[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mam pojęcia, jak się udało panu tu dotrzeć.Nikt nie próbował pana zatrzymać?- Owszem - odparł Bentley.- Minąłem posterunek przy drodze.Kilku młodych żołnierzy.Ale nie zwróciłem na nich uwagi.Nigdy nie zwracani uwagi na ludzi, którzy usiłują mnie zatrzymać.Mam tu zadanie do wykonania i nie mogę tracić czasu.Wtedy właśnie pułkownik wyrzucił go z terenu obozu.Zaczął szczekać na niego w typowo wojskowy sposób, a jego oczy zmieniły się w dwa kryształki lodu.- Mamy tu dosyć kłopotów - powtarzał - bez jakiegoś głupiego fotoreportera, który będzie się wszędzie plątał i wtykał nos w nie swoje sprawy.Jeśli nie opuści pan tego terenu dobrowolnie, będę zmuszony przydzielić panu eskortę!Kiedy tak gadał, Bentley uniósł jeden z aparatów i zrobił mu zdjęcie.To tylko pogorszyło sprawę; Bentley, odznaczający się wrodzoną szybką orientacją, spostrzegł, iż jego akcje lecą w dół, wycofał się więc z godnością, chcąc uniknąć eskorty.Kiedy mijał posterunek obsadzony młodzikami, którzy przedtem próbowali go zatrzymać, pożegnały go drwiące okrzyki i granie na nosie.Bentley błyskawicznie zatrzymał wóz, zastanawiając się, czy nie cofnąć się i podyskutować z chłopaczkami.W końcu stwierdził, że nie warto tracić czasu.A teraz jeszcze ten pies.Wyskoczył z zarośli rosnących wzdłuż drogi.Położył uszy, podkulił ogon i rwał do przodu, gnany ślepą paniką.Wypadł tuż przed maską, a Bentley jechał za szybko.Fotoreporter szarpnął kierownicą.Samochód zjechał z drogi i staranował kępę krzaków.Rozległ się pisk opon, kiedy Price wdusił hamulec.Wóz z impetem huknął w pień wielkiego orzecha i zatrzymał się; drzwi otworzyły się i Bentley, który z całkowitą pogardą traktował takie wynalazki jak pasy bezpieczeństwa, został wyrzucony na zewnątrz.Aparat, który miał zawieszony na szyi, zakreślił krótki łuk i trafił go tuż za uchem, aż zadzwoniło mu w głowie, jakby tkwił tam olbrzymi dzwon.Wylądował na plecach, przeturlał się, wreszcie dźwignął na kolana i z trudem stanął na nogach.Zauważył, że znalazł się na skraju szosy.Natomiast na samym środku drogi stał potwór.Bentley wiedział, że to potwór - widział dwa potwory zaledwie wczoraj.Ten był jednak mały, wielkości szetlandzkiego kucyka.Nie znaczyło to jednak, że wyglądał choć odrobinę mniej groźnie.Bentley tym się różnił od innych ludzi, że nie wpadał w panikę i potrafił zachować zimną krew.Z wyuczoną precyzją zacisnął dłonie na aparacie i uniósł go do oczu.Gdy tylko cały potwór znalazł się w wizjerze, palec odruchowo uruchomił migawkę.Rozległo się charakterystyczne pstryknięcie i w tej samej chwili potwór zniknął.Bentley opuścił aparat i rozwarł palce.W głowie dzwoniło mu jeszcze od uderzenia za uchem.Ubranie miał porwane, wielka dziura, wyszarpana w nogawce spodni, odsłaniała podrapaną skórę na kolanie.Po prawym przedramieniu, z dłoni rozciętej o jakiś kamień spływała strużka krwi.Za nim rozlegały się ciche trzaski, kiedy powoli osiadały pogięte blachy samochodu.Spod maski dobiegały gwizdy i syki, oznaczające, że woda z rozbitej chłodnicy ścieka po gorącym metalu.W oddali umykający nadal pies zawył przeraźliwie.Gdzieś w gęstwinie na szczycie wzgórza spłoszona wiewiórka zaszczebiotała z szybkością karabinu maszynowego.Droga była pusta.Jeszcze przed chwilą stał tam potwór.Z miejsca, gdzie znajdował się Bentley, widać było ślady odciśnięte w pyle.Ale sam potwór zniknął.Bentley popatrzył w obu kierunkach.Niczego nie zauważył.“Przecież był tu przed chwilą" - przekonywał siebie z uporem.Widział go przez wizjer aparatu, zdążył nawet zrobić mu zdjęcie.W chwili, kiedy pstryknęła migawka, potwór zniknął.Ogarnęły go wątpliwości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl