[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nawet zapewnić wam ochronę.- Czy może pan to załatwić? - spytała Margaret niepewnie.- Tak, mogę z nim porozmawiać.Zrobi to.Od kiedy jego ludzie poinformowaligo, że ma wobec Aubreya do spłacenia dług wdzięczności, bo to on, a nie jego pod-władni, doprowadził do oczyszczenia go z podejrzeń, Zimmermann poszukiwał możli-wości wyrównania rachunków.Zrobi to.- Twarz Shelleya zachmurzyła się.- Kto wie,Ally - może w ten sposób znajdziemy twojego pana X.Myślę, że właśnie odkryliśmyukryte drzwi do twierdzy.Furtkę Judasza.- Uśmiechnął się prostodusznie do Margaret.- Na pani miejscu spakowałbym się do podróży - dyskretny wyjazd.Jesteście prawdo-podobnie pod obserwacją.Mieszkanie z pewnością też.- Przerwał, lecz po chwili cią-gnął: - Proszę mi wierzyć, pani Massinger, że nie będzie pani pomagać człowiekowi,który zabił pani ojca.Kenneth Aubrey nie mógł tego zrobić, nawet gdyby miał osobistypowód.Przysięgam pani.Margaret Massinger nagle wstała.- Dziękuję, panie Shelley.Bardzo dziękuję.- Po jej oczach było widać, że niewierzy w zapewnienia Shelleya na temat niewinności Aubreya.Dzwięki muzyki pop z nie oświetlonego okna na górze.Gdzieś w głębi ulicy czyjśśmiech, potem przerazliwy płacz dziecka.Zapach jedzenia, ścieków i śmieci.Podczasgdy transporter opancerzony BTR-60 powoli wtaczał się na plac, Miandad powróciłmyślami do swojego dzieciństwa.Ze znajomych zapachów brakowało tylko gorącego icuchnącego zapachu, niesionego przez wiatr znad Indusu.Tutaj, w Kabulu, noce byłychłodniejsze i znajome zapachy odczuwał ostrzej w nozdrzach.W Karaczi.Jednak tamtych zapachów nie da się niczym zastąpić.W okularze noktowizora wi-dział błyszczący, lekko rozmazany kontur zmierzającego w jego stronę transportera.Ponad dwoma lekko uchylonymi lukami na płaskim korpusie zamontowana była wieżaprzypominająca rozpłaszczony hełm, w której czerniał czarny otwór 14,5-milimetrowego karabinu maszynowego.Gumową osłonę okularu noktowizora miał228 przyciśniętą do prawego oka.Czuł, jak powietrze, które wydycha, ochładza się, prze-pływając koło jego ramienia i pleców.Niczym zmartwychwstały porucznik Azimow,czekał za nim Hyde w mundurze zdjętym z martwego ciała.Był tam również Moham-med Dżan z dwoma innymi Pathanami.Reszta jego ludzi zajęła pozycję wokół placu.Po potyczce z patrolem zostało Pathanów zaledwie siedemnastu.Siedemnastu, pomy-ślał.Siedemnastu wystarczy, ale z trudem.To, że byli armią fanatycznych cieni, zwięk-szało ich liczebność.BTR-60 zbliżał się do nich, objeżdżając utwardzony plac, przesuwał się wzdłużsklepów i hotelu, jakby nie mógł tu znalezć dość miejsca.Teraz znajdował się w odle-głości nie większej niż siedemdziesiąt jardów od nie oświetlonej alei, w której czekałwraz z Hyde'em i Mohammedem Dżanem.Zegar wybił gdzieś godzinę.Trzy, cztery,liczył.Czwarta rano.Ręka Miandada zacisnęła się na przednim uchwycie, jego paleclekko przyciskał spust granatnika.Lewą ręką przytrzymywał na ramieniu koniec rury ztylną podpórką.Pocisk wyglądający jak miniaturowa złożona parasolka czekał na koń-cu lufy.Transporter nadjeżdżał.Oprócz pojazdu na placu nic więcej nie było.Wyglą-dał jak scena bez aktorów lub wielki stadion oświetlony jarzącym się, rozproszonymświatłem.Ale nie dla niego.Dla niego plac był czerwony.Matowoczerwony, jak dopa-lające się ognisko.W tym świetle widział zbliżający się ciemny kształt złożony z kół,pokryw luków i karabinów maszynowych.Swój cel.Miał go teraz czterdzieści jardówprzed sobą.Nacisnął przesuwający się z oporem spust granatnika RPG-7.Rura na jego ramie-niu podskoczyła.Rozległ się straszliwy huk.Widział w noktowizorze, jak pocisk zapa-la swą własną wewnętrzną rakietę.Obserwował potem kulę ognia poruszającą się pre-cyzyjnie po krótkim płaskim torze w kierunku bryły BTR-60.Pocisk kumulacyjny uderzył w transporter tuż poniżej lekko uchylonych luków ob-serwacyjnych, przebijając w chwili uderzenia dziesięciomilimetrowy pancerz.Płomie-nie eksplozji przypominały oglądany od końca film, na którym pokazano lot pocisku.Ogień granatu połknięty został przez bryłę transportera, który w tym samym momenciepodskoczył, nadął się jak zielona przysadzista ropucha, powiększając się dwa, trzy,cztery razy, a następnie wybuchnął.Pózniej widać było już tylko odrywające się koła,burty pojazdu rozpadające się na płachty rozdartego metalu, wieżyczkę otwierającą sięjak rozcinane ostrym nożem ciało.Dym, łoskot detonacji, odgłos tłuczonych szyb iopadających odłamków.Coś podobnego do manekina, ale bez dolnej części tułowia,odrzucone zostało na odległość około stu stóp.Dwa inne manekinopodobne kształtyniby figurki na sprężynce wyskoczyły z otworów obserwacyjnych.Eksplodująca amu-nicja napełniła plac przerażającym podmuchem ognia.229 Miandad włożył drugi pocisk w koniec gorącej rury RPG-7.Spojrzał na Hyde'a.Na terenie ambasady zawyły syreny alarmowe.Nie do wiary.Wprost trudno było w to uwierzyć, ale ktoś krzyczał wśród bezkształtnego wiru szale-jących płomieni.Miandad drgnął, uklęknął wygodniej.Betonowy bunkier wartowniprzed bramą ambasady znajdował się niewiele ponad sto jardów od wąskiego przejścia,w którym się ukryli.- Zaczynaj - powiedział Miandad do Hyde'a [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl