[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystkie z głębokim zainteresowaniem obserwowały kogoś w ogrodzie, przytuliwszy do siebie głowy; twarz jednej była krągła i wesoła, drugiej – blada, okolona ciemnymi włosami, trzeciej – o białej cerze, w ramie rudych warkoczy.– Nie popychaj mnie, przecież widzisz równie dobrze jak ja – powiedziała miedzianowłosa Retty, najmłodsza z dziewcząt, nie odrywając oczu od okna.– Tyle ci przyjdzie z zakochania się w nim co i mnie, moja Retty – zawołała z nutą złośliwości w głosie najstarsza z nich, Marianna, ta o wesołej twarzy – jego myśli są przy innym buziaku, nie przy twoim.Retty Priddle nie przestawała patrzeć, a tamte dwie ponownie się wychyliły.– O, znów się pokazał! – zawołała Iza Huett, dziewczyna o bladej twarzy, czarnych, połyskujących włosach i kształtnych, delikatnie zarysowanych ustach.– Nie masz tu nic do gadania – odpowiedziała Retty – przecież sama widziałam, jakeś pocałowała jego cień.– Jak to było? – zapytała Marianna.– To było tak: on stał nachylony nad miską serwatki, żeby ją odlać, a cień jego odbijał się za nim na ścianie, tuż obok Izy, która napełniała stągiew.Wtedy Iza przyłożyła usta do ściany i pocałowała ją w miejscu, gdzie padał cień jego ust.On tego nie widział, ale ja widziałam.– Czy być może, Izo Huett? – zawołała Marianna.Na policzki Izy wystąpił rumieniec.– Nie widzę w tym nic złego – oświadczyła z pozornym chłodem.– Skoro już o tym mowa, żem się w nim zakochała, to przecież i Retty, i ty także, Marianno, jesteście obie w nim zakochane.Pyzate policzki Marianny, zwykle czerwone jak piwonia, nie mogły się już bardziej zaczerwienić.– Ja?.– bąknęła.– Co za brednie!.O, znów go widać! Kochane oczy.Kochana głowa.Kochany pan Clare.– A widzisz! Przyznałaś się!– Ja także, a zresztą my wszystkie – rzekła Marianna z suchą otwartością osoby zupełnie obojętnej na opinię.– Byłoby głupio nie przyznawać się do tego między nami, choć nie trzeba wygadać się z tym przed obcymi.Ja tam machnęłabym się za niego za mąż choćby jutro!– Ja także, nawet dziś! – szepnęła Iza Huett.– I ja – szepnęła nieśmiało Retty Priddle.Słuchającej Tessie zrobiło się gorąco.– Ale nie możemy wszystkie wyjść za niego za mąż.– Gorzej, bo on nie ożeni się z żadną z nas – westchnęła najstarsza.– O, znów go widać! Wszystkie trzy posłały mu w powietrzu pocałunki.– Dlaczego? – zapytała żywo Retty.– Dlatego że on najwięcej lubi Tessę Durbeyfield – powiedziała Marianna zniżając głos.– Od kilku dni obserwowałam go i przekonałam się, że tak jest naprawdę.Zapadła pełna zamyślenia cisza.– Ale ona o niego nie dba – wyszeptała wreszcie Retty – prawda?– Czasem myślę, że tak.– To wszystko nie ma żadnego sensu! – rzekła niecierpliwie Iza Huett.– To jasne, że nie ożeni się z żadną z nas, z Tessą także nie! Przecież to pan z panów, zostanie kiedyś za granicą wielkim farmerem i obszarnikiem! Prędzej zgodzi którą z nas do pracy za tyle to a tyle rocznie.Jedna westchnęła, druga westchnęła, a pyzata Marianna westchnęła najgłośniej.Ta czwarta, leżąca w łóżku, także westchnęła.Łzy ukazały się w oczach najmłodszej, ładniutkiej rudowłosej Retty, ostatniej latorośli rodu Pariddele'ów, rodu tak dobrze zapisanego w kronikach tego hrabstwa.Przez chwilę jeszcze patrzyły, z głowami jak poprzednio przytulonymi do siebie, a trzy różne odcienie ich włosów mieszały się ze sobą.Ale nieświadomy tej sceny pan Clare wszedł do domu i nie ujrzały go już więcej, a ponieważ mrok zaczął gęstnieć, wsunęły się do łóżek.Po chwili usłyszały, jak wchodzi po drabinie do swego pokoju.Marianna wkrótce zaczęła chrapać, lecz Izie długo jeszcze sen nie przynosił zapomnienia.Retty wypłakawszy się zasnęła.Najbardziej wrażliwa z nich Tessa nie mogła zasnąć.Rozmowa ta była jeszcze jedną gorzką pigułką, jaką musiała przełknąć tego dnia.W sercu jej nie powstała ani odrobina zazdrości.Wiedziała, że ma nad tamtymi przewagę.Była przecież od nich zgrabniejsza, bardziej wykształcona i choć – z wyjątkiem Retty – od nich młodsza, jednak bardziej dojrzała jako kobieta, zdawała więc sobie sprawę, że przy najmniejszym wysiłku ze swej strony odniesie w sercu Angela zwycięstwo nad swymi naiwnymi towarzyszkami.Zadawała sobie jednak pytanie, czy powinna to uczynić.Każda z nich mogła mieć najwyżej słaby cień nadziei na obudzenie w sercu Angela jakichś poważnych uczuć, ale może tej czy innej udałoby się wzbudzić w nim przelotną sympatię i podczas jego pobytu na farmie mieć przyjemność korzystania z jego względów.Takie wzajemne przywiązanie dwojga ludzi o nierównej kondycji prowadziło czasem do małżeństwa.Przecież słyszała od pani Crick, że Clare powiedział kiedyś żartobliwie: “Co by mi przyszło z ożenku z elegancką damą wobec tego, że kiedyś będę posiadał w koloniach dziesięć tysięcy akrów ziemi do uprawiania, bydło do chowania i zboże do żęcia? Tylko wiejska dziewczyna byłaby dla mnie odpowiednią żoną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl