[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorobił się majątku pracą i oszczędnością.466LALKA- Daj pan spokój! - przerwał młody człowiek.- Mój ojciec byłzdolnym lekarzem, pracował dniem i nocą, miał niby to dobre za-robki oszczędził.raptem trzysta rubli na rok! A że wasza kamienicakosztuje dziewięćdziesiąt tysięcy rubli; więc na kupienie jej za cenęuczciwej pracy mój ojciec musiałby żyć i zapisywać recepty przeztrzysta lat.Nie uwierzę zaś, ażeby ten nowy właściciel pracował odtrzystu lat.W głowie zaczęło mi krążyć od tych wywodów; młody człowiekzaś mówił dalej:- Możecie nas wypędzić, owszem!.Wtedy dopiero przekona-cie się, coście stracili.Wszystkie praczki, wszystkie kucharki z tejkamienicy stracą humor, a pani Krzeszowska już bez przeszkodyzacznie śledzić swoich sąsiadów, rachować każdego gościa, któryprzychodzi do nich wizytą, i każde ziarno kaszy, które sypią dogarnka.Owszem, wypędzcie nas!.Wtedy dopiero panna Leoka-dia zacznie wyśpiewywać swoje gamy i wokalizy z rana sopranem,a po południu kontraltem.I diabli wezmą dom, w którym my jednijako tako utrzymujemy porządek!Zabraliśmy się do odejścia.- Więc pan stanowczo nie zapłaci komornego? - spytałem.- Ani myślę.- Może choć od pazdziernika zacznie pan płacić?- Nie, panie.Niedługo już.będę żył, więc pragnę przeprowadzićchoćby jedną zasadę: jeżeli społeczność chce, ażeby jednostki szano-wały umowę względem niej; niechaj sama wykonywa ją względemjednostek.Jeżeli ja mam komuś płacić za komorne, niech inni tylepłacą mi za lekcje, żeby mi na komorne wystarczyło.Rozumie pan?.- Nie wszystko, panie - odparłem.- Nic dziwnego - rzekł młody człowiek.- Na starość mózg więd-nie i nie jest zdolny przyjmować nowych prawd.Ukłoniliśmy się sobie nawzajem i wyszliśmy obaj z rządcą.Mło-dy człowiek zamknął za nami drzwi, lecz za chwilę wybiegł na scho-dy i zawołał:467Bolesław Prus- A niechaj komornik przyprowadzi ze sobą dwu stójkowych, bomnie będą musieli wynosić z mieszkania.- Owszem, panie! - odpowiedziałem mu z grzecznym ukłonem, my-śląc w głębi duszy, że nie godzi się jednak wyrzucać takiego oryginała.Kiedy szczególny młodzieniec ostatecznie cofnął się do pokojui zamknął drzwi na klucz dając tym sposobem do zrozumienia, żekonferencję z nami uważa za skończoną, zatrzymałem się w poło-wie schodów i rzekłem do rządcy:- Widzę, macie tu kolorowe szyby, co?- O, bardzo kolorowe.- Ale są zakurzone.- O, bardzo zakurzone - odparł rządca.- I myślę - dodałem - że ten młody człowiek pod względem nie-płacenia komornego dotrzyma słowa, co?- Panie - zawołał rządca - on to nic.On mówi, że nie zapłaci, noi nic płaci; ale tamci dwaj nic nie mówią i także nie płacą.To są, pa-nie Rzecki, nadzwyczajni lokatorowie!.Oni jedni nigdy nie robiąmi zawodu.Mimo woli, i nie wiem nawet dlaczego, pokręciłem głową, choćprzeczuwam, że gdybym był właścicielem podobnego domu, kręcił-bym głową cały dzień.- Więc tu nikt nie płaci, a przynajmniej nie płaci regularnie?-zapytałem eks-obywatela.- I nie ma się czemu dziwić - odparł pan Wirski.- W domu,z którego od tylu lat komorne pobierają wierzyciele, najuczciwszylokator musi się znarowić.Pomimo to mamy kilku bardzo punktu-alnych, na przykład baronowa Krzeszowska.- Co?!.- zawołałem.- Ach, prawda, że baronowa tu mieszka.Chciała nawet kupić ten dom.- I kupi go - szepnął rządca - tylko, panowie, trzymajcie sięostro!.Kupi go, choćby miała oddać cały swój majątek.A niemałyto majątek, choć pan baron mocno go nadszarpnął.Wciąż stałem468LALKAna połowie schodów, pod oknem z żółtymi, czerwonymi i niebieski-mi szybami.Wciąż stałem zapatrzony we wspomnienie pani baro-nowej, którą widziałem zaledwie kilka razy w życiu i zawsze przed-stawiała mi się jako osoba bardzo ekscentryczna.Umie być pobożnąi zawziętą, pokorną i ordynaryjną.- Cóż to za kobieta, panie Wirski? - spytałem.- To niezwykłakobieta, panie.- Jak wszystkie histeryczki - mruknął eks-obywatel.- Straciłacóreczkę, mąż ją porzucił.Same awantury!.- Pójdziemy do niej, panie - rzekłem schodząc na drugie piętro.Czułem w sobie takie męstwo, że baronowa nie tylko nic trwożyłamnie, lecz prawie pociągała.Ale kiedy stanęliśmy pode drzwiami i rządca zadzwonił, do-znałem kurczu w łydkach.Nie mogłem ruszyć się z miejsca i tylkodlatego nie uciekłem.W jednej chwili opuściła mnie odwaga, przy-pomniałem sobie sceny z licytacji.Obrócił się klucz w zamku, stuknęła zasuwka i w uchylonychdrzwiach ukazała się twarz niestarej jeszcze dziewczyny, ubranejw biały czepeczek.- A kto to? - spytała dziewczyna.- Ja, rządca.- Czego pan chce?- Przychodzę z pełnomocnikiem właściciela.- A ten pan czego chce?- Ten pan jest właśnie pełnomocnikiem- Więc jak mam powiedzieć?.- Powiedz pani - odparł już zirytowany rządca - że przychodzi-my pogadać o lokalu.- Aha!Zamknęła drzwi i odeszła.Upłynęło ze dwie albo trzy minuty,zanim wróciła na powrót i po otworzeniu wielu zamków wprowa-dziła nas do pustego salonu.469Bolesław PrusDziwny był widok tego salonu.Meble okryte ciemnopopiela-tymi pokrowcami, to samo fortepian, to samo pająk zawieszonyu sufitu; nawet stojące w kątach kolumny z posążkami miały tak-że popielate koszule.W ogóle robił on wrażenie pokoju, któregowłaściciel wyjechał zostawiwszy tylko służbę bardzo dbałą o po-rządek domu.Za drzwiami było słychać rozmowę na głos kobiecy i męski.Ko-biecy należał do baronowej; męski znałem dobrze, ale nie mogłemsobie przypomnieć, czyj jest.- Przysięgłabym - mówiła baronowa - że utrzymuje z nią stosun-ki.Onegdaj przysłał jej przez posłańca bukiet.- Hum!.Hum!.- wtrącił głos męski.- Bukiet, który ta obrzydliwa kokietka, dla oszukania mnie, ka-zała natychmiast wyrzucić za okno.- Przecież baron na wsi.tak daleko od Warszawy.- odparłmężczyzna.- Ale ma tu przyjaciół - zawołała baronowa.- I gdybym nie zna-ła pana, przypuszczałbym, że pośredniczysz mu w tych bezeceń-stwach.- Ależ, pani!.- zaprotestował głos męski.I w tej samej chwilirozległy się dwa pocałunki, sądzę, że w rękę.- No, no, panie Maruszewicz, bez czułości!.Znam ja was.Obsy-pujecie pieszczotami kobietę, dopóki wam nie zaufa, a potem trwo-nicie jej majątek i żądacie rozwodu. Więc to Maruszewicz - pomyślałem.- Aadna para.- Ja jestem zupełnie inny - odparł ciszej męski głos za drzwiamii znowu rozległy się dwa pocałunki, z pewnością w rękę.Spojrzałem na eks-obywatela.Podniósł oczy do sufitu, a ramio-na prawie do wysokości uszu.- Frant!.- szepnął wskazując na drzwi.- Znasz go pan?.- Bah!.470LALKA- Więc - mówiła baronowa w drugim pokoju - niechże pan za-niesie do Zw.Krzyża te dziewięć rubli na trzy wotywy, na intencję,ażeby Bóg go upamiętał.Nie - dodała po chwili nieco zmienionymgłosem.- Niech będzie jedna wotywa za niego, a dwie za duszę mo-jej nieszczęśliwej dzieweczki.Przerwało jej ciche szlochanie.- Niechże się pani uspokoi!.- łagodnie reflektował ją Maruszewicz.- Idz pan już, idz!.- odparła.Nagle otworzyły się drzwi salonu i jak wryty stanął na proguMaruszewicz, za którym ujrzałem żółtawą twarz i zaczerwienioneoczy pani baronowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl odbijak.htw.pl
.Dorobił się majątku pracą i oszczędnością.466LALKA- Daj pan spokój! - przerwał młody człowiek.- Mój ojciec byłzdolnym lekarzem, pracował dniem i nocą, miał niby to dobre za-robki oszczędził.raptem trzysta rubli na rok! A że wasza kamienicakosztuje dziewięćdziesiąt tysięcy rubli; więc na kupienie jej za cenęuczciwej pracy mój ojciec musiałby żyć i zapisywać recepty przeztrzysta lat.Nie uwierzę zaś, ażeby ten nowy właściciel pracował odtrzystu lat.W głowie zaczęło mi krążyć od tych wywodów; młody człowiekzaś mówił dalej:- Możecie nas wypędzić, owszem!.Wtedy dopiero przekona-cie się, coście stracili.Wszystkie praczki, wszystkie kucharki z tejkamienicy stracą humor, a pani Krzeszowska już bez przeszkodyzacznie śledzić swoich sąsiadów, rachować każdego gościa, któryprzychodzi do nich wizytą, i każde ziarno kaszy, które sypią dogarnka.Owszem, wypędzcie nas!.Wtedy dopiero panna Leoka-dia zacznie wyśpiewywać swoje gamy i wokalizy z rana sopranem,a po południu kontraltem.I diabli wezmą dom, w którym my jednijako tako utrzymujemy porządek!Zabraliśmy się do odejścia.- Więc pan stanowczo nie zapłaci komornego? - spytałem.- Ani myślę.- Może choć od pazdziernika zacznie pan płacić?- Nie, panie.Niedługo już.będę żył, więc pragnę przeprowadzićchoćby jedną zasadę: jeżeli społeczność chce, ażeby jednostki szano-wały umowę względem niej; niechaj sama wykonywa ją względemjednostek.Jeżeli ja mam komuś płacić za komorne, niech inni tylepłacą mi za lekcje, żeby mi na komorne wystarczyło.Rozumie pan?.- Nie wszystko, panie - odparłem.- Nic dziwnego - rzekł młody człowiek.- Na starość mózg więd-nie i nie jest zdolny przyjmować nowych prawd.Ukłoniliśmy się sobie nawzajem i wyszliśmy obaj z rządcą.Mło-dy człowiek zamknął za nami drzwi, lecz za chwilę wybiegł na scho-dy i zawołał:467Bolesław Prus- A niechaj komornik przyprowadzi ze sobą dwu stójkowych, bomnie będą musieli wynosić z mieszkania.- Owszem, panie! - odpowiedziałem mu z grzecznym ukłonem, my-śląc w głębi duszy, że nie godzi się jednak wyrzucać takiego oryginała.Kiedy szczególny młodzieniec ostatecznie cofnął się do pokojui zamknął drzwi na klucz dając tym sposobem do zrozumienia, żekonferencję z nami uważa za skończoną, zatrzymałem się w poło-wie schodów i rzekłem do rządcy:- Widzę, macie tu kolorowe szyby, co?- O, bardzo kolorowe.- Ale są zakurzone.- O, bardzo zakurzone - odparł rządca.- I myślę - dodałem - że ten młody człowiek pod względem nie-płacenia komornego dotrzyma słowa, co?- Panie - zawołał rządca - on to nic.On mówi, że nie zapłaci, noi nic płaci; ale tamci dwaj nic nie mówią i także nie płacą.To są, pa-nie Rzecki, nadzwyczajni lokatorowie!.Oni jedni nigdy nie robiąmi zawodu.Mimo woli, i nie wiem nawet dlaczego, pokręciłem głową, choćprzeczuwam, że gdybym był właścicielem podobnego domu, kręcił-bym głową cały dzień.- Więc tu nikt nie płaci, a przynajmniej nie płaci regularnie?-zapytałem eks-obywatela.- I nie ma się czemu dziwić - odparł pan Wirski.- W domu,z którego od tylu lat komorne pobierają wierzyciele, najuczciwszylokator musi się znarowić.Pomimo to mamy kilku bardzo punktu-alnych, na przykład baronowa Krzeszowska.- Co?!.- zawołałem.- Ach, prawda, że baronowa tu mieszka.Chciała nawet kupić ten dom.- I kupi go - szepnął rządca - tylko, panowie, trzymajcie sięostro!.Kupi go, choćby miała oddać cały swój majątek.A niemałyto majątek, choć pan baron mocno go nadszarpnął.Wciąż stałem468LALKAna połowie schodów, pod oknem z żółtymi, czerwonymi i niebieski-mi szybami.Wciąż stałem zapatrzony we wspomnienie pani baro-nowej, którą widziałem zaledwie kilka razy w życiu i zawsze przed-stawiała mi się jako osoba bardzo ekscentryczna.Umie być pobożnąi zawziętą, pokorną i ordynaryjną.- Cóż to za kobieta, panie Wirski? - spytałem.- To niezwykłakobieta, panie.- Jak wszystkie histeryczki - mruknął eks-obywatel.- Straciłacóreczkę, mąż ją porzucił.Same awantury!.- Pójdziemy do niej, panie - rzekłem schodząc na drugie piętro.Czułem w sobie takie męstwo, że baronowa nie tylko nic trwożyłamnie, lecz prawie pociągała.Ale kiedy stanęliśmy pode drzwiami i rządca zadzwonił, do-znałem kurczu w łydkach.Nie mogłem ruszyć się z miejsca i tylkodlatego nie uciekłem.W jednej chwili opuściła mnie odwaga, przy-pomniałem sobie sceny z licytacji.Obrócił się klucz w zamku, stuknęła zasuwka i w uchylonychdrzwiach ukazała się twarz niestarej jeszcze dziewczyny, ubranejw biały czepeczek.- A kto to? - spytała dziewczyna.- Ja, rządca.- Czego pan chce?- Przychodzę z pełnomocnikiem właściciela.- A ten pan czego chce?- Ten pan jest właśnie pełnomocnikiem- Więc jak mam powiedzieć?.- Powiedz pani - odparł już zirytowany rządca - że przychodzi-my pogadać o lokalu.- Aha!Zamknęła drzwi i odeszła.Upłynęło ze dwie albo trzy minuty,zanim wróciła na powrót i po otworzeniu wielu zamków wprowa-dziła nas do pustego salonu.469Bolesław PrusDziwny był widok tego salonu.Meble okryte ciemnopopiela-tymi pokrowcami, to samo fortepian, to samo pająk zawieszonyu sufitu; nawet stojące w kątach kolumny z posążkami miały tak-że popielate koszule.W ogóle robił on wrażenie pokoju, któregowłaściciel wyjechał zostawiwszy tylko służbę bardzo dbałą o po-rządek domu.Za drzwiami było słychać rozmowę na głos kobiecy i męski.Ko-biecy należał do baronowej; męski znałem dobrze, ale nie mogłemsobie przypomnieć, czyj jest.- Przysięgłabym - mówiła baronowa - że utrzymuje z nią stosun-ki.Onegdaj przysłał jej przez posłańca bukiet.- Hum!.Hum!.- wtrącił głos męski.- Bukiet, który ta obrzydliwa kokietka, dla oszukania mnie, ka-zała natychmiast wyrzucić za okno.- Przecież baron na wsi.tak daleko od Warszawy.- odparłmężczyzna.- Ale ma tu przyjaciół - zawołała baronowa.- I gdybym nie zna-ła pana, przypuszczałbym, że pośredniczysz mu w tych bezeceń-stwach.- Ależ, pani!.- zaprotestował głos męski.I w tej samej chwilirozległy się dwa pocałunki, sądzę, że w rękę.- No, no, panie Maruszewicz, bez czułości!.Znam ja was.Obsy-pujecie pieszczotami kobietę, dopóki wam nie zaufa, a potem trwo-nicie jej majątek i żądacie rozwodu. Więc to Maruszewicz - pomyślałem.- Aadna para.- Ja jestem zupełnie inny - odparł ciszej męski głos za drzwiamii znowu rozległy się dwa pocałunki, z pewnością w rękę.Spojrzałem na eks-obywatela.Podniósł oczy do sufitu, a ramio-na prawie do wysokości uszu.- Frant!.- szepnął wskazując na drzwi.- Znasz go pan?.- Bah!.470LALKA- Więc - mówiła baronowa w drugim pokoju - niechże pan za-niesie do Zw.Krzyża te dziewięć rubli na trzy wotywy, na intencję,ażeby Bóg go upamiętał.Nie - dodała po chwili nieco zmienionymgłosem.- Niech będzie jedna wotywa za niego, a dwie za duszę mo-jej nieszczęśliwej dzieweczki.Przerwało jej ciche szlochanie.- Niechże się pani uspokoi!.- łagodnie reflektował ją Maruszewicz.- Idz pan już, idz!.- odparła.Nagle otworzyły się drzwi salonu i jak wryty stanął na proguMaruszewicz, za którym ujrzałem żółtawą twarz i zaczerwienioneoczy pani baronowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]