[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łóżko było za krótkie i skrzypiało przeraźliwie.Po bokach sterczały niebezpiecznie metalowe podpórki.Ale McDeere’owie nie przejmowali się tym wcale.Kiedy zrobiło się całkiem ciemno i tłum kupujących przerzedził się trochę, czarny chevrolet silverado zatrzymał się za BMW.Wysiadł z niego nieduży, starannie uczesany mężczyzna, rozejrzał się szybko dokoła i zaczął majstrować małym śrubokrętem przy drzwiach BMW.Parę miesięcy później, kiedy go przesłuchiwano, przyznał się sędziom, że ukradł ponad trzysta samochodów i mikrobusów w ośmiu stanach i że potrafi włamać się do wozu i uruchomić silnik szybciej, niż oni będą w stanie to zrobić dysponując kluczykami.Powiedział, że jego przeciętny czas wynosi dwadzieścia osiem sekund.Na sędziach nie zrobiło to zbyt wielkiego wrażenia.Czasem, jeśli miał szczęście, zdarzało się, że jakiś kretyn zostawiał kluczyki w stacyjce, co pozwalało znacznie skrócić operację.Tak było i tym razem, wspólnik trafił na samochód z kluczykami.Mężczyzna uśmiechnął się i zapuścił silnik, chevrolet odjechał, a za nim szybko pomknęło BMW.Nordyk wyskoczył z mikrobusu i patrzył za nimi.Stało się to za szybko.Zbyt późno się zorientował.Silverado przesłonił mu na chwilę widok, a potem było już po wszystkim.BMW znikneło.Ukradzione! Na jego oczach.Ze złością kopnął mikrobus.Jak to teraz wytłumaczy?Wślizgnął się z powrotem do samochodu i czekał na McDeere’a.Po godzinie spędzonej w łóżku zapomnieli oboje o bólu rozłąki.Przeszli przez małe mieszkanko trzymając się za ręce i całując.W sypialni Mitch po raz pierwszy zobaczył tajne dokumenty firmy Bendiniego.Przeglądał już wprawdzie przedtem ich wykazy z inte­resującymi adnotacjami i różne notatki ich dotyczące sporządzone przez Tammy, lecz nie widział jeszcze samych dokumentów.Zastawiony równymi stosami papierów pokój przypominał szachownicę.Tammy poprzypinała do ścian arkusze białego kartonu i pokryła je uwagami i wyjaśnieniami.Któregoś dnia, już wkrótce, będzie mógł spędzić tu parę godzin, badając dokumenty i przygotowując oskarżenie.Ale nie tej nocy.Za kilka minut musi stąd wyjść i wrócić pod dom handlowy.Abby zaprowadziła go z powrotem na posłanie.ROZDZIAŁ 32W korytarzu na dziewiątym piętrze gmachu szpitala Baptystów nie było nikogo oprócz sanitariusza i pielęgniarza notującego coś w ze­szycie.Pora odwiedzin kończyła się o dziewiątej.Była dziesiąta trzydzieści.Mitch przeszedł korytarzem, porozmawiał chwilę z sanita­riuszem, minął nie zwracającego nań uwagi pielęgniarza i zastukał do drzwi.- Proszę - rozległ się donośny głos.Pchnął ciężkie drzwi i stanął przy łóżku.- Cześć, Mitch - powiedział Avery.- Możesz w to uwierzyć?- Co się stało?- Obudziłem się o szóstej i poczułem coś jakby skurcze żołądka.Wziąłem prysznic i nagle chwycił mnie ostry ból.Tutaj, koło ramienia.Zrobiło mi się duszno, zacząłem się pocić.Tylko nie to, pomyślałem.Do diabła, mam czterdzieści dwa lata, jestem w świetnej kondycji, pracuję jak maszyna i radzę sobie całkiem nieźle, dobrze się odżywiam, piję co prawda dużo, ale jak na mnie w sam raz.Zadzwoniłem do swojego lekarza, a on kazał mi natychmiast przyjechać do szpitala.Przypuszcza, że to lekki atak serca.Prawdopodobnie nic poważnego, ale nie ma jeszcze wyników badań.- Atak serca.- Tak powiedział.- Nie jestem tym zaskoczony, Avery.To w ogóle cud, że prawnicy w tej firmie dożywają pięćdziesiątki.- To wina Cappsa, Mitch.Sonny’ego Cappsa.Wszystko przez niego.Zadzwonił w piątek i powiedział, że znalazł inną firmę w Waszyngtonie.Chce odebrać wszystkie swoje dokumenty.To mój największy klient.Zarobiłem na nim w zeszłym roku prawie czterysta tysięcy, mniej więcej tyle, ile on płaci podatków.Nie zwraca uwagi na wysokość honorarium, a wścieka się z powodu podatków.To nie ma sensu, Mitch.- Ale też nie ma sensu umierać z tego powodu.- Mitch rozejrzał się za kroplówką, ale jej nie zauważył.Nie było też żadnych rurek ani przewodów.Usiadł na jedynym krześle i położył nogi na łóżku.- Jean wywalczyła rozwód, wiesz o tym?- Słyszałem.To chyba nic dziwnego.- Dziwne jest to, że nie zrobiła tego rok temu.Obiecałem jej małą fortunę tytułem kompensaty za wszystko.Mam nadzieję, że ją to usatysfakcjonuje.Nie chcę, żeby się to jeszcze za mną ciągnęło.Kto tego chce, pomyślał Mitch.- A co na to Lambert?- To było naprawdę zabawne.Przez dziewiętnaście lat nie widziałem ani razu, żeby stracił kiedyś panowanie nad sobą, ale teraz się wściekł.Powiedział mi, że za dużo piję, że podrywam kobiety i robię Bóg wie co jeszcze.Powiedział, że wciąż przy­sparzam firmie kłopotów.Zaproponował, żebym poszedł do psy­chiatry.Avery mówił powoli, zastanawiając się nad każdym słowem i co jakiś czas jego głos stawał się chwiejny i słaby.Sprawiało to wrażenie, jakby udawał.Potem zapominał o tym i głos odzyskiwał normalne brzmienie.Leżał nieruchomo jak nieboszczyk, zawinięty starannie w prześcieradła.Jego skóra miała zwyczajną, zdrową barwę.- Myślę, że potrzebujesz psychiatry.Albo dwóch.- Dzięki.Potrzebuję miesiąca na słońcu.Lekarz powiedział, że wypisze mnie za dwa, może trzy dni i że przez dwa miesiące nie będę mógł wrócić do pracy.Sześćdziesiąt dni, Mitch.Powiedział, że pod żadnym pozorem nie wolno mi się nawet zbliżać do biura.- Masz szczęście.Też sobie zafunduję lekki zawał serca.- Przy twoim tempie jest to całkiem możliwe.- Co to, stałeś się lekarzem?- Nie.Po prostu się boję.Kiedy przydarza ci się coś takiego, zaczynasz się bać i zastanawiać nad różnymi sprawami.Po raz pierwszy zacząłem myśleć o śmierci.Kiedy nie myślisz o śmierci, nie potrafisz docenić życia.- Brzmi to raczej ponuro.- Tak, wiem.Co u Abby?- W porządku.Tak przypuszczam.Nie widziałem jej dość długo.- Byłoby najlepiej, gdybyś pojechał do niej i przywiózł ją do domu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl