[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakim więc sposobem ktoś przyszedłszy do sądu wróciłby zniczym jak podróżny, który zatrzymuje się w połowie swej drogi i zwraca stopy do domu nieosiągnąwszy celu?- Mądrze mówisz - odparł następca.- Powiedz mi jednak, czy i jego świątobliwość nie miałby prawauwolnić tych ludzi?Urzędnik złożył ręce na krzyż i schylił głowę.- On, równy bogom, wszystko, co chce, uczynić może: uwolnić oskarżonych, nawet skazanych, a nawetzniszczyć akta sprawy, co spełnione przez zwykłego człowieka byłoby świętokradztwem.Książę pożegnał urzędnika i polecił nadzorcy, ażeby na jego koszt lepiej karmiono oskarżonych onapad.Następnie, rozdrażniony, popłynął na drugą stronę ciągle rozszerzającej się rzeki, do pałacu,ażeby prosić faraona o umorzenie nieszczęsnej sprawy.Tego jednak dnia jego świątobliwość miał dużo ceremonii religijnych i naradę z ministrami, więcnastępca nie mógł się z nim widzieć.Wówczas książę udał się do wielkiego pisarza, który po ministrzewojny najbardziej znaczył we dworze.Stary ten urzędnik, kapłan jednej ze świątyń w Memfis, przyjąłksięcia grzecznie, ale zimno, a wysłuchawszy go odparł:- Dziwno mi, że wasza dostojność podobnymi sprawami chcesz niepokoić naszego pana.Jest to tosamo, co gdybyś prosił o nietępienie szarańczy, która spadła na pole.- Ależ to są ludzie niewinni!.- My, dostojny panie, wiedzieć o tym nie możemy, gdyż o winie lub niewinności rozstrzyga prawo i sąd.Jedno dla mnie jest pewnym, że państwo nie możeścierpieć, ażeby wpadano do czyjegoś ogrodu, a tym bardziej, ażeby podnoszono rękę na własnośćnastępcy tronu.- Sprawiedliwie mówisz, ale - gdzież są winni?.- spytał książę.- Gdzie nie ma winnych, muszą być przynajmniej ukarani.Nie wina, ale kara następująca po zbrodniuczy innych, że tego spełniać nie wolno.- Widzę - przerwał następca - że wasza dostojność nie poprzesz mojej prośby u jego świątobliwości.- Mądrość płynie z ust twoich, erpatre - odpowiedział dygnitarz.- Nigdy nie potrafię udzielać panumemu rady, która powagę władzy naraziłaby na szwank.Książę wrócił do siebie zbolały i zdumiony.Czuł, że kilkuset ludziom dzieje się krzywda, i widział, że ratować ich nie może.Jak nie potrafiłby wydobyć człowieka, na którego upadł obelisk albo kolumnaświątyni."Za słabe są moje ręce do podniesienia tego gmachu" - myślał książę z uciskiem w duszy.Pierwszy razuczuł, że od jego woli jest jakaś nieskończenie większa siła: interes państwa, który uznaje nawetwszechmocny faraon, a przed którym ugiąć się musi on, następca!Zapadła noc.Ramzes nie kazał służbie nikogo przyjmować i samotny chodził po tarasie swojej willidumając:"Straszna rzecz!.Tam rozstąpiły się przede mną niezwyciężone pułki Nitagera, a tu - nadzorcawięzienia, urzędnik śledczy i wielki pisarz zabiegają mi drogę.Czymże oni są?.Nędznymi sługamimojego ojca (oby żył wiecznie!), który każdej chwili może ich strącić do rzędu niewolników i zesłać wkamieniołomy.Ale dlaczego ojciec mój nie miałby ułaskawić niewinnych?.Państwo tak chce!.I cóżto jest państwo?.Co ono jada, gdzie sypia, gdzie jego ręce i miecz, którego się wszyscy boją?."Spojrzał w ogród i między drzewami, na szczycie wzgórza, zobaczył dwie olbrzymie sylwetki pylonów,na których płonęły kagańce straży.Przyszło mu na myśl, że ta straż nigdy nie śpi i że pylony nigdy niejedzą, a jednak są.Odwieczne pylony, potężne jak mocarz, który je wznosił, Ramzes Wielki.Poruszyć te gmachy i setki im podobnych; zmylić tą straż i tysiące innych, które czuwają nadbezpieczeństwem Egiptu; okazać nieposłuszeństwo prawom, które pozostawił Ramzes Wielki i inni,jeszcze więksi przed nim mocarze, a które dwadzieścia dynastii uświęciło swoim poszanowaniem.W duszy księcia, pierwszy raz w życiu, poczęło zarysowywać się jakieś niejasne, ale olbrzymie pojęcie -państwa.Państwo jest to coś wspanialszego od świątyni w Tebach, coś większego od piramidyCheopsa, coś dawniejszego od podziemi Sfinksa, coś trwalszego od granitu.W tym niezmiernym, choćniewidzialnym gmachu ludzie są jako mrówki w szczelinie skalnej, a faraon jak podróżny architekt,który ledwie zdąży osadzić jeden głaz w ścianie i już odchodzi.A ściany rosną od pokolenia dopokolenia i budowa trwa dalej.Jeszcze nigdy, on, syn królewski, nie czuł tak swojej małości jak w tej chwili, kiedy jego wzrok wśródnocy błądził ponad Nilem, między pylonami zamku faraona i niewyraznymi, lecz przepotężnymisylwetkami memfijskich świątyń.Wtem spomiędzy drzew, których konary dotykały tarasu, odezwał się głos:- Znam twoją troskę i błogosławię cię.Sąd nie uwolni oskarżonych chłopów.Ale sprawa ich może upaśći wrócą w pokoju do swych domów, jeżeli dozorca twego folwarku nie będzie popierał skargi o napad.- Więc to mój dozorca podał skargę?.- spytał zdziwiony książę.- Prawdę rzekłeś.On podał ją w twoim imieniu.Ale jeżeli nie przyjdzie na sąd, nie będziepokrzywdzonego; a gdzie nie ma pokrzywdzonego, nie ma przestępstwa.Krzaki zaszeleściły.- Stójże! - zawołał Ramzes.- Kto jesteś?.Nikt nie odpowiedział.Tylko zdawało się księciu, że w smudze światła pochodni, palącej się napierwszym piętrze, mignęła naga głowa i skóra pantery.- Kapłan?.- szepnął następca.- Dlaczego on kryje się? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odbijak.htw.pl