[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Szafir zbliżał się do portu, cała załoga wyległa na pokład i z przerażeniem patrzyła na zniszczenia.Ujrzeli gigantyczne pogorzelisko, z którego gdzieniegdzie sterczały kominy i szkielety kilku świątyń bez dachów.Pojedyn­cze smugi dymu wskazywały miejsca, gdzie zgliszcza jeszcze się tliły.Wokół niektórych kominów zachowały się osmalone szcząt­ki ścian.Wiatr unosił chmury popiołu i kręcił nimi z pogardą.Od kamiennego nabrzeża aż do wzgórz nie ostał się ani jeden cały budynek.Gdy patrzący ochłonęli ze zgrozy, dostrzegli tłumy zmierzające ku portowi, tysiące bezdomnych, głodnych i posza­rzałych jak ich miasto.Wallie pierwszy znalazł się na brzegu.Nnanji deptał mu po pię­tach.Zmusili ciżbę do cofnięcia się, żeby statek mógł przycumować.Ludzie byli brudni i oszołomieni.Twarze mieli pokryte sadzą.Przepychali się i krzyczeli.W każdej chwili groził wybuch paniki.Siódmy obnażył miecz i wymachując nim nad głowami, we­zwał szermierzy.W końcu trzech czy czterech przedarło się przez ścisk.Byli równie umorusani i ogłupiali jak cywile.Wallie nie mógł rozpoznać ich rang, a nie miał czasu na oficjalne powitania i saluty.Zaczął wykrzykiwać rozkazy, które natychmiast spełniano.Wkrótce zapanował jaki taki porządek.Groźba paniki zmalała.Wallie wskoczył na pachołek cumowniczy i oznajmił, że nadpły­wają statki z żywnością.Polecił przekazać nowinę dalej i zrobić miejsce na nabrzeżu.Tego dnia załoga Szafira zwijała się jak w ukropie, pomagając ofiarom.Płótno żeglarskie porwano na płachty wielkości namio­tu, w mniejsze kawałki materiału sypano gwoździe.Jedna osoba dostawała narzędzie lub woreczek gwoździ, a kwestię współpra­cy pozostawiono zainteresowanym.Żeglarze harowali jak nie­wolnicy portowi, znosząc towar na brzeg.Z Amb i Ov zaczęły przybywać statki z żywnością, drewnem, a nawet bydłem, wysła­ne przez kapłanów albo kierowane Ręką Bogini.Na nabrzeżu urządzono rzeźnię.Wallie zebrał wszystkich rzecznych szermie­rzy, stworzył małą armię i zaprowadził porządek.Odszukał miej­scowego dowódcę, ale okazało się, że starszy mężczyzna jest po­grążony w żałobie.Siódmy usunął go ze stanowiska i wyznaczył zastępcę.Nikt nie kwestionował jego prawa do wydawania rozka­zów.Pod wieczór na równinie stanęły namioty i szałasy.Tymcza­sem Szafir pokrył się szarym pyłem i cuchnął spalenizną jak Gi.Nawet w takiej sytuacji Brota znalazła okazję zrobienia intere­su.Kilka magazynów miało na składzie brązowe sztaby z uchwy­tami na wszystkich rogach.Wiele przetrwało ogień i leżało w sto­sach pośród zgliszcz.Piąta kupiła cały zapas, niewątpliwie po korzystnej cenie.Nie musiała wynajmować tragarzy.Setki męż­czyzn czarnych od sadzy garnęło się do pracy za miedziaka.Wkrótce, zlani potem, wyglądali jak zebry.Wieczorem żeglarze z Szafira rozpostarli brudne żagle.Zmęczeni, umorusani i przygnębieni, wypłynęli na otwartą wodę i czyste powietrze.Pożar był gorszy niż piraci.Wallie stał przy burcie obok równie wyczerpanego Nnanjiego i po raz pierwszy naprawdę cieszył się, że jest szermierzem siód­mej rangi.Sama władza go nie pociągała, ale czasami mógł ją wykorzystać do dobrych celów.Wkrótce zjawiła się Jja, czysta i rozkoszna w czarnym bikini.Bawiło ją, że wygrała losowanie, pokonując w kolejce do prysz­nica swojego wszechwładnego właściciela.Wychyliła się mocno do przodu, żeby uniknąć pobrudzenia, ściągnęła usta i pocało­wała ukochanego.Zaśmiała się i wróciła do pomocy przy dzie­ciach.Wallie westchnął i niby od niechcenia rzucił:- Szkoda, że niewolnice nie mogą nosić klejnotów! Kupiłbym Jji najpiękniejsze na Świecie.Trudno o łatwiejszy sposób uhono­rowania kobiety.Zerknął na towarzysza i dostrzegł rozbawione spojrzenie.Szybko odwrócił głowę.Nnanji przejrzał jego mały podstęp.- Dziękuję, bracie.Powinienem sam był o tym pomyśleć.Wallie czuł, że twarz mu płonie pod warstwą sadzy.- Wybacz, Nnanji.Wciąż traktuję cię jak Drugiego, na które­go natknąłem się w świątyni.Zapominam, że od tamtego czasu przebyłeś długą drogę.- Jeśli ją przebyłem, to tylko dzięki tobie.Adept wrócił spojrzeniem do zniszczonego Gi.Po policzku, nie do wiary, ciekła mu łza, rzeźbiąc ścieżkę w szarym pyle.Bóg Deszczu nie spoczął przez całą noc.Umył olinowanie, ale zostawił po sobie pasiaste żagle i zabłocony pokład.Następnego dnia załoga wzięła się do porządków, śpiewając rzeczne szanty w porannym słońcu.Wallie stał w rzędzie z żeglarzami i machał szczotką jako pierwszy w historii Świata szermierz siódmej rangi wykonujący takie zadanie.Byłby całkiem szczęśliwy, gdyby nie pracował obok pewnej smukłej dziewczyny.Ani na chwilę nie mógł zapo­mnieć o jej kształtnej figurze w szafranowym bikini, wspaniałej urodzie, klasycznym profilu, lśniących czarnych lokach i długich rzęsach, bo Thana w tajemniczy sposób nagle stała się leworęcz­na i co parę minut trącała go niechcący bokiem albo ramieniem.- Przepraszam, panie - szeptała.- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiadał szermierz.Wiedział, że dziewczyna robi to celowo i wie, że on reaguje i też wie, że ona wie, i tak dalej.Ciekawe, czy Shonsu lepiej po­trafił panować nad instynktami? Raczej nie, ale z pewnością nie przejmował się takimi drobiazgami.Z dziobówki wyszedł Nnanji i długimi krokami ruszył przez pokład.Za nim truchtał Katanji w pełnym rynsztunku, starając się nadążyć za mentorem.Przynajmniej raz miał niepewną minę.W powietrzu wisiały kłopoty.Czwarty nawet nie zwrócił uwagi na Thanę.- Byłbym wdzięczny, gdybyś nam towarzyszył, panie bracie.Muszę porozmawiać z panią Brotą.- Jeśli chwilę wytrzymasz, pójdę po buty.Lecz adept już maszerował na rufę.Wallie zerknął na Pierw­szego.Katanji z udawaną nonszalancją przewrócił oczami.Obaj podążyli za Czwartym.Brota siedziała za sterem jak wielka czerwona purchawka, a jej księżycowa twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl