[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wejdzmy na mur,pokażę ci.O, tam są schody.Mur był wysoki, a schody strome.Fabio spocił się i zdyszał, i nic dziwnego, bocały czas gadał.Ciri dowiedziała się, że mur okalający gród Gors Velen tokonstrukcja niedawna, o wiele młodsza od samego miasta, zbudowanego jeszczeprzez elfy, że ma trzydzieści pięć stóp wysokości i że jest to tak zwany murkazamatowy, zrobiony z ciosanego kamienia i nie wypalanej cegły, bo taki materiałjest odporniejszy na uderzenia taranów.Na szczycie przywitał ich i owiał orzezwiający morski wiatr.Ciri z radościąodetchnęła nim po gęstym i nieruchomym zaduchu miasta.Oparła łokcie o krawędzmuru, patrząc z wysoka na port, kolorowy od żagli.- Co to jest, Fabio? Ta góra?- Wyspa Thanedd.Wyspa wydawała się bardzo bliska.I nie przypominała wyspy.Wyglądała jakwbity w morskie dno gigantyczny kamienny słup, wielki zigurat obwiedziony wijącąsię spiralnie drogą, zygzakami schodów i tarasami.Tarasy zieleniły się od gajów iogrodów, a z zieleni, przylepione do skał jak jaskółcze gniazda, sterczały białestrzeliste wieże i ozdobne kopuły, zwieńczające kompleksy otoczonych krużgankamibudynków.Budynki te wcale nie sprawiały wrażenia wybudowanych.Wydawało się,że wykuto je w stokach tej morskiej góry.- To wszystko zbudowały elfy - wyjaśnił Fabio.- Mówi się, że za pomocą elfiejmagii.Od niepamiętnych czasów Thanedd należy jednak do czarodziejów.Bliskoczubka, tam gdzie te lśniące kopuły, znajduje się pałac Garstang.Tam za parę dnirozpocznie się wielki zjazd magików.A tam, spójrz, na samiutkim wierzchołku, tawysoka samotna wieża z blankami, to jest Tor Lara, Wieża Mewy.- Czy tam można dostać się lądem? To przecież bliziutko.- Można.Jest most łączący brzeg zatoki z wyspą.Nie widzimy go, bozasłaniają drzewa.Widzisz te czerwone dachy u podnóża góry? To pałac Loxia.Tamprowadzi most.Tylko przez Loxię można dojść do drogi prowadzącej na górnetarasy.- A tam gdzie te śliczne krużganki i mostki? I ogrody? Jak to się trzyma skały,że nie spadnie.Co to za pałac?- To właśnie Aretuza, o którą pytałaś.Tam znajduje się słynna szkoła dlamłodych czarodziejek.- Ach - Ciri oblizała wargi - więc to tam.Fabio?- Słucham.- Widujesz czasami młode czarodziejki, które uczą się w tej szkole? W tejAretuzie?Chłopiec spojrzał na nią, wyraznie zdumiony.- Ależ nigdy! Nikt ich nie widuje! Im nie wolno opuszczać wyspy i wychodzić domiasta.A na teren szkoły nikt nie ma wstępu.Nawet burgrabia i bajlif, jeśli mają spra-wę do czarodziejek, mogą iść tylko do Loxii.Na najniższy poziom.- Tak myślałam - Ciri pokiwała głową, zapatrzona w połyskujące dachyAretuzy.- To nie szkoła, lecz więzienie.Na wyspie, na skale, nad przepaścią.Więzienie i koniec.- Trochę tak - przyznał Fabio po chwili namysłu.-Stamtąd raczej trudnowyjść.Ale nie, to nie jest tak jak w więzieniu.Adeptki to przecież młode dziewczyny.Trzeba ich strzec.- Przed czym?- No.- zająknął się chłopiec.- Przecież wiesz.- Nie wiem.- Hmmm.Ja myślę.Och, Ciri, przecież nikt ich nie zamyka w szkoleprzemocą.One same chcą.- No pewnie - Ciri uśmiechnęła się szelmowsko.-Chcą, to siedzą w tymwięzieniu.Gdyby nie chciały, to by się nie dały tam zamknąć.To żadna sztuka,wystarczy w porę dać nogę.Zanim jeszcze się tam znajdzie, bo pózniej to już możebyć trudno.- Jak to? Uciekać? A dokąd one miałyby.- One - przerwała - pewnie nie miały dokąd, biedaczki.Fabio? Gdzie jestmiasto.Hirundum? Chłopiec spojrzał na nią, zaskoczony.- Hirundum to nie miasto - powiedział.- To wielka farma.Są tam sady i ogrodydostarczające warzyw i owoców dla wszystkich miast w okolicy.Są tam też stawy, wktórych hoduje się karpie i inne ryby.- Jak daleko stąd do tego Hirundum? Którędy? Pokaż mi.- A dlaczego chcesz to wiedzieć?- Pokaż mi, prosiłam.- Widzisz tę drogę, prowadzącą na zachód? Tam gdzie te wozy? Tamtędywłaśnie jedzie się do Hirundum.To jakieś piętnaście mil, cały czas lasami.- Piętnaście mil - powtórzyła Ciri.- Niedaleko, gdy się ma dobrego konia.Dziękuję ci, Fabio.- Za co mi dziękujesz?- Nieważne.Teraz zaprowadz mnie na rynek.Obiecałeś.- Chodzmy.Takiego ścisku i zgiełku, jaki panował na rynku Gors Velen, Ciri nigdy jeszczenie widziała.Hałaśliwy targ rybny, przez który niedawno przechodzili, w porównaniu zrynkiem sprawiał wrażenie cichej świątyni.Plac był iście gigantyczny, a mimo towydawało się jej, że będą mogli co najwyżej poprzyglądać się z daleka, bo o dostaniusię na teren jarmarku nie ma nawet co marzyć.Fabio jednak śmiało wdarł się wskłębiony tłum, ciągnąc ją za rękę.Ciri z miejsca zakręciło się w głowie.Przekupnie darli się, kupujący darli się jeszcze głośniej, zagubione w tłokudzieci wyły i lamentowały.Bydło ryczało, owce beczały, ptactwo kwakało i gdakało.Krasnoludzcy rzemieślnicy zawzięcie walili młotkami w jakieś blachy, a gdyprzerywali walenie, by się napić, zaczynali plugawię kląć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Wejdzmy na mur,pokażę ci.O, tam są schody.Mur był wysoki, a schody strome.Fabio spocił się i zdyszał, i nic dziwnego, bocały czas gadał.Ciri dowiedziała się, że mur okalający gród Gors Velen tokonstrukcja niedawna, o wiele młodsza od samego miasta, zbudowanego jeszczeprzez elfy, że ma trzydzieści pięć stóp wysokości i że jest to tak zwany murkazamatowy, zrobiony z ciosanego kamienia i nie wypalanej cegły, bo taki materiałjest odporniejszy na uderzenia taranów.Na szczycie przywitał ich i owiał orzezwiający morski wiatr.Ciri z radościąodetchnęła nim po gęstym i nieruchomym zaduchu miasta.Oparła łokcie o krawędzmuru, patrząc z wysoka na port, kolorowy od żagli.- Co to jest, Fabio? Ta góra?- Wyspa Thanedd.Wyspa wydawała się bardzo bliska.I nie przypominała wyspy.Wyglądała jakwbity w morskie dno gigantyczny kamienny słup, wielki zigurat obwiedziony wijącąsię spiralnie drogą, zygzakami schodów i tarasami.Tarasy zieleniły się od gajów iogrodów, a z zieleni, przylepione do skał jak jaskółcze gniazda, sterczały białestrzeliste wieże i ozdobne kopuły, zwieńczające kompleksy otoczonych krużgankamibudynków.Budynki te wcale nie sprawiały wrażenia wybudowanych.Wydawało się,że wykuto je w stokach tej morskiej góry.- To wszystko zbudowały elfy - wyjaśnił Fabio.- Mówi się, że za pomocą elfiejmagii.Od niepamiętnych czasów Thanedd należy jednak do czarodziejów.Bliskoczubka, tam gdzie te lśniące kopuły, znajduje się pałac Garstang.Tam za parę dnirozpocznie się wielki zjazd magików.A tam, spójrz, na samiutkim wierzchołku, tawysoka samotna wieża z blankami, to jest Tor Lara, Wieża Mewy.- Czy tam można dostać się lądem? To przecież bliziutko.- Można.Jest most łączący brzeg zatoki z wyspą.Nie widzimy go, bozasłaniają drzewa.Widzisz te czerwone dachy u podnóża góry? To pałac Loxia.Tamprowadzi most.Tylko przez Loxię można dojść do drogi prowadzącej na górnetarasy.- A tam gdzie te śliczne krużganki i mostki? I ogrody? Jak to się trzyma skały,że nie spadnie.Co to za pałac?- To właśnie Aretuza, o którą pytałaś.Tam znajduje się słynna szkoła dlamłodych czarodziejek.- Ach - Ciri oblizała wargi - więc to tam.Fabio?- Słucham.- Widujesz czasami młode czarodziejki, które uczą się w tej szkole? W tejAretuzie?Chłopiec spojrzał na nią, wyraznie zdumiony.- Ależ nigdy! Nikt ich nie widuje! Im nie wolno opuszczać wyspy i wychodzić domiasta.A na teren szkoły nikt nie ma wstępu.Nawet burgrabia i bajlif, jeśli mają spra-wę do czarodziejek, mogą iść tylko do Loxii.Na najniższy poziom.- Tak myślałam - Ciri pokiwała głową, zapatrzona w połyskujące dachyAretuzy.- To nie szkoła, lecz więzienie.Na wyspie, na skale, nad przepaścią.Więzienie i koniec.- Trochę tak - przyznał Fabio po chwili namysłu.-Stamtąd raczej trudnowyjść.Ale nie, to nie jest tak jak w więzieniu.Adeptki to przecież młode dziewczyny.Trzeba ich strzec.- Przed czym?- No.- zająknął się chłopiec.- Przecież wiesz.- Nie wiem.- Hmmm.Ja myślę.Och, Ciri, przecież nikt ich nie zamyka w szkoleprzemocą.One same chcą.- No pewnie - Ciri uśmiechnęła się szelmowsko.-Chcą, to siedzą w tymwięzieniu.Gdyby nie chciały, to by się nie dały tam zamknąć.To żadna sztuka,wystarczy w porę dać nogę.Zanim jeszcze się tam znajdzie, bo pózniej to już możebyć trudno.- Jak to? Uciekać? A dokąd one miałyby.- One - przerwała - pewnie nie miały dokąd, biedaczki.Fabio? Gdzie jestmiasto.Hirundum? Chłopiec spojrzał na nią, zaskoczony.- Hirundum to nie miasto - powiedział.- To wielka farma.Są tam sady i ogrodydostarczające warzyw i owoców dla wszystkich miast w okolicy.Są tam też stawy, wktórych hoduje się karpie i inne ryby.- Jak daleko stąd do tego Hirundum? Którędy? Pokaż mi.- A dlaczego chcesz to wiedzieć?- Pokaż mi, prosiłam.- Widzisz tę drogę, prowadzącą na zachód? Tam gdzie te wozy? Tamtędywłaśnie jedzie się do Hirundum.To jakieś piętnaście mil, cały czas lasami.- Piętnaście mil - powtórzyła Ciri.- Niedaleko, gdy się ma dobrego konia.Dziękuję ci, Fabio.- Za co mi dziękujesz?- Nieważne.Teraz zaprowadz mnie na rynek.Obiecałeś.- Chodzmy.Takiego ścisku i zgiełku, jaki panował na rynku Gors Velen, Ciri nigdy jeszczenie widziała.Hałaśliwy targ rybny, przez który niedawno przechodzili, w porównaniu zrynkiem sprawiał wrażenie cichej świątyni.Plac był iście gigantyczny, a mimo towydawało się jej, że będą mogli co najwyżej poprzyglądać się z daleka, bo o dostaniusię na teren jarmarku nie ma nawet co marzyć.Fabio jednak śmiało wdarł się wskłębiony tłum, ciągnąc ją za rękę.Ciri z miejsca zakręciło się w głowie.Przekupnie darli się, kupujący darli się jeszcze głośniej, zagubione w tłokudzieci wyły i lamentowały.Bydło ryczało, owce beczały, ptactwo kwakało i gdakało.Krasnoludzcy rzemieślnicy zawzięcie walili młotkami w jakieś blachy, a gdyprzerywali walenie, by się napić, zaczynali plugawię kląć [ Pobierz całość w formacie PDF ]