan, że zdoła cokolwiek zaradzić? Niech pan da spokój, doktorze, bądźmy rozsądni.Doktor Jands wskazał na ciało Marjorie.— Jeśli według pana śmierć tej kobiety miała cokolwiek wspólnego z rozsądkiem, to może pan sobie być tak rozsądnym, jak się panu podoba.Dla mnie jest to zjawisko ponadnaturalne.I dlatego właśnie chcę zawiadomić policję.Podszedł do nas profesor Qualt i łagodnie wyjął słuchawkę z dłoni zdenerwowanego lekarza.— Kogo chce pan wezwać? — zapytał głębokim, pewnym głosem.— Brygadę Antyduchową?Dochodziła dziesiąta, gdy postanowiliśmy wrócić do Winter Sails.Na dworze było ciemno.Gęsty, welwetowy mrok spowijał nas ze wszystkich stron niczym wnętrze futerału skrzypiec.Księżyc jeszcze nie wzeszedł i wokół panowała dziwna, dusząca cisza.W milczeniu wsiedliśmy do samochodu.Uruchomiłem silnik.Sącząca się z deski rozdzielczej zielona poświata nadawała naszym twarzom zdecydowanie niezdrowy wygląd.— Myślicie, że zrobiliśmy dobrze zostawiając doktora Jarvisa samego? — zapytała Anna.— Dlaczego nie? — powiedział profesor Qualt, wychylając się z tylnego siedzenia.— Jest wystarczająco dorosły, żeby potrafił się sam o siebie zatroszczyć.— No tak — przyznała Anna.— Ale jeśli zadzwoni na policję?Włączyłem reflektory, rozejrzałem się dokoła i zwolniłem hamulec.— Obiecał, że tego nie zrobi — przypomniałem.— A doktor Jarvis należy do tych staroświeckich dżentelmenów, którzy dotrzymują słowa.Nie przejmuj się.Jechałem szybko rozświetlonym tunelem, który wycinały w miękkiej ciemności reflektory wozu.Przed nami przemykały ćmy i błyszczące chrząszcze.Z ulicy doktora Jarvisa wyjechałem na drogę główną i skierowałem się ku Winter Sails.Na szosie było pusto, nacisnąłem więc gaz, utrzymując na całej trasie prędkość w granicach sześćdziesięciu mil na godzinę.Gdy dojeżdżaliśmy do Winter Sails, z morza wynurzył się właśnie sierp Księżyca.Srebrny blask zalał trawniki i szczyty dachów, nadając ścianom domu odcień zbielałych kości.Podjechałem przed główne wejście i zgasiłem silnik.Przez parę minut siedzieliśmy w milczeniu.Wokół domu panowała cisza, jeśli nie liczyć szelestu gładzonych morską bryzą traw i monotonnego skrzypienia blaszanej chorągiewki.— Chyba w środku nikogo nie ma — rozległ się nieśmiały szept Anny.— Mnie też tak się zdaje — poparł ją profesor Qualt.— A skoro tak, możemy przyjrzeć się dzbanowi bez zwracania czyjejkolwiek uwagi.Przypaliłem papierosa wbudowaną w deskę rozdzielczą wozu zapalniczką.— Chce się pan założyć? — zapytałem go.— Stawiam dziesięć do jednego, że w każdej plamie cienia wokół nas czai się zakapturzona postać.Profesor Qualt zaśmiał się sztucznie.— Gdybym nie wiedział, że wierzy pan w to wszystko na równi ze mną, zaproponowałbym, aby szedł pan pierwszy.Po tej dyskusji wysiedliśmy z wozu i stąpając ostrożnie po żwirowej ścieżce dotarliśmy do samych drzwi.Zapukałem i przycisnąłem dzwonek, tak na wszelki wypadek, lecz po jakichś czterech minutach denerwującego oczekiwania doszliśmy do wniosku, że w domu nikogo nie ma, w każdym razie nikogo, kto zechciałby nam otworzyć.— Czy może je pan wyważyć? — zapytał profesor Qualt.Pokazałem mu wzniesiony ku górze kciuk, podszedłem do skraju werandy i podniosłem kilof, który tam zostawiłem, gdy Marjorie kazała mi odejść.Cofnęliśmy się nieco.Wziąłem szeroki zamach.— Rozbijanie drzwi to chyba twoja specjalność — zauważyła Anna, gdy ostrze kilofa zagłębiło się w ościeżnicy na wysokości zamka.Tym razem natrafiłem jednak na znacznie większy opór niż przy wejściu do gabinetu doktora Jandsa.Od wewnątrz zaryglowano drzwi solidnie od góry i od dołu, tak że praktycznie musiałem porąbać na kawałki całe skrzydło.— Mam nadzieję, że to jest usprawiedliwione — powiedział profesor Qualt z niepokojem w głosie.Uderzyłem jeszcze raz i drzwi poddały się ze skrzypieniem zawiasów.W środku powitał nas przesycony zapachem pleśni mrok.Było tak ciemno, że z trudem rozróżniałem czarno—biały wzór posadzki hallu.Profesor Qualt wysunął się do przodu i uważnie rozejrzał dokoła.— Okay, myślę, że droga jest bezpieczna.— Bezpieczna? — zwróciłem się do Anny, podczas gdy Qualt powoli wkraczał w stojącą za progiem ciemność.— O co chodzi?— Przypuszczam, że szuka złych czarów i magicznych znaków — odparła dziewczyna.— Nigdy nie wiadomo, jakie pułapki i zasadzki mógł przygotować nieprzyjaciel.Uczony znajdował się już w hallu, skąd przyzywał nas niecierpliwym ruchem dłoni.— Pośpieszcie się.Nasza przewaga polega na zaskoczeniu.Przyjechaliśmy niespodziewanie, a nasze zamiary nie są jeszcze znane.Jeśli jest tu jakiś dżinn, zechce poznać cel naszej wizyty, zanim nas zaatakuje.Dołączyłem do niego już u podstawy schodów.Wznosiły się ponuro na piętro i wyglądały równie zachęcająco, jak wlot do nawiedzonego szybu kopalni.— Traktuje pan to bardzo poważnie — odezwałem się.— Czy jest pan pewien, że nie robimy z siebie głupców?Profesor Qualt zakaszlał.— Wyszedłbym raczej na głupca, gdybym skończył jak pański dziadek — odparł uprzejmie.— Problem polega na tym, że po prostu nie wiemy, z czym przyjdzie nam się spotkać, dlatego też wolę przedsięwziąć wszelkie możliwe środki ostrożności.— Dobrze — zgodziłem się.— Wejdźmy tam i przekonajmy się, co to takiego.Trzeba iść schodami na górę, przejść do końca korytarza i potem skręcić w lewo, do drzwi wieżyczki.Tam właśnie są pieczęcie i sztaba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.— Co się stało? — zapytał profesor Qualt.— Czy coś pan zauważył?Potrząsnąłem głową.— Nie, ale jestem pewien, że coś słyszałem.— Coś pan słyszał? — zdziwił się doktor Jarvis.— A co takiego?— No cóż… — zacząłem powoli.— Zna pan to uczucie, gdy leży się nocą w łóżku, a do pokoju jakimś cudem wlatuje wielka ćma i zaczyna krążyć wokół lampy? Tłucze się o abażur, a my czekamy z lękiem, kiedy dotknie naszej twarzy.Właśnie coś takiego słyszałem.Tamto coś wydawało taki sam odgłos.Doktor Jarvis podszedł do telefonu, zagryzając wargi, i podniósł słuchawkę.— Co zamierza pan zrobić? — spytałem.— Wezwę policję, a co pan myśli? Nie możemy dopuścić, aby tego typu historie się powtarzały.— I naprawdę pan myśli, że policja nam uwierzy? A jeśli nawet przypadkiem tak się stanie, to sądzi pan, że zdoła cokolwiek zaradzić? Niech pan da spokój, doktorze, bądźmy rozsądni.Doktor Jands wskazał na ciało Marjorie.— Jeśli według pana śmierć tej kobiety miała cokolwiek wspólnego z rozsądkiem, to może pan sobie być tak rozsądnym, jak się panu podoba.Dla mnie jest to zjawisko ponadnaturalne.I dlatego właśnie chcę zawiadomić policję.Podszedł do nas profesor Qualt i łagodnie wyjął słuchawkę z dłoni zdenerwowanego lekarza.— Kogo chce pan wezwać? — zapytał głębokim, pewnym głosem.— Brygadę Antyduchową?Dochodziła dziesiąta, gdy postanowiliśmy wrócić do Winter Sails.Na dworze było ciemno.Gęsty, welwetowy mrok spowijał nas ze wszystkich stron niczym wnętrze futerału skrzypiec.Księżyc jeszcze nie wzeszedł i wokół panowała dziwna, dusząca cisza.W milczeniu wsiedliśmy do samochodu.Uruchomiłem silnik.Sącząca się z deski rozdzielczej zielona poświata nadawała naszym twarzom zdecydowanie niezdrowy wygląd.— Myślicie, że zrobiliśmy dobrze zostawiając doktora Jarvisa samego? — zapytała Anna.— Dlaczego nie? — powiedział profesor Qualt, wychylając się z tylnego siedzenia.— Jest wystarczająco dorosły, żeby potrafił się sam o siebie zatroszczyć.— No tak — przyznała Anna.— Ale jeśli zadzwoni na policję?Włączyłem reflektory, rozejrzałem się dokoła i zwolniłem hamulec.— Obiecał, że tego nie zrobi — przypomniałem.— A doktor Jarvis należy do tych staroświeckich dżentelmenów, którzy dotrzymują słowa.Nie przejmuj się.Jechałem szybko rozświetlonym tunelem, który wycinały w miękkiej ciemności reflektory wozu.Przed nami przemykały ćmy i błyszczące chrząszcze.Z ulicy doktora Jarvisa wyjechałem na drogę główną i skierowałem się ku Winter Sails.Na szosie było pusto, nacisnąłem więc gaz, utrzymując na całej trasie prędkość w granicach sześćdziesięciu mil na godzinę.Gdy dojeżdżaliśmy do Winter Sails, z morza wynurzył się właśnie sierp Księżyca.Srebrny blask zalał trawniki i szczyty dachów, nadając ścianom domu odcień zbielałych kości.Podjechałem przed główne wejście i zgasiłem silnik.Przez parę minut siedzieliśmy w milczeniu.Wokół domu panowała cisza, jeśli nie liczyć szelestu gładzonych morską bryzą traw i monotonnego skrzypienia blaszanej chorągiewki.— Chyba w środku nikogo nie ma — rozległ się nieśmiały szept Anny.— Mnie też tak się zdaje — poparł ją profesor Qualt.— A skoro tak, możemy przyjrzeć się dzbanowi bez zwracania czyjejkolwiek uwagi.Przypaliłem papierosa wbudowaną w deskę rozdzielczą wozu zapalniczką.— Chce się pan założyć? — zapytałem go.— Stawiam dziesięć do jednego, że w każdej plamie cienia wokół nas czai się zakapturzona postać.Profesor Qualt zaśmiał się sztucznie.— Gdybym nie wiedział, że wierzy pan w to wszystko na równi ze mną, zaproponowałbym, aby szedł pan pierwszy.Po tej dyskusji wysiedliśmy z wozu i stąpając ostrożnie po żwirowej ścieżce dotarliśmy do samych drzwi.Zapukałem i przycisnąłem dzwonek, tak na wszelki wypadek, lecz po jakichś czterech minutach denerwującego oczekiwania doszliśmy do wniosku, że w domu nikogo nie ma, w każdym razie nikogo, kto zechciałby nam otworzyć.— Czy może je pan wyważyć? — zapytał profesor Qualt.Pokazałem mu wzniesiony ku górze kciuk, podszedłem do skraju werandy i podniosłem kilof, który tam zostawiłem, gdy Marjorie kazała mi odejść.Cofnęliśmy się nieco.Wziąłem szeroki zamach.— Rozbijanie drzwi to chyba twoja specjalność — zauważyła Anna, gdy ostrze kilofa zagłębiło się w ościeżnicy na wysokości zamka.Tym razem natrafiłem jednak na znacznie większy opór niż przy wejściu do gabinetu doktora Jandsa.Od wewnątrz zaryglowano drzwi solidnie od góry i od dołu, tak że praktycznie musiałem porąbać na kawałki całe skrzydło.— Mam nadzieję, że to jest usprawiedliwione — powiedział profesor Qualt z niepokojem w głosie.Uderzyłem jeszcze raz i drzwi poddały się ze skrzypieniem zawiasów.W środku powitał nas przesycony zapachem pleśni mrok.Było tak ciemno, że z trudem rozróżniałem czarno—biały wzór posadzki hallu.Profesor Qualt wysunął się do przodu i uważnie rozejrzał dokoła.— Okay, myślę, że droga jest bezpieczna.— Bezpieczna? — zwróciłem się do Anny, podczas gdy Qualt powoli wkraczał w stojącą za progiem ciemność.— O co chodzi?— Przypuszczam, że szuka złych czarów i magicznych znaków — odparła dziewczyna.— Nigdy nie wiadomo, jakie pułapki i zasadzki mógł przygotować nieprzyjaciel.Uczony znajdował się już w hallu, skąd przyzywał nas niecierpliwym ruchem dłoni.— Pośpieszcie się.Nasza przewaga polega na zaskoczeniu.Przyjechaliśmy niespodziewanie, a nasze zamiary nie są jeszcze znane.Jeśli jest tu jakiś dżinn, zechce poznać cel naszej wizyty, zanim nas zaatakuje.Dołączyłem do niego już u podstawy schodów.Wznosiły się ponuro na piętro i wyglądały równie zachęcająco, jak wlot do nawiedzonego szybu kopalni.— Traktuje pan to bardzo poważnie — odezwałem się.— Czy jest pan pewien, że nie robimy z siebie głupców?Profesor Qualt zakaszlał.— Wyszedłbym raczej na głupca, gdybym skończył jak pański dziadek — odparł uprzejmie.— Problem polega na tym, że po prostu nie wiemy, z czym przyjdzie nam się spotkać, dlatego też wolę przedsięwziąć wszelkie możliwe środki ostrożności.— Dobrze — zgodziłem się.— Wejdźmy tam i przekonajmy się, co to takiego.Trzeba iść schodami na górę, przejść do końca korytarza i potem skręcić w lewo, do drzwi wieżyczki.Tam właśnie są pieczęcie i sztaba [ Pobierz całość w formacie PDF ]