[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Książki wkrótce zaczęły napływać.Wybierałem co lepsze — a to Norberta Wienera Cybernetykę, a to Shannona Teorię informacji — i ze słownikiem przedzierałem się przez nie całymi nocami.Silny byłem wtedy jak dwa lub trzy konie…— Choynowski prowadził, zdaje się, także wymianę, wysyłając Amerykanom publikacje rosyjskie?— To już trochę później.Jak mawiają Francuzi, 1’appetit vient en mangeant, i jemu też wzrósł apetyt, skoro zaś mógł się odwdzięczyć czymś mającym realną wartość, choćby pracami matematyków ze szkoły Kołmogorowa, zaczął domagać się od naszych dobroczyńców i takich książek, których oni pozbywali się mniej chętnie.Choynowskiemu więc zawdzięczam najważniejsze moje naukowe lektury.Od razu też powiedział mi, że moja Teoria funkcji mózgu jest jednym stekiem bzdur; był to weredyk i człowiek energiczny.Miał też energiczną matkę, która niejako matkowała całemu naszemu Konwersatorium, bo odbywało się ono w ich prywatnym mieszkaniu.Nasze kontakty trwały i później: mam tutaj książkę angielską o podróżach międzyplanetarnych, prezent ślubny, jaki dostaliśmy od Choynowskiego w 1953 roku, z dedykacją: „Młodej parze na podróż poślubną między planetami”.— Ale pańska przysną żona nie bywała na spotkaniach Konwersatorium?— Skąd, była wtedy dziewczęciem nieletnim.Długo zresztą nie chciała wychodzić za mąż za nikogo, wliczając w to i mnie; oblężenie trwało prawie trzy lata…Po latach opisałem historię Konwersatorium w rozmowach ze Stanisławom Beresiem i posłałem książkę doktorowi Choynowskiemu do Meksyku, gdzie od lat przebywał — w podzięce za to, że mi świat otworzył.Tymczasem on się strasznie oburzył, przyznałem się tam bowiem, że kiedy na rozkaz pani Krassowskiej cały ten interes uległ likwidacji, myśmy z kolegami wynieśli stamtąd książek ile mogli; sam do dziś mam kilka.Choynowski był bardzo zagniewany i w liście z Meksyku kazał mi natychmiast umieścić w „Trybunie Ludu” przeprosiny za ten niegodny postępek.Myślałem, że sprawię mu przyjemność — a on mnie obrugał.Przeprosin oczywiście nie umieściłem.Kiedy wszystko już się rozleciało, Choynowski trafił jako psycholog do szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie.Jakiś czas tam się męczył.Był rzeczywiście strasznym weredykiem.Pamiętam, jak przedstawiciel marksistowskiej psychologii profesor Tomaszewski wygłosił odczyt, po czym zapytano, kto się zgłasza do dyskusji.Po krótkiej chwili wstał Choynowski i powiedział: „Wszystko, co zostało dotąd powiedziane, jest kompletnym nonsensem od pierwszego do ostatniego słowa”.Zapanowało powszechne zdrętwienie, ale nic mu nie zrobiono, chociaż wtedy słowa takie brzmiały nadzwyczaj obrazoburczo.W Krakowie wpadłem też — sam nie wiem jak — w towarzystwo plastyków.To był przede wszystkim Romek Hussarski i jego przyszła żona Hala Burtan ze znanego krakowskiego rodu, ojciec jej był właścicielem fabryki porcelany w Ćmielowie; także Zosia Puget.Romek mieszkał na Łobzowskiej, a Burtanowie mieli w Przegorzałach dom, którego większą część zabrało państwo.Romek z Halą urządzili tam pracownię i rzeźbili jak szaleni, prawie wyłącznie dla kościołów.Oboje, zwłaszcza Hala, pisali też wiersze, które drukował im — jak i mnie — „Tygodnik”.Pracownia była na piętrze; kiedyś Romek wykonał tam wielką gipsową figurę Chrystusa z rozpostartymi rękami, po czym się okazało, że nie ma takiej siły, by tego Chrystusa z pracowni wydobyć.A kiedy wreszcie się udało — spadliśmy ze schodów razem z figurą, która się oczywiście połamała.Nie było to do śmiechu, ale groteskowość sytuacji sprawiła, że wybuchnęliśmy śmiechem nieopanowanym.Anegdota ta przypomina inną, z mieszkania Romka na Łobzowskiej, gdzie syn współlokatorów zbudował kajak w kuchni, po przekątnej, i też nie dało się go w żaden sposób wydostać.W Przegorzałach był piękny, wielki, stary sad z jabłoniami, które — robiąc bokami — wciąż rodziły mnóstwo jabłek.W sezonie spędzałem na nich wiele czasu, niby małpa, i wracałem objedzony do nieprzytomności.Od północy sad Burtanów graniczy z Lasem Wolskim, gdzie jest krakowski zwierzyniec.Chodziliśmy tam, by dla matki Romka Hussarskiego zbierać owłosienie z liniejących żubrów, a ona robiła z niego swetry.Z Przegorzał wracałem zawsze pieszo, często przyplątywały się do mnie jakieś psy, potem — bywało — wybuchała awantura, że psa ukradłem.A ja po prostu sam pachniałem psem, bo Hala ofiarowała mi wilka.Miał na imię Radża.Ludzie mniej kształceni myśleli, że to jest „ta radża”, a chodziło o radżę indyjskiego.Był to olbrzymi pies, bardzo go kochałem.Przeszedłem z nim całe Tatry; pamiętam stamtąd dwie zabawne sceny.Kiedy wyjeżdżaliśmy kolejką na Kasprowy, Radża oparł przednie łapy o okienko wagonika i wyglądał bardzo zainteresowany.A kiedy poszliśmy na Czerwone Wierchy, zaczął padać straszliwy deszcz, a potem grad.Nakryłem jego i siebie płaszczem—pałatką, przykucnęliśmy, żeby grad przeczekać, kulki lodu bębniły o brezent.Przechodziła grupa turystów i słyszę: „Popatrz, nasz żołnierz tu siedzi i strzeże granicy”.Biedny Radża zginął tragicznie; po zastrzyku szczepionki przeciw wściekliźnie, oczywiście szczepionki radzieckiej, kompletnie go sparaliżowało i musieliśmy go zawieźć dorożką do uśpienia.Z trudem znieśliśmy go ze schodów; ważył blisko sześćdziesiąt kilo.Mieszkałem już wtedy na Bonerowskiej w dwóch pokojach z żoną i matką; ojciec zmarł w 1954 roku.Jeszcze w 1936 roku rozpoznano u niego angina pectoris.Nie wolno mu było samemu zasznurować bucików, kazano mu się oszczędzać… A potem? Przetrzymał jedną okupację, drugą okupację, po przyjeździe do Krakowa pracował do końca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl