[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałem wtedy dwadzieścia lat.- Trzeba zdecydować, kto ma iść z pogrzebem: ksiądz czy sztandary.Ksiądz powiedział, że pójdzie tylko wtedy, jeśli odejdą sztandary.- Nie chce iść za pieniądze taki kawałek drogi? To licho z nim, niech nie idzie.Pójdą sztandary - powiedziałem bez namysłu.Usłyszałem za sobą gwar rozmów.To robotnicy komentowali sytuację.Na chodniku stała grupa chłopaków z Wojtówki.Jeden z nich podszedł i trąciwszy mnie łokciem powiedział po cichu:- Mrugnij tylko na chłopaków, że się zgadzasz.Chłopaki chcą go brać siłą albo go tu na ulicy obedrą z tych jego świętych ciuchów.No, mrugnij tylko, chłopaki czekają, bo bez twojej zgody nie chcą nic robić - namawia mnie kolega.- Dajcie spokój, niech go.Nie chce iść, niech nie idzie.To przecież pogrzeb ojca, więc niech odbędzie się w spokoju.Kondukt znów ruszył.Szedłem na cmentarz i myślałem: "Robotnikiem wolno ci być, ale nie należy tego zaznaczać nawet po śmierci, bo «dusza zbawiona nie będzie».Przecież to sztandary robotnicze, fabryczne, pod którymi stoją robotnicy o różnych przekonaniach politycznych, wierzący i niewierzący.Poraził go tylko, jak byka, czerwony kolor".Gdy wracałem z pogrzebu, wciąż ta sprawa wierciła mi w mózgu.Przecież dla ludzi wierzących to by był wielki problem - z kim pójść? Z Bogiem czy z robotniczymi sztandarami?Od tej chwili nie cierpiałem księży.Wieczorem sąsiad, granatowy policjant, mówił mi, że zrobiłem źle, każąc iść sztandarom.- Ksiądz powinien iść.Ja bym wybrał księdza."Oto jeszcze jeden z tej samej ferajny" - pomyślałem, a głośno powiedziałem:- To już jak pan umrze, wtedy pójdzie ksiądz.O sztandary niech się pan nie martwi, do pana na pogrzeb nie przyjdą.Ostatnie słowo do drakiW niedzielę z rana przyszedł do mnie Mały.Ubrałem się, szybko zjadłem śniadanie i poszliśmy "na zbiórkę".Niedzielna zbiórka młodzieży odbywała się przed kościołem Bernardynów na Czerniakowie.Każdy mówił w domu, że idzie do kościoła, a rodzice cieszyli się, że mają takich religijnych synów.Szliśmy niby na mszę, która była odprawiana o godzinie dziesiątej.W ten sposób wszyscy byli zadowoleni.Tylko nieliczni wchodzili do kościoła.Reszta stała po przeciwnej stronie ulicy, obserwując, czy nie idą znajomi.Kłanialiśmy się znajomym dziewczętom, a chłopaków wołaliśmy, żeby się do nas przyłączyli.Tam właśnie, na spotkaniach przed kościołem, zapadały decyzje, jak spędzić niedzielę - w kinie, w domu czy też na potańcówce.Jedni umawiali się na wyskok w miasto, inni do "Przyjaciół"."Przyjaciele" - to Towarzystwo Przyjaciół Belwederu, Czerniakowa, Sielc i Siekierek.Żaden z nas nie wiedział, na czym przyjaźń ta polegała.Wiedzieliśmy tylko, że od października do maja każdej niedzieli Towarzystwo urządzało potańcówki w sali przy ulicy Czerniakowskiej - na Podrapciu, a latem w Parku Sieleckim.Podrapeć - to okolice przy zbiegu ulicy Czerniakowskiej i Nowosieleckiej.Okolice zbiegu ulicy Czerniakowskiej i Podchorążych - to Rogatki, a przy rogu ulicy Chełmskiej - Wójtówka.Odcinek od Podrapcia do Wojtówki po stronie numerów parzystych nazywano Szmuklerze.Taki był wewnętrzny "administracyjny" podział Czerniakowa, o którym nie wiedzieli ludzie z miasta.Znałem jednego faceta z kierownictwa "Przyjaciół".Miał własny duży murowany dom.Nie wiem tylko, czy dlatego został "Przyjacielem", że miał własny dom, czy też wybudował sobie dom dlatego, że był "Przyjacielem".- Co robimy dzisiaj? - zapytał Mały, gdy staliśmy pod kościołem.Teraz wyskoczymy na Wójtówkę, a wieczorem do "Przyjaciół" odpowiedziałem.- Umówiłem się z Leszkiem.Ma być o czwartej po południu na Wójtówce.Leszek chce zobaczyć, jak się bawi ferajna na Czerniakowie.Mały poznał Leszka u mnie na imieninach.Leszek bał się przyjść, ale zagwarantowałem mu, że go nikt nie ruszy, jeżeli sam nie zaszura.Jak już ktoś szuka słomki do oka, wtedy na pewno znajdzie, nawet cały snopek.Po nabożeństwie całą grupą poszliśmy na Wójtówkę.- Serwus, aniołki! - zawołałem uradowany, gdy po drodze spotkaliśmy dwie koleżanki: Zochę i Wandę.- Jak się masz, złoty koralu! - odpowiedziały.Koledzy poszli dalej, a Mały i ja zatrzymaliśmy się, by porozmawiać z nimi kilka minut [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Miałem wtedy dwadzieścia lat.- Trzeba zdecydować, kto ma iść z pogrzebem: ksiądz czy sztandary.Ksiądz powiedział, że pójdzie tylko wtedy, jeśli odejdą sztandary.- Nie chce iść za pieniądze taki kawałek drogi? To licho z nim, niech nie idzie.Pójdą sztandary - powiedziałem bez namysłu.Usłyszałem za sobą gwar rozmów.To robotnicy komentowali sytuację.Na chodniku stała grupa chłopaków z Wojtówki.Jeden z nich podszedł i trąciwszy mnie łokciem powiedział po cichu:- Mrugnij tylko na chłopaków, że się zgadzasz.Chłopaki chcą go brać siłą albo go tu na ulicy obedrą z tych jego świętych ciuchów.No, mrugnij tylko, chłopaki czekają, bo bez twojej zgody nie chcą nic robić - namawia mnie kolega.- Dajcie spokój, niech go.Nie chce iść, niech nie idzie.To przecież pogrzeb ojca, więc niech odbędzie się w spokoju.Kondukt znów ruszył.Szedłem na cmentarz i myślałem: "Robotnikiem wolno ci być, ale nie należy tego zaznaczać nawet po śmierci, bo «dusza zbawiona nie będzie».Przecież to sztandary robotnicze, fabryczne, pod którymi stoją robotnicy o różnych przekonaniach politycznych, wierzący i niewierzący.Poraził go tylko, jak byka, czerwony kolor".Gdy wracałem z pogrzebu, wciąż ta sprawa wierciła mi w mózgu.Przecież dla ludzi wierzących to by był wielki problem - z kim pójść? Z Bogiem czy z robotniczymi sztandarami?Od tej chwili nie cierpiałem księży.Wieczorem sąsiad, granatowy policjant, mówił mi, że zrobiłem źle, każąc iść sztandarom.- Ksiądz powinien iść.Ja bym wybrał księdza."Oto jeszcze jeden z tej samej ferajny" - pomyślałem, a głośno powiedziałem:- To już jak pan umrze, wtedy pójdzie ksiądz.O sztandary niech się pan nie martwi, do pana na pogrzeb nie przyjdą.Ostatnie słowo do drakiW niedzielę z rana przyszedł do mnie Mały.Ubrałem się, szybko zjadłem śniadanie i poszliśmy "na zbiórkę".Niedzielna zbiórka młodzieży odbywała się przed kościołem Bernardynów na Czerniakowie.Każdy mówił w domu, że idzie do kościoła, a rodzice cieszyli się, że mają takich religijnych synów.Szliśmy niby na mszę, która była odprawiana o godzinie dziesiątej.W ten sposób wszyscy byli zadowoleni.Tylko nieliczni wchodzili do kościoła.Reszta stała po przeciwnej stronie ulicy, obserwując, czy nie idą znajomi.Kłanialiśmy się znajomym dziewczętom, a chłopaków wołaliśmy, żeby się do nas przyłączyli.Tam właśnie, na spotkaniach przed kościołem, zapadały decyzje, jak spędzić niedzielę - w kinie, w domu czy też na potańcówce.Jedni umawiali się na wyskok w miasto, inni do "Przyjaciół"."Przyjaciele" - to Towarzystwo Przyjaciół Belwederu, Czerniakowa, Sielc i Siekierek.Żaden z nas nie wiedział, na czym przyjaźń ta polegała.Wiedzieliśmy tylko, że od października do maja każdej niedzieli Towarzystwo urządzało potańcówki w sali przy ulicy Czerniakowskiej - na Podrapciu, a latem w Parku Sieleckim.Podrapeć - to okolice przy zbiegu ulicy Czerniakowskiej i Nowosieleckiej.Okolice zbiegu ulicy Czerniakowskiej i Podchorążych - to Rogatki, a przy rogu ulicy Chełmskiej - Wójtówka.Odcinek od Podrapcia do Wojtówki po stronie numerów parzystych nazywano Szmuklerze.Taki był wewnętrzny "administracyjny" podział Czerniakowa, o którym nie wiedzieli ludzie z miasta.Znałem jednego faceta z kierownictwa "Przyjaciół".Miał własny duży murowany dom.Nie wiem tylko, czy dlatego został "Przyjacielem", że miał własny dom, czy też wybudował sobie dom dlatego, że był "Przyjacielem".- Co robimy dzisiaj? - zapytał Mały, gdy staliśmy pod kościołem.Teraz wyskoczymy na Wójtówkę, a wieczorem do "Przyjaciół" odpowiedziałem.- Umówiłem się z Leszkiem.Ma być o czwartej po południu na Wójtówce.Leszek chce zobaczyć, jak się bawi ferajna na Czerniakowie.Mały poznał Leszka u mnie na imieninach.Leszek bał się przyjść, ale zagwarantowałem mu, że go nikt nie ruszy, jeżeli sam nie zaszura.Jak już ktoś szuka słomki do oka, wtedy na pewno znajdzie, nawet cały snopek.Po nabożeństwie całą grupą poszliśmy na Wójtówkę.- Serwus, aniołki! - zawołałem uradowany, gdy po drodze spotkaliśmy dwie koleżanki: Zochę i Wandę.- Jak się masz, złoty koralu! - odpowiedziały.Koledzy poszli dalej, a Mały i ja zatrzymaliśmy się, by porozmawiać z nimi kilka minut [ Pobierz całość w formacie PDF ]