[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Prędzej doczekam się emerytury ni\ połączenia z tego aparatu.Hej! - klasnąłw dłonie.- Tutaj jest stanowczo zbyt głośno!Kilkanaście par oczu spojrzało na niego z niemym wyrzutem.- No, nareszcie.Tak, to ja, szefie.Nic nie poradzę, \e zle słychać.Jedna z sekretarek wylała kawę wprost na rozło\one teczki z dokumentami.Ktoś z tyłu, z drugiego aparatu, wywoływał centralę.Miał mocne gardło.- Czy lecimy do szpitala po ten wynalazek Kelly ego i Slaytona? - spytałFreddie.Ashcroft spojrzał na niego.- Tak.Nie, to nie do pana, szefie.Przeciąg otworzył nagle drzwi i druga fili\anka kawy wylądowała na plecachEarla.- Tak, to naprawdę konieczne - krzyknął do słuchawki Ashcroft zdejmując ztwarzy pomięte papiery.- Nie kłóćcie się, do cholery, mo\esz lecieć bez koszuli.Słucham, szefie? - przeło\ył słuchawkę do drugiej ręki i kiwnął kilka razy w kierunkustojącego za panoramiczną szybą Layne a, dając do zrozumienia, \e widzi dawaneprzez niego znaki.- Uwa\aj z tym flakonem, Jocelyn.Zalejesz karabiny.Głos w słuchawceodezwał się ze zdwojoną mocą:- Tak.Ja osobiście za wszystko odpowiadam.Wyciągnął pan to wreszcie odemnie.Jaki hałas? Naprawdę słyszy pan jakieś krzyki?Layne przestał wymachiwać rękami.Wyjął z kieszeni monetę i zaczął stukaćnią w szybę.- Naprawdę, szefie, nie wiem, co tu się dzieje - Ashcroft dłu\szą chwilę bębniłnerwowo palcami o blat stołu, potem rzucił słuchawkę Freddie emu.- Mów cokolwiek.Sam wstał i roztrącając zbierające coś z ziemi policjantki przeszedł do drugiejsali.- Co się stało, Marty? Ciągle bawisz się z tym komputerem?- Nie, do cholery.On się świetnie bawi sam ze sobą i wcale mnie niepotrzebuje.Ashcroft spojrzał na mrugający ró\nokolorowymi światełkami ekran znaniesioną na jego powierzchnię segmentową mapą miasta.- Co z namiarami? - spytał.- No właśnie.Oba nadajniki zboczyły z trasy.- Gdzie są w tej chwili?- Krą\ą w kwadracie B 340.Chyba powinniśmy ju\ wystartować.- Po co? - Ashcroft mocnym kopnięciem zamknął przezroczyste drzwi saliłączności.Dzwięk tłuczonego szkła nie wpłynął kojąco na jego nerwy.- Skoro krą\ą, to znaczy, \e chcą zgubić ewentualną pogoń.Jeśli wystartujemyteraz, szybko skończy się nam paliwo i niczego nie osiągniemy.- Nie mogę ju\ tu wytrzymać.Ashcroft usiadł na poręczy fotela.- Dobra, zastąpię cię, a ty skocz na górę i pogadaj z pilotami.Postaraj się ichzjednać.Dodatek za ryzyko nie załatwia sprawy.Layne skinął głową.- Podaj mi ich nazwiska.- Przykro mi, ale nie wiem, jak się nazywają.Wynająłem ich przez telefon i,tak jak kazałeś, pytałem tylko o miejsce urodzenia.- Nie widziałeś ich jeszcze?!- Nie.- O Bo\e - Layne ruszył w kierunku schodów.Przechodząc przez pustą ramę drzwi zderzył się z Dennisem.- Co się tu dzieje? Co to za pobojowisko?! - krzyknął tamten tracąc panowanienad głosem.Layne bez słowa minął go, słysząc jeszcze, jak Ashcroft proponuje szefowikawę.On sam dałby Dennisowi raczej zastrzyki Pasteura.Kręte schody zaprowadziły go wprost na płytę startową na dachu budynku.Layne rozejrzał się, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo.Gdzieś z dołu dobiegałtylko odgłos nerwowej krzątaniny.- Szuka mnie pan?Layne odwrócił się, ale przestrzeń przed pomieszczeniem kontroli lotów byłarównie\ pusta.Dopiero po chwili zza lśniącej oślepiającym blaskiem szyby wyłoniłsię mę\czyzna z lotniczym kaskiem w ręku.- Tak, jestem Marty Layne.Tamten wyciągnął wolną dłoń.- Greg Brodowski.- Przepraszam, a gdzie drugi pilot?Brodowski wskazał drzwi toalety.- Ju\ lecimy? - spytał.- Nie, nie - Layne nie miał pojęcia, w jaki sposób zjednać sobie pilota.-Przyszedłem tak tylko.Czy maszyny są dobrze przygotowane do lotu?Brodowski zerknął na dwa śmigłowce Bell 222 zaparkowane naprzeciwległych naro\nikach dachu.- Czas poka\e - mruknął.Layne poczuł, \e miękną mu nogi.- Ale wybraliśmy chyba dobre maszyny do tego zadania? - spytał niepewnie.- Mo\na było wybrać lepsze.Osobiście wziąłbym AH-64 Apache, albochocia\ Hueycobry.- Ale zdaje się, \e to są wojskowe śmigłowce.Niezdatne do transportu.Brodowski uśmiechnął się lekko.- Słu\yłyby tylko jako eskorta.Aadunek wziąłby Boeing Vertol CH-47Chinook.I tak cały zespół rozwijałby większą szybkość od tych dwóch gratów.- A z cywilnych? Co wybrałby pan z cywilnych? - spytał prawie dr\ącymgłosem Layne.- Na przykład Aerospatiale AS 332 Super Pumę, tylko najpierw trzeba byłobyją ściągnąć z Francji.Albo Westlanda 30 z Anglii.Ten pierwszy jest szybszy i mawiększy zasięg, a ten drugi.Hm, nie wiem dlaczego, ale mam zaufanie dokonstruktorów z Yeovil.Drzwi za plecami Brodowskiego otworzyły się i Layne zobaczył drugiegopilota.Najpierw cofnął się, potem wyjął chustkę i nerwowo przetarł czoło.- Co jest, Greg, lecimy? O, jest pan Layne.Maureen Havoc zręcznym ruchem przerzuciła swój niesamowicie długiwarkocz na plecy.- Wygląda pan jak ktoś, kogo nieboszczyk złapał za ramię.Layne przestąpił z nogi na nogę.- Nie mówiłam panu, \e jestem pilotem? - głęboki głos Maureen zni\ył sięjeszcze bardziej.- Nie, chyba nie.Na dole rozległ się tupot wielu nóg.- Dlaczego przyjęła pani naszą propozycję?- Kiedy ogłosiliście w Mountain Helicopters, \e szukacie doświadczonychpilotów do niezbyt bezpiecznego zadania, od razu wiedziałam, \e to coś dla mnie.Chyba jestem doświadczona, co, Greg?Brodowski tylko machnął ręką.- On lubi kobiety tylko w spódnicach - uśmiechnęła się Maureen.- Szkoda, \enie widział pan, jak się zachowuje, kiedy jestem bez kombinezonu.W porównaniu znim mo\na śmiało nazwać Rudolfa Valentino gburem.Drzwi z tyłu otworzyły się z hukiem.Biegnący na czele grupy uzbrojonychmę\czyzn Ashcroft skwitował widok Maureen tylko krótkim uniesieniem brwi.- Lecimy! - krzyknął do Layne a.Rzucili się do maszyn.Ashcroft, Layne i jeszcze jakiś policjant zajęli miejscew śmigłowcu prowadzonym przez Maureen Havoc.Layne nachylił się w stronęprzyjaciela.- Skąd ten nagły pośpiech? - spytał starając się przekrzyczeć rykzapuszczanego silnika.Ashcroft spojrzał na zegarek.- Kierują się na lotnisko.Nie przewidzieliśmy tego.- No to co?- Jeśli wsiądą do jakiegokolwiek samolotu, nie będziemy mieli \adnych szans,\eby ich dogonić.Musimy być tam wcześniej.Ashcroft zdjął pokrywę z ekranu radionamiernika i włączył prąd.- Cholera, niezbyt się znam na obsłudze tego modelu, a Earl jest w drugiejmaszynie.- Dlaczego?- Nie wiem.Koniecznie chciał być razem z Freddie ym i Lionelem.Layne odruchowo chwycił poręcze fotela, kiedy silnik zagrzmiał nagle zezdwojoną mocą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.- Prędzej doczekam się emerytury ni\ połączenia z tego aparatu.Hej! - klasnąłw dłonie.- Tutaj jest stanowczo zbyt głośno!Kilkanaście par oczu spojrzało na niego z niemym wyrzutem.- No, nareszcie.Tak, to ja, szefie.Nic nie poradzę, \e zle słychać.Jedna z sekretarek wylała kawę wprost na rozło\one teczki z dokumentami.Ktoś z tyłu, z drugiego aparatu, wywoływał centralę.Miał mocne gardło.- Czy lecimy do szpitala po ten wynalazek Kelly ego i Slaytona? - spytałFreddie.Ashcroft spojrzał na niego.- Tak.Nie, to nie do pana, szefie.Przeciąg otworzył nagle drzwi i druga fili\anka kawy wylądowała na plecachEarla.- Tak, to naprawdę konieczne - krzyknął do słuchawki Ashcroft zdejmując ztwarzy pomięte papiery.- Nie kłóćcie się, do cholery, mo\esz lecieć bez koszuli.Słucham, szefie? - przeło\ył słuchawkę do drugiej ręki i kiwnął kilka razy w kierunkustojącego za panoramiczną szybą Layne a, dając do zrozumienia, \e widzi dawaneprzez niego znaki.- Uwa\aj z tym flakonem, Jocelyn.Zalejesz karabiny.Głos w słuchawceodezwał się ze zdwojoną mocą:- Tak.Ja osobiście za wszystko odpowiadam.Wyciągnął pan to wreszcie odemnie.Jaki hałas? Naprawdę słyszy pan jakieś krzyki?Layne przestał wymachiwać rękami.Wyjął z kieszeni monetę i zaczął stukaćnią w szybę.- Naprawdę, szefie, nie wiem, co tu się dzieje - Ashcroft dłu\szą chwilę bębniłnerwowo palcami o blat stołu, potem rzucił słuchawkę Freddie emu.- Mów cokolwiek.Sam wstał i roztrącając zbierające coś z ziemi policjantki przeszedł do drugiejsali.- Co się stało, Marty? Ciągle bawisz się z tym komputerem?- Nie, do cholery.On się świetnie bawi sam ze sobą i wcale mnie niepotrzebuje.Ashcroft spojrzał na mrugający ró\nokolorowymi światełkami ekran znaniesioną na jego powierzchnię segmentową mapą miasta.- Co z namiarami? - spytał.- No właśnie.Oba nadajniki zboczyły z trasy.- Gdzie są w tej chwili?- Krą\ą w kwadracie B 340.Chyba powinniśmy ju\ wystartować.- Po co? - Ashcroft mocnym kopnięciem zamknął przezroczyste drzwi saliłączności.Dzwięk tłuczonego szkła nie wpłynął kojąco na jego nerwy.- Skoro krą\ą, to znaczy, \e chcą zgubić ewentualną pogoń.Jeśli wystartujemyteraz, szybko skończy się nam paliwo i niczego nie osiągniemy.- Nie mogę ju\ tu wytrzymać.Ashcroft usiadł na poręczy fotela.- Dobra, zastąpię cię, a ty skocz na górę i pogadaj z pilotami.Postaraj się ichzjednać.Dodatek za ryzyko nie załatwia sprawy.Layne skinął głową.- Podaj mi ich nazwiska.- Przykro mi, ale nie wiem, jak się nazywają.Wynająłem ich przez telefon i,tak jak kazałeś, pytałem tylko o miejsce urodzenia.- Nie widziałeś ich jeszcze?!- Nie.- O Bo\e - Layne ruszył w kierunku schodów.Przechodząc przez pustą ramę drzwi zderzył się z Dennisem.- Co się tu dzieje? Co to za pobojowisko?! - krzyknął tamten tracąc panowanienad głosem.Layne bez słowa minął go, słysząc jeszcze, jak Ashcroft proponuje szefowikawę.On sam dałby Dennisowi raczej zastrzyki Pasteura.Kręte schody zaprowadziły go wprost na płytę startową na dachu budynku.Layne rozejrzał się, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo.Gdzieś z dołu dobiegałtylko odgłos nerwowej krzątaniny.- Szuka mnie pan?Layne odwrócił się, ale przestrzeń przed pomieszczeniem kontroli lotów byłarównie\ pusta.Dopiero po chwili zza lśniącej oślepiającym blaskiem szyby wyłoniłsię mę\czyzna z lotniczym kaskiem w ręku.- Tak, jestem Marty Layne.Tamten wyciągnął wolną dłoń.- Greg Brodowski.- Przepraszam, a gdzie drugi pilot?Brodowski wskazał drzwi toalety.- Ju\ lecimy? - spytał.- Nie, nie - Layne nie miał pojęcia, w jaki sposób zjednać sobie pilota.-Przyszedłem tak tylko.Czy maszyny są dobrze przygotowane do lotu?Brodowski zerknął na dwa śmigłowce Bell 222 zaparkowane naprzeciwległych naro\nikach dachu.- Czas poka\e - mruknął.Layne poczuł, \e miękną mu nogi.- Ale wybraliśmy chyba dobre maszyny do tego zadania? - spytał niepewnie.- Mo\na było wybrać lepsze.Osobiście wziąłbym AH-64 Apache, albochocia\ Hueycobry.- Ale zdaje się, \e to są wojskowe śmigłowce.Niezdatne do transportu.Brodowski uśmiechnął się lekko.- Słu\yłyby tylko jako eskorta.Aadunek wziąłby Boeing Vertol CH-47Chinook.I tak cały zespół rozwijałby większą szybkość od tych dwóch gratów.- A z cywilnych? Co wybrałby pan z cywilnych? - spytał prawie dr\ącymgłosem Layne.- Na przykład Aerospatiale AS 332 Super Pumę, tylko najpierw trzeba byłobyją ściągnąć z Francji.Albo Westlanda 30 z Anglii.Ten pierwszy jest szybszy i mawiększy zasięg, a ten drugi.Hm, nie wiem dlaczego, ale mam zaufanie dokonstruktorów z Yeovil.Drzwi za plecami Brodowskiego otworzyły się i Layne zobaczył drugiegopilota.Najpierw cofnął się, potem wyjął chustkę i nerwowo przetarł czoło.- Co jest, Greg, lecimy? O, jest pan Layne.Maureen Havoc zręcznym ruchem przerzuciła swój niesamowicie długiwarkocz na plecy.- Wygląda pan jak ktoś, kogo nieboszczyk złapał za ramię.Layne przestąpił z nogi na nogę.- Nie mówiłam panu, \e jestem pilotem? - głęboki głos Maureen zni\ył sięjeszcze bardziej.- Nie, chyba nie.Na dole rozległ się tupot wielu nóg.- Dlaczego przyjęła pani naszą propozycję?- Kiedy ogłosiliście w Mountain Helicopters, \e szukacie doświadczonychpilotów do niezbyt bezpiecznego zadania, od razu wiedziałam, \e to coś dla mnie.Chyba jestem doświadczona, co, Greg?Brodowski tylko machnął ręką.- On lubi kobiety tylko w spódnicach - uśmiechnęła się Maureen.- Szkoda, \enie widział pan, jak się zachowuje, kiedy jestem bez kombinezonu.W porównaniu znim mo\na śmiało nazwać Rudolfa Valentino gburem.Drzwi z tyłu otworzyły się z hukiem.Biegnący na czele grupy uzbrojonychmę\czyzn Ashcroft skwitował widok Maureen tylko krótkim uniesieniem brwi.- Lecimy! - krzyknął do Layne a.Rzucili się do maszyn.Ashcroft, Layne i jeszcze jakiś policjant zajęli miejscew śmigłowcu prowadzonym przez Maureen Havoc.Layne nachylił się w stronęprzyjaciela.- Skąd ten nagły pośpiech? - spytał starając się przekrzyczeć rykzapuszczanego silnika.Ashcroft spojrzał na zegarek.- Kierują się na lotnisko.Nie przewidzieliśmy tego.- No to co?- Jeśli wsiądą do jakiegokolwiek samolotu, nie będziemy mieli \adnych szans,\eby ich dogonić.Musimy być tam wcześniej.Ashcroft zdjął pokrywę z ekranu radionamiernika i włączył prąd.- Cholera, niezbyt się znam na obsłudze tego modelu, a Earl jest w drugiejmaszynie.- Dlaczego?- Nie wiem.Koniecznie chciał być razem z Freddie ym i Lionelem.Layne odruchowo chwycił poręcze fotela, kiedy silnik zagrzmiał nagle zezdwojoną mocą [ Pobierz całość w formacie PDF ]